Pękający dekor czyli gdzie tkwi błąd?

Pierwszy etap mojego remontu już za mną. Wprawdzie kuchnia, pomijając lodówkę jest jeszcze pusta, ale powoli znajdzie się tam potrzebne wyposażenie i meble. Wszystko po kolei.
Niestety, pojawiły się też pierwsze rysy i to dosłownie. Na jednej ze ścian w kuchni jest ciąg płytek, w tym 2 dekory. Podobno nazywa się to fartuszek.

płytki kuchenne 

Przyklejone już 3 tygodnie temu, bez problemu. Po zakończeniu prac wymyłam je i w zasadzie nie przyglądałam się im później. Kilka dni temu zrobił to jednak mój osobisty syn – ma dobry wzrok i jest perfekcjonistą. No i zauważył, że na jednym z tych dekorów pojawiły się rysy, a w zasadzie wklęśnięcia.

dekor kawa 

Zewnętrzne szkło(?) jest przy tym nadal idealnie gładkie, nie ma tu żadnych rys ani pęknięć. Te wklęśnięcia są pod nim, tak, jakby ściana “wciągała” obrazek. Biorąc pod uwagę, że taki jeden dekor kosztuje 98zł (OBI) – bardzo mi się to nie podoba. Pytałam kafelkarza, co może być przyczyną i bardzo się zdziwił, nigdy się z tym nie spotkał.
Teraz codziennie przyglądam się, czy te błędy się nie powiększają lub ewentualnie nie pojawiają nowe. Jestem zdegustowana, gdyż pieniądze wyrzucone, a efekt kiepski. Ponieważ drugi etap remontu będzie latem – jestem nastawiona na to, że te dekory zostaną po prostu skute i wstawione zostaną białe płytki. Trochę mi szkoda i wściekam się, tym bardziej, że nie mam bladego pojęcia, co może być przyczyną. Felerny dekor? Na tym drugim chyba jeszcze nic takiego nie widać, ale teraz jestem przewrażliwiona i też bacznie się przyglądam.

Cóż, nigdy nie może być idealnie.

Wymiana grzejnika

grzejnik łazienkowy

Mój remont (a ściśle rzecz biorąc – pierwszy etap) powoli dobiega końca. Jeszcze 2 dni i kuchnia, toaleta i łazienka będą zakończone. Prawie – pozostaje do załatwienia wyposażenie kuchni. Pokoje i przedpokój to etap drugi, gdzieś w okolicach lata.

Remont jest generalny, znajdujący się w łazience kaloryfer (stary, żeliwny i trochę toporny) też poszedł do kasacji. W marketach szukaliśmy nowego. I okazało się, że wcale nie jest to takie proste – wybrać taki, który mi się podoba i już. Mieszkam w sześciopiętrowym bloku, mieszkania są opomiarowane. Na wszystkich grzejnikach są podzielniki ciepła, wyjątkiem jest ten w łazience. Regulamin spółdzielni zakazuje prac na instalacji w okresie grzewczym, ale firma przeprowadzająca remont zarekomendowała mi wymianę poprzez zamrażanie – bez konieczności spuszczania wody itp. Pomysł mi się spodobał – sama możliwość zrobienia tego teraz, a nie gdzieś w maju zdecydowanie ułatwiał i przyspieszał remont. Na wszelki wypadek jednak poszłam do spółdzielni dowiedzieć się jakie mogą być ewentualne konsekwencje i okazało się, że nie ma problemu. Musiałam tylko napisać pismo z prośbą o wyrażenie zgody na taką wymianę. To jednak nie wszystko. Dostałam całą listę warunków, jakie musi spełniać nowy grzejnik i wymieniane rurki dopływowe. Najważniejszą wartością jest tu moc grzejnika przy dostarczanej temperaturze 95 stopni. Okazało się, że zdarzało się sporo przypadków, gdy w łazienkach montowano duże grzejniki, które ogrzewając znaczną część mieszkania, pozwalają na skręcenie termostatów w innych pomieszczeniach – tam, gdzie są zamontowane podzielniki ciepła. Cwane, prawda?
Wybrałam i kupiłam grzejnik spełniający normy. Nie lubię cwaniactwa, nie mam zamiaru narażać się na ewentualną konieczność wymiany i/lub zmianę algorytmu rozliczania ciepła.
Sama wymiana poszła szybko i sprawnie. Ta metoda zamrażania jest naprawdę skuteczna. Podłącza się takie ustrojstwo do rur, które tworzy taki lodowy kołek w rurach, obcina się rurki doprowadzające, zakłada zawory i już można działać dalej. U mnie wymieniono też rurki, chowając je w ścianie. Podoba mi się. 
Po zakończeniu remontu muszę tylko pójść do spółdzielni pokazując dane techniczne zamontowanego grzejnika.


