Telemarketing czyli zaciekawić rozmówcę

Wczoraj rano odebrałam telefon. Nieznany mi numer z katowickiej strefy numeracyjnej. Miła pani przedstawiła się imieniem i nazwiskiem, podała, że dzwoni z firmy Eniro (nazwa firmy też nic mi też nie mówiła) i spytała, czy może mi zająć chwilę czasu. Na milę zapachniało mi to jakimś telemarketingiem, na który jestem uczulona.
Raz się sparzyłam:

Satysfakcja klienta Orange

i teraz twardo trzymam się zasady, że przez telefon nie zawieram żadnych umów.
Odbierając telefon byłam właśnie w drodze do klienta i nie bardzo miałam możliwości na spokojną rozmowę, pani jednak była miła, próbowałam więc dowiedzieć się, o co chodzi. No i słyszałam, że chodzi o szkolenia – mają sporo zapytań i chętnie przekierowaliby je do mnie.
Muszę przyznać, że zainteresowało mnie to, więc poprosiłam o telefon później lub przesłanie maila ze szczegółami.

Zanim ponownie zadzwoniła – zdążyłam sprawdzić firmę w internecie. Firma Eniro zajmuje się m.in. zdobywaniem klientów dla Panoramy Firm. Cóż, nie pamiętam dokładnych słów, jakich użyła, ale na początku odniosłam wrażenie, że jest to firma prowadząca szkolenia, a ponieważ mają zbyt dużo zleceń do możliwości – chcieliby część przesłać do mnie. Pewnie nie za darmo, ale to akurat zrozumiałe. Zasugerowałam się? Pewnie trochę tak, w każdym razie zaciekawiła mnie i zamiast od razu zrezygnować z rozmowy – zgodziłam się na ponowny kontakt.
Ta druga rozmowa była już prostsza. Wprawdzie zaczęła się dopytywać dokładnie o profil mojej firmy i zakres oferowanych usług, ale wiedząc o co chodzi – sama zapytałam, czy chodzi o umieszczenie wizytówki w Panoramie Firm. Oczywiście potwierdziła, a ja podziękowałam za ofertę – nie jestem zainteresowana.

Swoją drogą – praca takiego telefonicznego sprzedawcy usług z pewnością nie należy do najmilszych. Była miła i uprzejma, a i tak nic nie sprzedała. Zaciekawiła mnie na początku, ale w tym przypadku przełożyło się to tylko na to, że straciła więcej czasu.


Pomysł na 1% podatku

O Julce Formelli piszę już kolejny raz – jak zwykle o tej porze roku. Właśnie teraz wypełniamy PIT-y, mając okazję samodzielnie podjąć decyzję o tym, na co przeznaczyć 1% naszego podatku.

Julka Formella

Poprzednie notki poświęcone Julce są tu:

Julka Formella

Julka jest pod opieką Fundacji Dzieciom “Zdążyć z Pomocą”. A dlaczego piszę właśnie o niej? Organizacji Pożytku Publicznego proszących o nasz odpis podatkowy jest wiele, z pewnością wiele z nich zasługuje na naszą uwagę. Ja jednak wybieram Julkę – ze względu na jej Rodziców. Nie znam ich osobiście (są znajomymi mojej koleżanki), ale darzę ich wielkim szacunkiem i podziwem.
W dzisiejszych czasach, zupełnie w cieniu górnolotnych, mniej lub bardziej ideologicznych debat na temat aborcji i in vitro, zdecydowali się na adopcję dziecka z porażeniem mózgowym. Po cichu i bez rozgłosu, wzięli Julkę, stworzyli jej dom i przede wszystkim cały ogrom miłości. Dzięki ich zaangażowaniu i codziennej, ciężkiej pracy Julka wspaniale się rozwija. Jest inteligentną, rezolutną dziewczynką, jej ograniczenia związane są z możliwościami ruchowymi i koniecznością stałej rehabilitacji. Ma ciepły, pełen miłości dom czyli to, co w życiu najważniejsze. Ciągle jednak potrzebuje środków na rehabilitację. Dzięki środkom m.in. z 1% odpisu podatku przynosi ona wspaniałe rezultaty – z roku na rok widać, że jest coraz lepiej.
Czy nie warto pomóc? Dla mnie to pozytywny przykład praktyczny – zamiast walczyć ze złem, lepiej szerzyć dobro. I wspierać tych, którzy je czynią.

