Zmywarka Bosch

  • Tak jak pisałam w poprzedniej notce – padła mi zmywarka. Odczekałam trochę i w ramach zakupowego szaleństwa na Black Friday – kupiłam nową.

Wybrałam Boscha, a dokładnie rzecz biorąc:
Zmywarka Bosch SPS2HKI58E 45cm
Zdecydowało o tym porównanie parametrów technicznych, klasa energetyczna, a także rady rodziny i znajomych.

Kupowałam w sklepie internetowym Euro RTV AGD – korzystam od dawna i jestem zadowolona.  Przy okazji – wykupiłam od razu wniesienie i montaż. Nie skorzystałam z rat, choć akurat teraz są atrakcyjne warunki. Nie wykupiłam też dodatkowego ubezpieczenia – to jednak przeszło 600zł. 
Dostawa była wczoraj. Poszło szybko i sprawnie.  jestem już po pierwszych testach. Oczywiście z instrukcją w ręku. Przy okazji – jak przystało na XXI wiek – zainstalowałam sobie na smartfonie ze sklepu Play firmową aplikację Home Connect.

Wprawdzie, jak to opisałam kilka miesięcy temu w notce 
Nasze życie cyfrowe
nie lubię uzależniać się od jednego urządzenia (nic nie jest wieczne,
a różne sprzęty lubią się psuć), ale przecież zmywarką nadal mogę sterować ręcznie, a dzięki temu uzyskałam dostęp do kilku ciekawych i przydatnych programów pozwalających na sparametryzowanie opcji zmywania. Warto, polecam.

Mam nadzieję, że nowa zmywarka trochę  mi posłuży. A póki co – to ciężki miesiąc przede mną. Ten wydatek nie był planowany, a grudzień i tak jest dla mnie trudnym miesiącem. Nie tylko święta (na szczęście prezenty, choć skromne już mam), ale też roczna opłata za serwer i domenę internetową. Łatwo nie będzie. A jeszcze pół roku temu planowałam zakup czytnika ebooków…

 

 

Podatki w kampanii wyborczej

Tydzień temu upłynął termin składania zeznań podatkowych za ubiegły rok. Wiele osób już dostało, wiele osób czeka na zwrot podatku, ciesząc się na dodatkowy wpływ gotówki. Skrupulatnie wykorzystuje to władza, chwaląc się, że to dobry rząd daje nam pieniądze. I nie ma w tym ani słowa prawdy.
Przede wszystkim – rząd nie ma własnych pieniędzy, to nasze pieniądze. Wprawdzie to już wręcz banalne stwierdzenie, ale mimo wszystko jeszcze do wszystkich nie dociera.
Niezależnie od tego – ten zwrot podatku to nie jest żaden prezent. Wprowadzone w ubiegłym roku wszystkie kolejne  wersje Nowego/Polskiego Ładu spowodowały tak wielki bałagan w podatkach, że momentami nikt już tego nie ogarniał, a kolejne ulgi dedykowane różnym grupom tylko zwiększały zamieszanie.
Od lipca 2022r. zmniejszono stawki podatkowe do 12%, z mocą obowiązującą od stycznia 2022r. Oznacza to, że przez pół roku tj. od stycznia do czerwca płaciliśmy po prostu za wysokie podatki i teraz otrzymujemy zwrot tej nadpłaty. Czyli rząd oddaje nam to, co wcześniej zabrał. Biorąc pod uwagę poziom inflacji – 100zł rok temu było jednak więcej warte niż obecnie, więc to nie my zyskaliśmy.

Przy okazji warto też wspomnieć o mitycznym “obniżeniu podatków” przez obecną władzę.

    • “Za PO” było to:
      18% podatku dochodowego +1,25% składki zdrowotnej = 19,25%
    • Obecnie:
      12% podatku dochodowego +9% składki zdrowotnej = 21%

Rachunek jest prosty. Jedyny plus na naszą korzyść to zwiększenie kwoty wolnej od podatku – z 8 000 zł do 30 000zł.

