AAAA bazę danych sprzedam….

W czasach globalnej informacji towarem stały się także nasze dane osobowe. Telefon, konto w banku, ubezpieczenie, karty rabatowe – wszędzie tam, gdzie podajemy swoje dane osobowe, od razu podsuwana jest nam zgoda na ich przetwarzanie i to również w celach marketingowych. Największy zalew takich informacji jest oczywiście w internecie. Zakładamy konto na portalu czy w serwisie społecznościowym, robimy zakupy online, czy cokolwiek innego – akceptujemy regulamin i już nasze dane są na sprzedaż.
Co to oznacza w praktyce? Że trafia do nas cała lawina przesyłek reklamowych i to wysyłanych nie tylko przez te firmy, które zaakceptowaliśmy, ale również “współpracujące” – czytaj kupujące bazy danych klientów.

To wszystko jeszcze mogę zrozumieć – mało mi się podoba, ale rozumiem działąjący tu mechanizm. Zastanawiają mnie jednak ogłoszenia, na które ostatnio coraz częściej trafiam w internecie:

  • Mam do sprzedania bazę klientów indywidualnych i biznesowych firmy PLAY. Sporo danych. Zapraszam do zakupu. 
  • Posiadam bazę danych klientów indywidualnych Orange z datami końca zawarcia umowy oraz bazę klientów TP z taryfami oraz datami końca kontraktów. Więcej informacji dla zainteresowanych. 
  • mam do sprzedania bazę ponad 120’000 klientów indywidualnych z całego kraju.
    Każda pozycja zawiera:
    Imię Nazwisko
    Ulica numer budynku / numer lokalu
    Kod Pocztowy Miasto
    Adres e-mail
    Telefon kontaktowy (komórkowe i stacjonarne, czasami dwa numery)

Ofert zakupu takich i podobnych baz  jest jeszcze więcej, interes się kręci. To, co budzi moje zaniepokojenie to fakt, że bazy takie są wystawiane na sprzedaż wcale nie przez firmy, a przez osoby indywidualne – przynajmniej tak to wygląda na portalu. Wiele z takich archiwalnych wątków jak autora tematu mają już Konto usunięte. Czy to oznacza, że tak jak dawno temu wynosiło się z pracy np. długopisy, zeszyty i spinacze – tak teraz zabiera się bazy danych? A może to zemsta byłych pracowników?
Zastanawiam się jednak jak wygląda legalizacja takich baz? Co na to GIODO?



Zamów bezpłatnie ….

Na jednym z portali społecznościowych znalazłam dyskusję na temat praktyk pewnego wydawnictwa oferującego (reklama w internecie, reklamowe wkładki w prasie, telemarketing) całkowicie bezpłatnie pierwsze numery różnych serii wydawniczych. Firma stosuje metody znane z Pobieraczka – jeżeli po otrzymaniu pierwszej przesyłki nie złożysz pisemnej rezygnacji, umowę uważa się za zawartą. Po pewnym czasie zaczynają przychodzić monity o zapłacenie faktury, odzywa się windykacja i straszenie sądem. Klasyka.
Sądząc z bardzo rozbudowanego wątku dyskusji to ciągle działa. Tłumaczenia niektórych osób są wręcz żałosne – nic nie zamawiałem, a mi przysłali. Ciekawe tylko, skąd mieli adres i numer telefonu? Z książki telefonicznej? Jednak mało prawdopodobne. Zdecydowanie stawiałabym tu na to, że większość zamówiła skuszona darmową ofertą, ale zupełnie zignorowała regulamin i wszystkie informacje o tym, jak zrezygnować z prenumeraty. To częsta przypadłość – nagminnie nie czytamy regulaminów, nawet tego, co wytłuszczone i dużym drukiem, a potem okazuje się, że zawarliśmy umowę i trudno się z niej wycofać.

Nie oznacza to, że krytykowana firma działa do końca uczciwie. Sądząc z niektórych postów, sporo problemów pojawiło się przy zamówieniach składanych drogą telefoniczną. Wprawdzie tu też cudów nie ma – ktoś musiał podać adres do wysyłki, ale w takiej rozmowie telefonicznej przedstawiciel firmy z reguły obiecuje wiele różnych rzeczy, które potem okazują się słowami bez pokrycia w rzeczywistości. Za to pojawiają się problemy, o których wcześniej nie było mowy. I oczywiście brak możliwości odsłuchania nagranej rozmowy.
Tu akurat ma uraz, wynikający ze złych doświadczeń z takich telefonicznych kontaktów z infoliniami UPC oraz Orange. Nauczyło mnie to prostej zasady: nie zawieram żadnych umów przez telefon. Tak jest bezpieczniej i oszczędza wielu problemów.