Chcą pomóc Julce – wystarczy wpisać w rocznym zeznaniu podatkowym przeznaczenie 1% podatku na:

Fundacja Dzieciom “Zdążyć z pomocą” , KRS 0000037904
Cel szczegółowy: 87808 Formella Julia

Szczegóły są tu:

Pomoc dla Julki Formelli

Podatkowy patriotyzm

Czy współczesny patriotyzm może/powinien być wyrażany poprzez płacenie podatków?Jestem patriotką, więc nie kombinuję i nie oszukuję, tylko uczciwie płacę podatki i to tam, gdzie mieszkam? Może coś w tym jest?
Ostatnio w mediach głośno o firmie LPP, która w ramach “optymalizacji podatków” przeniosła licencje na swoje marki Reserved, House oraz Mohito na Cypr oraz do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Cała firma nadal działa w Polsce, produkuje i zarabia, tu odprowadza podatki. Na czym więc polega różnica? Na zmniejszeniu podstawy opodatkowania wynikającej z zysku zmniejszonego o opłaty licencyjne. W skrócie mówiąc – firma LPP dostaje od swych spółek-córek faktury za prawo do korzystania ze swoich marek. Faktury kosztowe pomniejszają zysk firmy w kraju, do naszego budżetu wpływa mniej środków. Wprawdzie spółki-córki w ten sposób zarabiają, ale w uważanych za podatkowe raje krajach – jakie ma to znaczenie?

O sprawie szeroko piszą media. Na Facebooku powstało już kilka grup wzywających do bojkotu wyrobów “wyprowadzonych” marek. Można to zrozumieć. Wprawdzie podatków nikt nie lubi płacić, ale takie wyprowadzanie zysków do innych krajów nie robi jednak dobrego wrażenia. Wprawdzie żyjemy w czasach globalnej gospodarki światowej, ale jeżeli nie przez podatki – to jak można poznać “narodowość” danej spółki? Co dziwi – to fakt, dlaczego nagłośniona została akurat sprawa LPP? Przecież spółek “optymalizujących podatki” jest wiele. Gdy swego czasu pracowałam w TP SA – też sporo się mówiło o tym, że rebranding marki TP na Orange, związany z koniecznością uiszczania opłat licencyjnych, też zmniejsza zyski firmy w kraju. W tamtym wypadku było to jednak o tyle zrozumiałe, ze większościowym akcjonariuszem firmy jest France Telecom – firma francuska. Mając do wyboru płacenie podatków we Francji lub w poszczególnych krajach będących miejscem działania firm należących do grupy kapitałowej, wybierają Francję – to oczywiste. W przypadku LPP – niestety tak nie jest.
Czy warto jednak bojkotować wyroby tej firmy? Teoretycznie nie – jakie inne marki mamy do wyboru? Polskiej alternatywy jednak nie widać. Choć szkoda, że społeczny wizerunek firmy nie jest jednak taki czysty, jak byśmy chcieli. Tym bardziej, że już wcześniej, po katastrofie fabryki w Bangladeszu, nie był nieskazitelny.
Spółka zarobi, akcjonariusze będą zadowoleni. Wizerunek społeczny? Może nie warto się przejmować? Choć czegoś chyba jednak szkoda….


Ekologiczna czyli jaka?