A ekscytującym się rewaloryzacją emerytur i rent też trzeba przypomnieć, że jest ona zapisana w ustawie i zależy od przewidywanej na dany rok inflacji (zapisanej w budżecie). W tym roku to zdaje się teoretycznie ok.6% – jaką inflację mamy w praktyce każdy widzi codziennie robiąc zakupy. Ani trzynastki ani otrzymywane przez niektórych czternastki tego nie rekompensują.

 


 

Rosnące ceny

Mamy inflację, rosnące ceny wszystkiego i co chwilę docierają do nas nowe, bardzo wysokie rachunki. Rozpoczynający się rok 2023 zapowiada się pod tym względem przerażająco. Nie ma wyjścia, musimy oszczędzać i to na wszystkim, żeby starczyło na to, co niezbędne. Pole manewru nie jest zbyt duże, więc potrzebne są radykalne kroki.

Ja sama w sumie i tak nie mam tak źle. Od niespełna roku jestem na emeryturze i jednocześnie nadal pracuję. Z kilku powodów, głównie zdrowotnych musiałam jednak znacząco ograniczyć działalność, na szczęście odpadła mi danina na ZUS – płacę tylko składkę zdrowotną. Póki co – daję radę, choć i tak w każdej chwili nastawiam się na zawieszenie/zamknięcie działalności.

Rachunki mnie przerażają. Od stycznia o 20% wzrosła mi opłata za mieszkanie, zapowiedź kolejnej podwyżki jest od kwietnia. Za gaz płacę akurat niewiele, ale w sumie mam małe zużycie. Kuchenka z 4 palnikami (piekarnik elektryczny). Dużym problemem jest dla mnie rachunek za prąd. Niestety, w ubiegłym roku przekroczyłam limit 2000 kWh o ok.400 kWh. Jeśli w tym roku nie ograniczę zużycia, pod koniec roku zapłacę krocie.
Boję się także wysokości wszystkich rachunków typu podatek od mieszkania, ubezpieczenie mieszkania itp. W dodatku od stycznia moja insulina (mam cukrzycę typu 1) wypadła z refundacji. Ceny innych leków też wzrosły.

Nie widzę innego wyjścia – wprowadzam oszczędności. Swoimi przemyśleniami będę się tu dzielić, zapraszam na hashtag oszczędzanie.


 

Zatory płatnicze

Przez ostatnich kilka miesięcy intensywnie współpracowałam z pewną firmą, zlecającą cześć pracy wykonawcom zewnętrznym. Firma ta – spółka akcyjna – cieszy się dobrą opinią, pracują tam mili i sympatyczni ludzie, sama praca była ciekawa. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie zbyt luźne podejście do regulowania płatności wykonawcom zewnętrznym. Chyba tylko jedna faktura została opłacona w terminie, wszystkie pozostałe miały poślizg. Najgorzej było w maju – majówka spowodowała, że nikt nawet nie pomyślał, żeby zająć się płatnościami i w sumie wszyscy (ok.30 osób) dostali pieniądze z opóźnieniem. Pensje pracowników etatowych oczywiście zostały wypłacone w terminie. Późniejsze poślizgi były kilkudniowe. Teraz jednak znowu czekam na przelew – termin płatności faktury upłynął w połowie września, dziś mija termin płatności kolejnej faktury. Gdy tydzień temu próbowałam interweniować – okazało się, że osoba zatwierdzająca zlecenia zewnętrzne była na urlopie, ale do końca tygodnia na pewno pieniądze będą na koncie. Cóż, nie były…

Przykre to, szczególnie gdy patrzę na swoje własne rachunki do zapłacenia. Zastanawiam się, z czego to wynika? Aż trudno uwierzyć, że niby porządna firma opiera się na jednym, zatwierdzającym płatności pracowniku, który nawet po powrocie z urlopu nie załatwia wszystkich zaległości. To akurat byłoby zbyt nieprofesjonalne i stanowiłoby wyraźną skazę na wizerunku. Może więc mają problemy z płynnością finansową? Ostatnio zmieniła się główna siedziba firmy, może przeprowadzka była zbyt kosztowna? A może działa tu zasada, że mając pieniądze na koncie, można je powiększyć o odsetki, nawet jeżeli jest to kosztem zewnętrznych wykonawców?