A tak w ogóle – to zasada podstawowa jest jedna: szanujmy i chrońmy swoje dane osobowe.
I uważajmy komu je podajemy i w jakim celu. Niby banał, ale życie pokazuje, że ciągle warto to przypominać.


Czy na śmieciach można oszczędzić?

Właśnie dotarła do mnie informacja o wysokości czynszu, uwzględniająca nową opłatę za wywóz śmieci. Będę płacić ok.10zł miesięcznie więcej.
W mojej spółdzielni zapadła decyzja, że śmieci będą segregowane. Jak w całym Gdańsku – system dualny czyli podział na śmieci suche i mokre.

Czy można tu zaoszczędzić? Jest ryczałt obliczany od m2 powierzchni mieszkania, więc nie da się tu nic zmniejszyć. W dodatku bardzo łatwo wpaść w wyższą stawkę opłaty śmieciowej za odpady niesegregowane. Odpowiedzialność zbiorowa może być tu problemem – w każdej społeczności znajdzie się ktoś, kto ma problem z przystosowaniem się do innych. Tym bardziej, że do tej pory śmieci prosto i łatwo wrzucało się do zsypu na półpiętrze, a teraz nie tylko, że trzeba będzie segregować, to jeszcze wynosić na zewnątrz. Jedna osoba, która się wyłamie może być zarzewiem konfliktu.

Ja jestem na etapie poszukiwania porządnych pojemników na śmieci. Wprawdzie śmieci segreguję od dawna, ale makulaturę składam w szafce, a plastik w worku. Szkło wynoszę pojedynczo – idąc np. po zakupy czy z psem na spacer – biorę słoik i wrzucam do kontenera przed blokiem. Teraz chyba pora na bardziej zorganizowane sortowanie. Oglądałam w internecie różne kosze do segregowania śmieci. Te, które mi się podobają, odstraszają ceną. Szukam dalej.


O co chodzi z tymi śmieciami?

Wchodząca od 1 lipca ustawa śmieciowa w mniejszym lub większym stopniu dotknie każdego z nas. Śmieci produkujemy wszyscy i oprócz tego, że je wyrzucamy, musimy także płacić za ich wywożenie.
Z czego się to wszystko wzięło i dlaczego teraz mamy takie wielkie zamieszanie? Sprawa jest prosta: dyrektywa unijna zobowiązuje nas zmiany podejścia do wytwarzanych przez nas śmieci. Za dużo ich składujemy, a za mało utylizujemy. Zgodnie z harmonogramem już w bieżącym roku na wysypiska powinna trafić co najwyżej połowa śmieci, a cała reszta – albo odzyskana w formie surowców wtórnych, albo spalona w specjalistycznych spalarniach. Wprawdzie w porównaniu z innymi państwami UE formalnie produkujemy zadziwiająco mało śmieci – tylko ok. 300kg na osobę rocznie (średnia w Unii to ok. 500kg), ale chyba świadczy to o tym, że utylizujemy odpady sposobem chałupniczym. Bardziej prawdopodobne jest to, że podrzucamy je w różne ustronne miejsca na zasadzie skoro można wywieźć do lasu, to po co przepłacać za wywóz śmieci na wysypisko?

Wchodząca w życie ustawa śmieciowa ma zlikwidować to zjawisko. Od lipca nie będziemy już płacić za wywóz śmieci – staje się to obowiązkiem miasta/gminy, w której mieszkamy. Śmieci będą od nas odbierane bezpłatnie, ale za to pojawia się nowy, obowiązkowy parapodatek śmieciowy. W różnych miejscowościach wprowadzone zostały różne rozwiązania naliczania takiej opłaty. Przeważa wyliczenie na podstawie stawki od mieszkańca lub od m2 użytkowanej powierzchni, choć zdarzają się także lokalne rozwiązania uzależniające opłatę np. od ilości zużywanej wody. Niezależnie więc od ilości wyprodukowanych przez nas śmieci – opłata będzie stała.
Czy jest to sprawiedliwe? Wątpliwości m.in. budzi wiarygodność oświadczeń o ilości osób mieszkających w danym lokalu. Wystarczy zataić sublokatora lub wręcz wyprzeć się niektórych członków rodziny, aby zapłacić mniej. Podobno w Warszawie odnotowano dziwny spadek liczby mieszkańców – sądząc po deklaracjach śmieciowych większość mieszkańców stolicy to bezdzietni single. Protesty są także w miastach, gdzie przyjęto powierzchniową podstawę naliczania stawek. Osoba samotna mieszkająca w domu czy dużym mieszkaniu zapłaci sporo, mimo, że śmieci pewnie ma mało.