Wigilia już za tydzień. Dla mnie to pora, aby zacząć rozglądać się za choinką. Żywą – jakoś nie mogę się przemóc, aby zdecydować się na sztuczną. Zapach prawdziwej choinki w domu jest tak niepowtarzalny, tak przywołuje wspomnienia z dzieciństwa, że nie da się go niczym zastąpić. Nawet biorąc pod uwagę, że mieszkanie w bloku i centralne ogrzewanie zdecydowanie skracają pobyt takiej choinki w domu i tak warto.

Czy jest to ekologicznie? Sama się zastanawiam, tym bardziej, ze moda się tu zmienia. Kiedyś ekologiczna była choinka sztuczna. Uzasadnienie było oczywiste: kupując plastikowe, chronimy te prawdziwe, rosnące sobie w lesie. Teraz zdecydowanie więcej zwolenników ma teoria, że ekologiczne są żywe choinki. Są sadzone w specjalnych szkółkach, więc środowisko leśne wcale nie ubożeje przez ich wycinkę. Po świętach trafiają na kompost, gdzie w naturalny ekologiczny sposób się rozkładają. W przypadku plastikowych – trwa to latami…

Jednym słowem – w najbliższych dniach muszę kupić choinkę. Na szczęście na osiedlu jest miejsce, gdzie co roku jest wiele punktów sprzedaży choinek. Nie wiem jeszcze jaka jest tegoroczna cena – w sumie dobrze byłoby mieć choinkę ładną, świeżą, pachnącą, wyższą od mojego osobistego syna (to podobno warunek konieczny) i przy okazji nie zbankrutować. Na jodłę kaukaska nie będzie mnie stać, ale świerk wprawdzie krócej postoi, za to piękniej pachnie.

choinka

 


 

Spamować też trzeba umieć

Na platformie Blox prowadzę kilka różnych blogów. Każdy o innej tematyce, najstarszy ma już 7 lat. Dorobiłam się na nich PageRanku na poziomie 3 – 5, więc z punktu widzenia pozycjonowania pewnie warto umieścić na nich link do innej strony.
Na blogu jest to akurat proste – umieszcza się komentarz, w podpisie dodając adres do strony w internecie. Czytając niektóre komentarze widać ewidentnie, że właśnie o ten link chodzi, a sam komentarz najczęściej powstaje metodą Kopiuj – Wklej i zupełnie nie pasuje ani do tematu notki ani do rodzaju bloga. Tego typu komentarze na ogół wycinam, pozostawiam tylko te, w których autor zadał sobie trochę trudu i komentował na temat.

Mniej więcej 1,5 miesiąca temu na 2 moich blogach w ciągu jednego dnia pojawiło się kilkadziesiąt komentarzy. Większość omdlewająco banalna i bez polotu – “ciekawa notka”, “świetne rozwiązanie”, “bardzo ciekawy blog”, “ciekawe, nie znałem tego wcześniej”, choć w kliku przypadkach autor się postarał i komentował wprawdzie krótko, ale na temat.
Wyraźnie jednak było widać, że głównym celem spamera było wypromowanie strony selly.pl….
Miesiąc temu dostałam maila od jakiegoś Kamila, kto podając się za autora prosił o wykasowanie linków. Poprosiłam o wyjaśnienie i dowiedziałam się, że były pisane na zlecenie, a komentujący nie otrzymał wynagrodzenia za swoje komentarze, więc chce je usunąć. Cóż, oszustów w sieci jest sporo, a niepłacenie za wykonaną pracę z pewnością zasługuje na potępienie. Nie wiem jednak (i zupełnie mnie to nie interesuje) jak wyglądały uzgodnienia pomiędzy Kamilem i jego zleceniodawcą. Komentarze wykasowałam, gdyż spam na pewno nie wpływa na wartość moich blogów. Okazało się jednak, że kilka z nich przeoczyłam i kilka dni temu pod tamtymi komentarzami pojawiły się kolejne, również prowadzące do strony selly.pl, ale tym razem o zupełnie innym wydźwięku: “artykuł jest beznadziejny”, “beznadziejny blog”, “najgorszy blog to właśnie ten” itp.
Wygląda na to, że niejaki Kamil próbuje w ten sposób wymusić na mnie wykasowanie tych przeoczonych komentarzy. Mało mi się to podoba, gdyż w żaden sposób nie czuję się stroną w jego sporze o brak zapłaty za wykonane zlecenie. Nie uważam też, żebym ja sama była zleceniodawcą Kamila i musiała dostosowywać się do jego żądań. Moje blogi i umieszczone na nich notki wcale nie muszą wzbudzać zachwytu we wszystkich, którzy na nie trafiają, każdy ma prawo do swojego zdania i opinii, więc raczej je zostawię. Tym bardziej, że zupełnie nie mam czasu na wojenki z udającymi pozycjonerów spamerami.
Inna sprawa, że taki zalew komentarzy na blogu wcale nie służy zwiększeniu Pageranku. Pozycjonowanie to też sztuka, w której ilość wcale nie musi się przekładać na jakość. 