Remont? Zacznij od drzwi

Pierwszy tydzień remontu za mną. W pierwszym etapie miała być tylko łazienka i toaleta, ale konieczność wymiany rur z wodą spowodowała, że siłą rozpędu kuchnia też się załapała. Ma to swoje plusy, gdyż przy jednym bałaganie zostanie wyremontowanych więcej pomieszczeń i to tych najtrudniejszych (rury z wodą, gazowe), ale zwiększone środki finansowe potrzebne są od zaraz. Tym bardziej, że doszła konieczność wymiany instalacji elektrycznej. Budynek ma 40 lat, kiedyś nikt nie przewidywał wszystkich urządzeń, które wymagają zasilania elektrycznego. Nawet głupi czajnik z gwizdkiem został zastąpiony czajnikiem elektrycznym, a gdzie mikrofala, toster, piekarnik elektryczny, okap i inne takie? Już teraz w kuchni miałam mnóstwo przedłużaczy elektrycznych z kilkoma gniazdkami i pilnowałam, żeby jednocześnie nie włączać piekarnika i czajnika. No, a jak się robi remont – to lepiej raz, a dobrze.
Efektem ubocznym jest to, że w pokojach mam już tyle rzeczy, że czuję się jakbym miała nie kozę, ale stado kóz. Gdy to wszystko trafi na właściwe miejsca – w pokojach zrobi się taki luz, jakiego teraz nie mogę sobie nawet wyobrazić.

drzwi

Gdy zaczynaliśmy przymierzać się do remontu, pierwszą sprawą była myśl o nowych drzwiach. Szukaliśmy, wybieraliśmy, odwiedzaliśmy firmy oferujące drzwi + montaż. Problem w tym, że na tym etapie nikt nie chciał właściwie przyjąć od nas zamówienia, gdyż “drzwi to na samym końcu”.  Niby racja, ale nie do końca. Naciskałam, monter od drzwi przyszedł i wstępnie wymierzył, zostawiając wytyczne odnośnie tego, jakie otwory mają zostać. Z zamówieniem kazał się zgłosić po zakończeniu remontu. I fajnie, ale w praktyce okazało się, że póki nie będzie zamontowanych ościeżnic (czyli futryn) – nie da się do końca położyć płytek na podłogę i do tego czasu przy samym wejściu będzie musiał zostać beton. Nie pamiętam szczegółów, ale mam dobrą ekipę remontową i naprawdę duże zaufanie do jej szefa. Problem w tym, że od czasu zamówienia (po ponownym pomiarze) na nowe drzwi czeka się 4 tygodnie. A do tego czasu łazienka i toaleta pozostają niedokończone? I mniejsza już nawet o brak drzwi, ale ten beton na wejściu…
Efekt był taki, że zaczęłam szukać gotowych drzwi w marketach budowlanych. Owszem, jest wybór i udało mi się znaleźć takie, które mi się podobają, ale okazało się, że brak do nich tych nieszczęsnych ościeżnic. Oczywiście można je zamówić – trwa to ok.3, 4 tygodni. Czyli stanęłam w punkcie wyjścia.
Na szczęście udało mi się rozwiązać problem. Razem z szefem ekipy remontowej pojechaliśmy do OBI, pokazaliśmy jakie drzwi ewentualnie nam się podobają, a potem mój fachowiec porozmawiał z doradcą klienta (kompetentny i rzeczowy) i udało się. Ościeżnice się znalazły, drzwi do łazienki również. Na drzwi do toalety trzeba wprawdzie poczekać 3,4 tygodnie, ale ościeżnice są.

Ulżyło mi tak, że wczoraj wieczorem padłam i o 21.00 poszłam spać. Obudziłam się dziś o piątej rano, gdyż przypomniałam sobie, ze w poniedziałek rano przyjedzie dostawa z OBI (nie tylko drzwi, ale też płytki do kuchni i nie mam bladego pojęcia, gdzie to wszystko postawić. Kompletnie nie ma już miejsca….


Zakupy w Leroy Merlin

Leroy Merlen

W ramach mojego remontu i konieczności zakupu różnych potrzebnych artykułów i elementów wyposażenia, jak na dzień dzisiejszy najwięcej wydałam w Leroy Merlin. W sklepie stacjonarnym. Obsługa miła, uprzejma i kompetentna, bez problemu udało się także umówić dostawę i wniesienie. Generalnie jestem więc zadowolona, ale ….  To nie jest tak, że lubię się czepiać. Jednak zanim wybrałam się do sklepu – próbowałam przejrzeć dostępny asortyment w sklepie internetowym i tu pojawiły się problemy. Niestety, ale strona działa kiepsko i bardzo trudno jest zrobić zakupy w sklepie internetowym. Wejście – bez problemu, ale wchodząc w szczegóły – można zobaczyć wygląd tylko pierwszych pozycji na stronie – w kolejnych wierszach są już tylko zielone szlaczki.