Przejrzałam sobie umowę. Jest tam sporo o karach, jakie ja będę musiała zapłacić, gdy nie zrobię czegoś w terminie. O konsekwencjach nieterminowego rozliczenia – ani słowa. Owszem, powinnam pewnie zareagować wcześniej, przed podpisaniem. Wydawało mi się jednak, że firma naprawdę jest solidna i żadnych problemów nie będzie. Poza tym – jakoś nie lubię uchodzić za pieniaczkę. Potulnie zniosłam nawet obniżenie wcześniej umówionych stawek – kilka osób protestowało. Zależało mi jednak na tych zleceniach – były ciekawe i  dobrze płatne. Teraz też dopominam się tylko delikatnie – mam nadzieję na współpracę przy kolejnych zleceniach. I czuję się żałosna…

A tak na marginesie – kilka tygodni temu nie dotarła do mnie płatność z innej, tym razem małej firmy. Interweniowałam i okazało się, że ktoś coś zawalił w księgowości i faktura gdzieś się zapodziała. Dzień później pieniądze miałam na koncie.Jak widać – małe firmy jednak potrafią. Duże nie muszą się starać i mogą wykorzystywać małych? Nawet jeżeli powodują u nich zatory płatnicze?

Jak temu zaradzić?

Skarpeta najbezpieczniejsza?

Wydawać by się mogło, że w XXI wieku skarpeta do przechowywania oszczędności jest całkowicie archaicznym, wręcz śmiesznym pomysłem. Współczesną normą są środki zgromadzone na koncie bankowym, a na co dzień korzystanie z “plastikowego pieniądza”. Jak się jednak okazuje, w samym środku Unii Europejskiej i w majestacie prawa można zabrać komuś część oszczędności i wrzucić do wspólnego kotła.
Cały czas wściekam się, gdy niby “czasowo” zabierane są moje środki przeznaczone na emeryturę – zamiast do OFE trafiają na wirtualne konto w ZUS. Ciśnienie mi podskakuje, gdy słyszę o planach całkowitej likwidacji OFE, tym bardziej, że w ogóle nie widać pomysłu na rozwiązanie kompleksowe. Cel pod tytułem “zasypać dziurę w ZUS” zadziała jednorazowo, pomoże na krótką chwilę, jednocześnie generując zwielokrotnione problemy na przyszłość. Wygląda jednak na to, że nie ma nic bezpiecznego. Bardzo boleśnie przekonują się o tym Cypryjczycy, którym z kont właśnie znika 6-10% zgromadzonych środków. Prywatnych, ciężko zarobionych i już wcześniej opodatkowanych. Takie rozwiązanie może być bardzo inspirujące dla innych i kto wie, czy w ślad za Cyprem nie pójdą inne kraje UE? Obawiam się, że również nasz minister Rostowski nie pogardziłby taką metodą.