 

Pozycjonowanie i optymalizacja stron

Jak skutecznie odstraszyć klienta?

Czy skuteczne odstraszanie klienta jest wielką sztuką? Czasem mam wrażenie, że niektórzy bardzo się tu starają, chyba chcąc osiągnąć mistrzostwo w tej dziedzinie.
Niedaleko mojego domu, w kompleksie różnych sklepów, tuż obok siebie są 2 piekarnie. W obydwu jest całkiem dobre pieczywo. Jedna z nich to piekarnia należąca do firmowanej nazwiskiem właściciela sieci piekarni. Nie lubię tam kupować, zraziłam się już wcześniej. Weszłam tam kiedyś po bułki – poprosiłam o 10 i okazało się, że mam wybór: albo dokupię jednorazową, cienką siateczkę za 20 gr, albo bułki wyląduje luzem na ladzie i będę mogła je sobie zapakować do własnej siatki. Zrobiło to na mnie tak złe wrażenie, że przez długi czas skutecznie omijałam tę piekarnię.
Ostatnio jednak w poszukiwaniu tartej bułki weszłam tam. Tartej bułki nie było, ale w oczy rzucił mi się duży napis (zresztą niechlujnie wykonany): krojenie chleba – 20 gr. Z czystej ciekawości przyjrzałam się – bochenek chleba kosztuje tam 2,50zł, u konkurencji obok – 2,70zł. Cóż, niższa cena z pewnością powinna przyciągać klientów, ale jakoś fatalnie to zareklamowano. Gdyby był tam duży, estetyczny napis z cenami chleba pokrojonego i niepokrojonego – oferta byłaby oczywista. Podkreślanie natomiast tylko opłat za to, co wszędzie jest wliczone w cenę podstawową (a więc wydawać by się mogło – za darmo) – odrzuca i to zdecydowanie.

Nie wiem jak to wygląda w innych piekarniach tej sieci, ale marketing też ma swoje zasady, których warto się trzymać.

 

 

 

 

Najważniejsze, aby widz obejrzał reklamy?

Teoretycznie w dobie internetu telewizja ma już mniejsze znaczenie, ale moim zdaniem dotyczy to głównie przekazywania informacji. Telewizja ma sporo zalet, jest też mniej wymagająca niż komputer. Wystarczy nacisnąć przycisk na pilocie i leżąc na kanapie – można oglądać film czy jakiś inny program.
Ja sama korzystam z telewizji w nieco inny sposób – nie mam czasu na to, aby tylko siedzieć i oglądać film. Na co dzień – telewizor jest włączony trochę w tle – w tym samym czasie najczęściej pracuję przy komputerze. Są jednak takie pozycje programu, które wymagają większego skupienia – te zostawiam sobie zawsze do oglądania podczas prasowania. Oczywiście wymaga to pewnego zgrania, a to oznacza, że pomijając wiadomości – rzadko oglądam telewizję na bieżąco. Korzystam z usług UPC, mam pakiet z nagrywarką i po prostu ustawiam sobie nagrywanie wybranych programów. Odtwarzam je w dogodnej chwili.
Mam też swoje ulubione seriale, które nagrywam seriami. Nie ma problemu z tymi, które nagrywam na kanałach płatnych jak Canal+ czy HBO, zdecydowanie gorzej z innymi.