Tu szukałam szafek lustrzanych do łazienki:

Leroy Merlen

Taka sytuacja nie wydarzyła się jednorazowo – tak jest praktycznie zawsze od początku roku (nie wiem jak było wcześniej). I to na różnych przeglądarkach.
Dla mnie jest to irytujące, gdyż wyklucza zakupy online. Utrudnia mi też zakupy w sklepie stacjonarnym. Chciałam się przygotować, poszukać interesujących mnie artykułów w internecie, a potem dotknąć je w realu. No niestety, nie udało mi się.
Szkoda. Dobrze działająca strona internetowa to w dzisiejszych czasach podstawa.


Zakupy w OBI

Przygotowania do remontu mieszkania w pełnym toku. Nie wyszły mi zakupy w Praktikerze, udałam się do OBI.

OBI

Wiedziałam mniej więcej czego potrzebuję, pooglądałam sobie też interesujące mnie artykuły na stronie internetowej. Wybrałam sklep stacjonarny,  żeby spokojnie się rozejrzeć, podotykać i przy okazji poszukać płytek i gresu.
Trochę to trwało, ale wyszukałam to, co chcę kupić, zapisując nazwę i numer katalogowy każdego wybranego artykułu. No i zaczęłam szukać kogoś z obsługi, kto mógłby przyjąć moje zamówienie. I to okazało się niestety pewnym problemem. Ładnych kilkanaście minut czekałam przy stoisku działu. W końcu gdzieś na horyzoncie dostrzegłam sprzedawczynię, za którą ganiali inni klienci. Stanęłam przed alternatywą: zapuścić korzenie przy stoisku albo też ruszyć w pogoń. Wybrałam opcję drugą i po dłuższej chwili udało mi się ją ściągnąć do stoiska. Po drodze wysłuchałam całej tyrady w stylu “jestem tu sama i mam cały dział na głowie, nie mogę się rozdwoić” itp.itd. Lekko mnie to zirytowało – zupełnie nie czuję się odpowiedzialna za politykę kadrową ani tego ani żadnego innego marketu. Pieniaczką nie jestem, nie oczekuję też aby od wejścia do wyjścia ze sklepu biegało za mną pięciu sprzedawców gotowych na każde moje skinienie, ale sytuacja odwrotna czyli klienci poszukujący sprzedawcy też mało mi się podoba.
Samo przyjęcie zamówienia poszło już szybko i sprawnie – przydały się te zapisywane przeze mnie numery katalogowe. Z zamówieniem udałam się do punktu obsługi klienta, żeby zapłacić i umówić dostawę. Też trwało to dłuższą chwilę – kilka osób stało w kolejce. W dodatku coś tam nie działało i chcąc obliczyć koszt dostawy i wniesienia trzeba było gdzieś tam dzwonić i dopytywać się o wagę zamówionych artykułów. W końcu jednak się udało, zapłaciłam i wyszłam z fakturą. Towar został dostarczony w umówionym terminie.
Generalnie jestem zadowolona z zakupów, ale na kolejną wizytę w tym sklepie raczej nieprędko się zdecyduję.

remont mieszkania



Praktiker. Początek końca?

Praktiker

Praktiker zawsze był moim ulubionym marketem. Wprawdzie odwiedzałam głównie dział ogrodniczy i elektryczny, ale zawsze byłam zadowolona z zakupów. Od kilku tygodni przymierzam się do remontu mieszkania, więc zakres moich zainteresowań znacznie się rozszerzył. Na pierwszy ogień – łazienka i toaleta – remont generalny i wymiana wszystkiego. Chcąc się zorientować w cenach i dostępnym asortymencie, poszukiwania wanny, umywalki, sedesu, płytek na ściany i podłogi itp. zaczęłam od internetu. Trzeba przyznać, że strona internetowa Praktikera jest nieźle wypozycjonowana – większość ofert właśnie stamtąd pochodziła. Kilka artykułów nawet mnie zainteresowało, ale po wejściu na stronę było już gorzej. Standardowym komunikatem było “produkt czasowo niedostępny” lub po dodaniu do koszyka nawet najmniejszej ilości (np.1 umywalka) w podsumowaniu było zero.

Wybrałam się do sklepu stacjonarnego. I niestety, doniesienia medialne o kłopotach Praktikera widać też na półkach. W wielu miejscach same pustki. Znalazłam płytki, które mi się spodobały, ale niestety – dostępna ilość na samą toaletę może by i starczyła, na łazienkę już nie. W rezultacie zrezygnowałam także z innych zakupów – choć wybrana przeze mnie wanna była (w sklepie internetowym – “produkt chwilowo niedostępny”). Stwierdziłam, że gdybym musiała skorzystać z reklamacji – mogłoby się to wiązać z problemami i lepiej nie ryzykować. Tym bardziej, że w necie trafiłam na artykuł informujący o tym, że do kilku sklepów Praktikera weszli komornicy. Wprawdzie Gdańska nie było na tej liście, ale kto wie, co będzie za kilka tygodni?
Szkoda, naprawdę lubiłam ten sklep. I pracowników – zawsze trafiałam na życzliwych, miłych i kompetentnych.

Na zakupy udałam się do innych sklepów – to temat na osobne notki.

 

%d