Jak to wpłynie na zaufanie do bankowych depozytów? Gwarantowane przez państwo, ale całkowicie niezabezpieczone przed tym państwem. Gdybym miała jakieś oszczędności, zaczęłabym się już bać. I pewnie, co najmniej w ramach dywersyfikacji, część środków przełożyłabym do skarpety. Wygląda na to, że byłyby bezpieczniejsze niż w banku.
Może to też całkiem niezły pomysł na biznes? Dzierganie skarpet na bezpieczne oszczędności? Powinny się dobrze sprzedawać w całej Europie.

skarpeta


Rozżalony klient UPC

Tę notkę chciałam napisać już wcześniej, ale zawsze coś mi wypadało. Tkwiący we mnie żal jest jednak tak duży, że muszę o tym napisać.
Ostatnio mam trudny okres, interesy idą kiepsko i coraz bardziej muszę się gimnastykować, aby związać koniec z końcem. Moja codzienność to gaszenie pożarów, jakoś jednak muszę sobie radzić. Podobno człowiek nie sznurek, wszystko wytrzyma…

Dwa miesiące temu dostałam fakturę z UPC – telewizja i internet stacjonarny. Nie miałam tyle środków, żeby zapłacić całość. Zapłaciłam 2/3 należności i poprzez formularz na stronie napisałam do BOK. Do tej pory zawsze płaciłam w terminie, teraz nie mogłam, więc poprosiłam o przedłużenie terminu zapłaty, zobowiązując się jednocześnie do zapłacenia brakującej kwoty najpóźniej z płatnością kolejnej faktury. Mniej więcej po tygodniu dostałam odpowiedź i to wcale nie z automatu. Podpisana z imienia i nazwiska starsza specjalistka poinformowała, że moja prośba została odnotowana. UPC prosi o zapłacenie brakującej kwoty najszybciej jak to będzie możliwe.
Kilka dni później o świcie wstałam i okazało się, że nie mam ani internetu ani telewizji… Był to akurat dzień, na który przypadał termin płatności kolejnej faktury. Pieniądze już miałam i miałam w planach zapłacenie rachunku. Bez internetu okazało się to utrudnione, ale jakoś sobie poradziłam. Usługi włączono mi ponownie 3,5 dnia później. 

Bez internetu ciężko się żyje. Z telewizją było łatwiej, tym bardziej, że sygnał analogowy był i wystarczyło przełączyć kabel z dekodera na telewizor.
Oczywiście wydzwaniałam ciągle do UPC, ale firma ta nie przewiduje możliwości przesłania jakąkolwiek drogą pokwitowania. Jedna standardowa odpowiedź: usługi zostaną włączone w terminie 3 dni po zaksięgowaniu. O tym, co należy rozumieć pod tym określeniem, skoro numer konta bankowego jest ściśle związany z numerem abonenckim i mamy XXI wiek – nikt już nie potrafił mi wyjaśnić. Tak samo jak nikogo nie interesował otrzymany przeze mnie wcześniej mail. Po zaksięgowaniu i już. Standard obsługi jest tak schematyczny, że na moje uwagi o tym, jak bardzo jestem rozżalona zaistniałą sytuacją – zaproponowano mi polecenie zapłaty. Na moje pytanie – w czym ma to pomóc, jeżeli na koncie nie ma środków – odpowiedzi nie uzyskałam. Zaraz potem jednak zaoferowano mi poszerzenie pakietu kanałów telewizyjnych. Tylko raz standard został przełamany. Ponieważ mam zwyczaj zapisywania nazwisk osób, z którymi rozmawiam, na zakończenie jednej z takich pogawędek chciałam potwierdzić i spytałam: rozmawiałam z panią G.? W odpowiedzi usłyszałam: panna G.
W tym momencie faktycznie to ja nie znalazłam już żadnej odpowiedzi….

Wiem, że rachunki trzeba płacić i zawsze staram się robić to w terminie. Wydawało mi się jednak, że w ramach dbania o długoletniego klienta, można było potraktować mnie nieco łagodniej i nie wyłączać mi usług z powodu opóźnienia. Tym bardziej, że 2/3 opłaty było uiszczone, chodziło tylko o niedopłatę.
Niestety, dla UPC to wszystko nie ma znaczenia. Przykre to, ale prawdziwe. Na pewno nie jest to firma, w której dba się o klienta.  