Rozumiem, że stacje telewizyjne muszą się z czegoś utrzymywać i stąd całe bloki reklamowe przed, po i  w trakcie. Trudno, takie czasy. Są jednak kanały, w których czuję się zupełnie lekceważona jako widz. Czy naprawdę tak trudno zaplanować bloki reklamowe, żeby program trzymał się wyznaczonych czasów emisji? Uwzględnić rezerwy czasowe?
Nawet telewizja publiczna nie jest od tego wolna. Wprawdzie rzadko tam zaglądam, ale zdarza mi się nagrywać program Lisa. w TVP2. Robię to w środku nocy, gdy leci powtórka programu. Już kilka razy tak się zdarzyło, że odtwarzając nagrany program miałam okazje zobaczyć:
– co najmniej kilkuminutową końcówkę jakiegoś filmu poprzedzającego program
– cały długi blok reklamowy
Niestety, potem się okazywało, że na zakończenie programu Lisa na nagraniu zabrakło czasu.
Najgorszy pod tym względem – przynajmniej wśród kanałów w moim kręgu zainteresowań, jest chyba jednak Comedy Central. Oglądam tam serial “The Big Bang Theory”. Tu już kompletnie widać zasadę, że czas jest względny. Jak chcesz widzu obejrzeć trwający 25 minut film – zarezerwuj sobie na wszelki wypadek godzinę. Ja już się nauczyłam – faktycznie nagrywam każdy odcinek z dużym zapasem. W 90% odcinków jest to potrzebne. Oglądanie każdego nagranego odcinka rozpoczyna się od przewinięcia połowy odcinka “Dwóch i pół”, a potem reklam i zapowiedzi programów (!). Gdyby nie zapas – oglądanie zakończyłoby się w połowie reklam w środku odcinka. Biorąc pod uwagę, że kolejne odcinki są emitowane codziennie i taka sytuacja jest nieomal stałą regułą – czuję się lekceważona.
Rozumiem, że muszę obejrzeć reklamy, ale dlaczego kosztem filmu? Reklamy z pewnością są ważne – w końcu ktoś za ich emisje płaci. Może jednak w przypadku opóźnienia w stosunku do planowej ramówki – warto byłoby odpuścić sobie materiały autopromocyjne i zmniejszyć w ten sposób opóźnienie? Również we własnym interesie? Stacja, która lekceważy ramówkę odstrasza widzów, a czy nie właśnie od “oglądalności” zależą ceny reklam?

reklama telewizyjna



Paragon gwarancją uczciwości?

Kilka dni temu robiłam zakupy w pobliskim supermarkecie Intermarche. Weszłam tam na chwilę po kilka konkretnych rzeczy. Miałam mało czasu, więc nie mogłam się zainteresować się bliżej, nieco pobieżnie przeczytałam napis przy wejściu na salę. Była to kartka formatu A4 informująca, że w związku ze sprawdzaniem kasjerek, po odejściu od kasy mogą zdarzać się wyrywkowe kontrole zakupów. Próbowałam to sobie wyobrazić i wyszło mi coś dziwnego. Skoro chodzi o sprawdzanie uczciwości kasjerów – to co ja mam z tym wspólnego? Nigdy w życiu niczego nie ukradłam w żadnym sklepie, nie mam żadnej zaprzyjaźnionej kasjerki w tym sklepie, która teoretycznie mogłaby część moich zakupów puścić poza skanerem. Nie mam jednak też informującego o tym tatuażu na czole, a nad moja głowa nie unosi się aureola zaświadczająca o mojej uczciwości. Z punktu widzenia zarządzających sklepem – rozumiem, że traktują mnie jak każdego innego klienta, w tym kleptomankę czy notoryczną złodziejkę. To jest dla mnie oczywiste i stąd ochrona w sklepie reagująca na alarm przy przejściu przez bramki, pewnie także monitoring i jakieś tam inne zabezpieczenia. Sklep musi się zabezpieczyć przed kradzieżami. Co jednak mam wspólnego z kontrolą uczciwości kasjerek? I dlaczego mam w tym uczestniczyć?
W tym sklepie zaraz za linią kas jest kawałek powierzchni i stolik, gdzie można przepakować towary. Bramki są dopiero dalej. Ciekawe, gdzie takie sprawdzanie mogłoby się odbywać? Ktoś stanie przy mnie i z paragonem w ręku będzie pilnować, co wkładam do siatki? A klientów wyjeżdżających z wózkiem na parking czeka przeszukanie wózka i sprawdzenie, czy jest tam tylko to, co na paragonie? Inna sprawa, że ja akurat zawsze biorę paragon i sprawdzam poszczególne pozycje – mam taki nawyk i to w każdym sklepie. Jednak widać, że większość osób tego nie robi, na samej ladzie zawsze leży sporo paragonów. Z czym więc będzie porównywana zawartość koszyka?
Mam wątpliwości jak to wszystko wygląda w praktyce i chętnie się temu przyjrzę. W końcu jestem klientką i mam swoje prawa. Jeżeli ktoś podejrzewa mnie o kradzież – proszę bardzo, wzywamy policję. Jeśli nie – to dlaczego mam uczestniczyć w sprawdzaniu uczciwości kasjerek? Przecież to jakiś absurd.

Tym bardziej, że są inne sposoby. Kilka tygodni temu robiłam zakupy w innym supermarkecie na osiedlu. Kupowałam jakieś drobiazgi, rachunek ok. 8zł i jakieś groszaki. Położyłam 20zł i zaczęłam szukać tych groszy z końcówki. Kasjerka włożyła pieniądze do kasy i wydała mi 2zł reszty. Zaprotestowałam i poprosiłam jeszcze o brakujące 10zł. Kasjerka zdziwiła się, gdyż wydawało jej się, ze dałam 10zł. Sytuacja patowa? Akurat nie w tym sklepie. Ponieważ kończyła się zmiana na kasie i akurat znalazł się tam również ktoś z obsługi – poproszono mnie o chwilę – zaraz zostanie to sprawdzone. Jedna z pań pobiegła na zaplecze, a ja w międzyczasie ucięłam sobie pogawędkę z kasjerką. Zresztą była ona już na tym etapie, że wyciągnęła z kasy brakujące 10zł mówiąc – możliwe, że to ja się pomyliłam, pani mówi tak przekonująco. Akurat byłam pewna, gdyż był to jedyny banknot w mojej portmonetce i przed wejściem sprawdzałam ile mam gotówki, żeby się za bardzo nie rozpędzić z zakupami. Jednak w tym sklepie bywam prawie codziennie i wolałam, żeby moja uczciwość była raczej potwierdzona niż domniemana. Trwało to kilka minut, ale się udało. Powracająca z zaplecza ekspedientka potwierdziła, że dałam 20zł. Okazało się, że kamery są tam tak ustawione, że wystarczyło po prostu cofnąć nagranie i sprawdzić. Proste? Można? Z pewnością ułatwia życie i wyjaśnia wiele nieporozumień.


Sortowanie śmieci coraz popularniejsze?