Korzyści braku pieniędzy

Życie czasem dziwnie się układa i nigdy nie wiadomo, co może wyjść nam na zdrowie. Czy brak pieniędzy może być korzystny? Czasami okazuje się, że tak. Przynajmniej do takich wniosków można dojść słuchając doniesień o spektakularnych plajtach tegorocznego lata.
Nie mam pieniędzy, nie stać mnie na zrobienie sobie urlopu, więc nie pojechałam do żadnych ciepłych krajów. Tym samym też nikt nie wyrzucił mnie z hotelu i nie musiałam się martwić, jak wrócić do kraju, skoro moje biuro podróży właśnie splajtowało.
Inna sprawa, że z moim lękiem wysokości i tak nie odważyłabym się wsiąść do samolotu. Za bardzo bałabym się, że dopadnie mnie jakiś atak paniki, której skutki mogłyby być odczuwalne przez wszystkich wokół. A ja jakoś nie lubię być w centrum uwagi, w tym wypadku – mało chwalebnej. Z moimi słabościami staram się radzić sama, bez angażowania innych. Tym jednak sposobem – nie straciłam też ani złotówki na bilet linii lotniczych, które też ogłosiły upadłość.

Nie mając rezerw finansowych – nie stanęłam też przed problemem – czy przypadkiem nie skorzystać z super lokaty w złoto. Teraz nie drżę z niepokoju, czy w ogóle mam szanse odzyskać choć część pieniędzy. Podejrzewam jednak, że i tak nie w Amber Gold lokowałabym swoje środki. Komisja Nadzoru Finansowego od dawna ostrzegała, zresztą lista jest znacznie dłuższa:
Ostrzeżenia publiczne KNF
Ja zajrzałam po raz pierwszy już co najmniej rok temu i widziałam, że firma ta była na liście. Nie przekonuje mnie więc tłumaczenie, że to akcja z ostatniego czasu i złe państwo walczy z Amber Gold i podmiotami zależnymi. Firmę każdy może założyć, obiecać też można wiele. Pozostaje kwestia znalezienia klientów, którzy mimo braku faktycznych gwarancji tak jak w przypadku banków, uwierzą na tyle, żeby powierzyć takiej firmie pieniądze.
Cóż, jak widać się to udało.

EURO-bankruci

Mimo, że nasza drużyna już odpadła z rozgrywek, EURO 2012 jest dopiero na półmetku. Czy pomijając wyniki sportowe – jest to dla nas sukces i warto było?
Pod względem organizacyjnym wygląda na to że się udało. Pokazujemy swoją gościnność, jesteśmy życzliwi i przyjaźni wobec innych. Na pewno też wszyscy skorzystamy z infrastruktury, która została zbudowana w ramach przygotowań. To bedzie nam procentować przez wiele lat, choć trudno zyski przeliczyć na złotówki. Szacowanie kosztów jest o wiele łatwiejsze i bardziej wymierne. 
Kto na tym wszystkim zarobił? Oczywiście pomijając UEFA, ale to zupełnie inna sprawa. Wydaje się, że hotelarze, restauratorzy i właściciele pubów, przynajmniej w tych miastach, które są gospodarzami. Wielki szał kibicowania spowodował także, że wszyscy producenci i sprzedawcy eurogadżetów z pewnością też liczą zyski. 