Na temat ustawy śmieciowej i jej skutków pisałam już kilka razy. Moje notki pojawiły się zarówno na tym blogu:

Jak związać koniec z końcem – ustawa śmieciowa

jak i w wydaniu lokalnym:

Moje miasto Gdańsk – ustawa śmieciowa

Za nami pierwszy miesiąc funkcjonowania ustawy. W różnych miejscowościach różnie to wygląda, ale powoli się przyzwyczajamy. Ja osobiście nie narzekam – na moim osiedlu jest całkiem dobrze. Śmieci są segregowane, głownie w podziale na mokre (czyli wszystko to co nadaje się na kompost) oraz suche (cała reszta). W dodatku nie tylko nie słychać większych narzekań, ale mam wrażenie, że walor edukacyjny też przynosi rezultaty. Niezależnie od podstawowych pojemników na śmieci, przed blokiem stoją też pojemniki “tematyczne” na plastik, makulaturę oraz szkło. Stoją już od bardzo dawna i widać było, że sporo osób z nich korzysta. Od miesiąca jednak robią niezwykła karierę – jeszcze nigdy tak dużo osób z nich nie korzystało. Harmonogram ich opróżniania się nie zmienił, a wyraźnie widać, że jest to stanowczo za mało.

segregowanie śmieci 

Spodobało nam się i częściej korzystamy z tych kontenerów? Jestem zdecydowanie za. Choć z pewnością potrzebne są dodatkowe pojemniki, gdyż takie widoki nie są zbyt atrakcyjne.
No, ale w końcu te śmieci to zgodnie z nową ustawą – własność gminy Gdańsk. Chyba muszę podesłać maila do odpowiednich służb.


Skutki uboczne afery Amber Gold

W ubiegłotygodniowym numerze Newsweeka znalazł się ciekawy artykuł przypominający aferę Amber Gold. Czy poza bezpośrednio zainteresowanymi ktoś jeszcze śledzi tę sprawę? Rok temu o tej porze afera zajmowała wszystkie medialne czołówki, politycy chcieli powołania komisji śledczej, reporterzy czatowali pod budynkiem gdańskiej prokuratury, a teraz? Raz na kwartał pojawi się informacja o kolejnym przedłużeniu aresztu dla małżeństwa P. i tyle.
Artykuł w Newsweeku trochę aktualizuje doniesienia, choć wygląda na to, że w samym śledztwie niewiele się dzieje. Syndyk szuka pieniędzy, podejmowane są próby wyśledzenia operacji finansowych Amber Gold – nic spektakularnego. Jedyne ciekawostki – to fakt uniknięcia odpowiedzialności przez wszystkich urzędników państwa powiązanych ze sprawą Marcina P. Włos  z głowy nie spadł ani pani prokurator, która nie potrafiła dostrzec przestępstwa w działalności biznesowej Marcina P., ani pracownikom gdańskiej skarbówki, którzy jakoś dziwnie tracili z oczu Amber Gold i jej rozliczenia podatkowe. Nawet postępowanie wobec kuratora Marcina P. zakończyło się umorzeniem postępowania. Kto wie, czy jak tak dalej pójdzie, to czy za jakiś czas nie zostaną także uniewinnieni małżonkowie P.? Obyśmy tylko nie musieli płacić odszkodowań za ich długi areszt….

A co z poszkodowanymi czyli klientami firmy Amber Gold? Mają przechlapane i to z każdej strony. Pierwsze podsumowania działań syndyka spółki wskazują, że klienci mogą ewentualnie liczyć na zwrot ok.10% wpłaconego kapitału i to gdzieś za 2, 3 lata. Niewiele, ale dla niektórych klientów AG utrata pieniędzy to nie jedyny problem. Podobno fiskus zaczął analizować skąd niektórzy mieli środki na założenie wysokich lokat. Porównując niskie zarobki czy emerytury i kilkadziesiąt tysięcy wrzucone do Amber Gold – zaczęto prosić o wyjaśnienia. Biorąc pod uwagę, że podatek od nieujawnionych dochodów wynosi 75% – może się okazać, że ten złoty interes to najgorsza inwestycja w życiu. Podobno są już tacy, którzy próbują wycofać od syndyka swoje roszczenia.
Cóż, stracić mogą wszyscy wokół, ale fiskus zawsze i wszędzie znajdzie swoje źródełko.


%d