Lista tych, którzy w swojej skali stracili jest jednak pewnie zdecydowanie dłuższa.  Na pierwszy plan wysuwają się tu chyba liczne firmy budowlane, bankrutując – nie będą raczej mile wspominać EURO 2012. Czy słusznie? Sprawa chyba nie jest tak prosta i jednoznaczna. W sytuacji, gdy euforia i ogólna mobilizacja “wszystkie ręce do budowy autostrad” zastępują rzetelny rachunek ekonomiczny – trudno liczyć na sukces. Nie wiem, na co liczyły firmy wygrywające przetargi? Że teraz podpiszemy nierealną umowę, a potem zrobi się aneks i wykażemy wyższe koszty? Niestety, chyba się nie udało, a w dodatku pociągnęły na dno wielu swoich podwykonawców. Wiele małych firm też dało się porwać emocjom i zmierzyli siły na zamiary. Czy można sę dziwić? Pracować na zlecenie firmy realizującej kontrakt państwowy? Wydawać by się mogło, że nie ma nic pewniejszego. A jednak – wiele z tych firm znalazło się na skraju bankructwa. Dokladając do tego kolejne firmy w łańcuszku – pracownicy na budowie potrzebowali przecież materiałów i narzedzi, coś przecież jedli, gdzieś mieszkali itd. – efekt domina może być tu całkiem pokaźny, choć zupełnie skryty w cieniu.
Wyraźnie wskazuje to na nasze złe prawo. Przterag, w którym liczy sie tylko iw yłącznie najniższa cena nigdy nie pozwoli na wybór najlepszej czy choćby optymalnej oferty. I potem są takie skutki.
Porażką zakończyła się także akcja wynajmu mieszkań dla kibiców na czas EURO 2012. Tu chyba zdecydowała pazerność. Mogłoby się udać, gdyby ceny nie były wywindowane do absurdalnie wysokiego poziomu. Ci, którzy mają dużo pieniędzy – wybierali raczej hotele i pensjonaty z pełną obsługą. Z mieszkań do wynajęcia mogli skorzystać fani poszczególnych drużyn narodowych, ale tylko ci, którzy szukali tańszych noclegów i ceny mogły ich odstraszyć.
Ciekawe jak wyjdzie bilans dla samorządów miast gospodarzy? Może wpływy z podatków spowodują pośrednio, że nie będzie tak źle? Gorzej chyba wyjdą na tym mieszkańcy – wysokie, nastawione na turystów ceny szokują. Widząc w Gdańsku truskawki w cenie 8zł za kilogram – zdecydowanie tracę apetyt.

Do wielkich przegranych EURO 2012 zaliczyć też można zupełnie niewidoczne maskotki tych mistrzostw. Kto pamięta ich imiona? Czy w ogóle gdzieś się pojawiają?

 maskotki EURO 2012

Karta internetowa – ile to kosztuje?

Od niespełna 2 miesięcy testuję kartę internetową (całkowicie wirtualną- bez plastiku) BZ WBK. Szczegóły moich rozważań można znaleźć pod tagiem karta internetowa. Może w końcu pora na sprawę zasadniczą czyli sprawdzenie ile to kosztuje?
Opłata za wydanie karty – 1zł. W odróżnieniu od większości “prawdziwych” kart płatniczych nie ma żadnej opłaty rocznej za jej użytkowanie. Karta ważna jest przez 2 lata. Same wpłaty na konto karty są prawie bezpłatne. Prawie, gdyż wprawdzie rachunek karty nie jest obciążany prowizją, ale nawet przelewy z konta osobistego na kartę są płatne “według stawek za przelew na rachunek w BZWBK”. Bezpłatne są natomiast wszystkie transakcje z użyciem karty. Miłą niespodzianką jest także brak opłat za SMS-y o dostępnych środkach na karcie czy ostatnich 5 transakcjach. Solidną prowizją jest za to objęty wykup środków z konta karty – 15zł. Pobierany jest także w przypadku zastrzeżenia karty.
Wygląda też na to, ze mało korzystne są także zakupy w innej walucie niż złotówki i euro. Za przewalutowanie transakcji BZWBK pobiera 3% prowizji. Nie jest to mało, ale zdaje się, że wszystkie banki mają taką pozycję w swoich regulaminach.

Bezapelacyjnym plusem takiej wirtualnej karty internetowej jest natomiast z pewnością szybkość i łatwość jej założenia. Wystarczy internet i telefon komórkowy i po kilkunastu minutach mamy czynną kartę. Wystarczy ją tylko zasilić i już możemy robić internetowe zakupy. A jak zasilić? Można wpłacić gotówkę w oddziale BZWBK, ale to raczej mało komfortowe rozwiązanie. Nie po zakładamy przecież kartę internetową, aby stawać w kolejce do okienka. Oczywiście można także zrobić klasyczny przelew z dowolnego banku – poprzez Elixir. Najszybciej jednak zrobimy to za pomocą błyskawicznych przelewów międzybankowych BlueCash.pl. Taka opcja jest dostępna z poziomu konta karty (Doładowania karty w menu), już po zalogowaniu się. Cała operacja trwa kilkanaście minut. Nie polecam jednak tej metody dla klientów mBanku i Multibanku – pobierają 3% prowizji.

Zainspirował mnie bank

Kilka miesięcy temu bank Millennium prowadził bardzo intensywną kampanię reklamową swojej karty kredytowej Impresja. Wprawdzie korzystam na co dzień z usług tego banku, ale mając już kartę kredytową – nie byłam zainteresowana żadną nową. Kiedy jednak miesiąc temu bank do mnie zadzwonił i zaproponował wymianę mojej starej karty na Impresję – zgodziłam się. Wszystkie limity, opłaty itp. – bez zmian, po stronie plusów – rabaty w licznych sklepach. W końcu zakupy kartą i tak robię, a rabaty bardzo lubię. W listopadzie zaczęłam korzystać z karty Impresja i siłą rzeczy – sprawdzać – gdzie mam te rabaty. Empik, Deichman, Carrefour – pasują. Wprawdzie nie codziennie, ale bywam tam. Dodatkowo zainteresowałam się delikatesami “Piotr i Paweł”, które do tej pory jakoś mało mi były po drodze. Zaczęłam googlać w poszukiwaniu gazetki i trafiłam do ich sklepu internetowego. Okazało się, że te same zakupy co w sklepie – mogę zrobić w sieci. Przyjrzałam się ofercie i spodobało mi się to. Aktualnie nie mam samochodu, więc kwestia większych i cięższych zakupów wcale nie jest wydumanym problemem. Teoretycznie można skorzystać z taksówki, ale podraża to tak koszty, że wszelkie szukanie rabatów robi się w tym momencie bezsensowne. No, a skoro tu mogę zamówić i przyniosą mi do domu? Chwyciłam myszkę i wybrałam się na zakupy. Zasady są proste. Minimalna kwota zamówienia – 80zł, koszt dostawy – 10zł. Przy zamówieniu powyżej 150zł – dostawa za darmo. Pozamawiałam trochę, koncentrując się głównie na towarach ciężkich. Skoro mam mieć dostawę do domu? Zaczęłam od 3 zgrzewek wody mineralnej, której akurat dużo pijemy. Ziemniaki też zamówiłam – jak szaleć to szaleć. No i jeszcze wiele innych artykułów, które kupuję regularnie, a ceny nie były wygórowane. W końcu “Piotr i Paweł” to delikatesy, a nie dyskont.
Cena końcowa wyszło ok.160zł. Zatwierdziłam, w uwagach wpisując jeszcze prośbę o pokrojenie kiełbasy krakowskiej (wybierałam firmy Krakus, więc byłam pewna, że jakość będzie dobra). Następnie wybrałam godzinę dostawy (tego samego dnia w godz.18 – 20), zapłaciłam online kartą Impresja (oczywiście dostęne są także inne formy płatnosci) i już. Po południu “Piotr i Paweł” jeszcze do mnie zadzwonił i ustalaliśy korektę zamówienia (nieistotne drobiazgi), a wieczorem przyjechał kurier. Wszystko ładnie zapakowane w kartonach. Nabiał i wędliny – przywiezione w przenośnej lodówce. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Widać profesjonalizm.
Zakupy w domu, siedzać w fotelu i popijając kawę. Czy tak nie powinno być w każdym sklepie? I pomyśleć, że zainspirował mnie bank….

%d