Dużym problemem, który zadziała z opóźnieniem, okaże się pewnie także kwestia segregacja śmieci. Stawki opłaty są uzależnione od tego, czy chcąc płacić mniej, zadeklarujemy ich segregację. Jeżeli jednak po kilku miesiącach okaże się, że deklaracje sobie, a życie sobie, może nastąpić zmiana stawki na wyższą. W przypadku mieszkańców domów wielorodzinnych sprawa może być poważna. Wystarczy jeden sąsiad, który nie będzie segregować śmieci, a zapłacą więcej wszyscy. Źle to wróży naszym kontaktom międzyludzkim i może zwiastować wiele awantur na szczeblu jak najbardziej lokalnym.

Ja mieszkam w dużym bloku. Śmieci segreguję. I sama jestem ciekawa – jak to będzie wyglądało za miesiąc.



W poszukiwaniu pracy

Nie wiem sama, czy to wina kryzysu czy to ja sama porwałam się z motyką na słońce, ale moja własna firma wprawdzie jeszcze nie padła, ale efekty finansowe są tak mierne, że od dłuższego czasu szukam alternatywnych źródeł przychodów. Mówiąc w skrócie – przeglądam ogłoszenia o pracę. Biorąc pod uwagę, że moje osobiste dziecko właśnie kończy studia i też rozgląda się za pracą – moje doświadczenie w czytaniu takich ogłoszeń jest dość bogate.
Wnioski niestety nie są optymistyczne, chyba, że ktoś szuka pracy (niekoniecznie na etat) jako doradca handlowy w bankowości lub ubezpieczeniach.
Ostatnio trafiłam na ofertę pracy w urzędzie skarbowym. Wymagania spełniałam, wiec wysłałam swoje zgłoszenie. Dostałam zaproszenie na test kwalifikacyjny z podstawowej znajomości podatkowej. Poszło mi całkiem nieźle, choć w przypadku kilku pytań odpowiedź wstawiałam na zasadzie logicznego myślenia, co w przypadku naszego systemu podatkowego nie musi oznaczać prawidłowej odpowiedzi. Do kolejnego etapu przechodziło 5 osób, które uzyskały najlepszy wynik testu – nie załapałam się, trudno. Bardziej zmartwiło mnie to, ze na jedno stanowisko pracy zgłosiło się 168 osób. Pewnie nie jest to żaden rekord, ale chyba i tak jest to sporo. Może zadziałała magia pracy urzędnika państwowego? A może rzeczywiście na rynku pracy jest tak źle i na każdą ofertę rzucają się tłumy? 

Obecny rynek pracy na pewno jest rynkiem pracodawców – to oni dyktują warunki. Stąd tak liczne umowy śmieciowe, praca bez umowy i z całkowitym pominięciem Kodeksu Pracy. Może gdyby prawo pracy było bardziej elastyczne, byłoby łatwiej? Pracodawcom wcale nie jest łatwo, choć z pewnością jest też wielu wykorzystujących pracowników tylko dla maksymalizacji zysku. Za to z drugiej strony mamy walczące o jak największą ochronę pracowników związki zawodowe. Kwadratura koła?

Niestety, tak jak wszędzie, gdzie popyt znacznie przewyższa podaż, także i tu zdarzają się oszustwa. Wysyłamy CV, a zamiast pracy okazuje się, że mamy do spłacenia kredyt w banku. Jak się nie dać nabrać na takie fałszywe ogłoszenia? Ostatnio drążyłam temat, wyniki są tu:

Szukasz pracy? Nie daj się oszukać.

Wyjazd do pracy za granicę

I jak tu wierzyć ludziom?

 



A tu coś z literatury:

Świętowanie niedzieli

Czy w niedzielę można/trzeba/wypada robić zakupy? Pytanie jest raczej filozoficzne, a wszystko wskazuje na to, że niedługo trafi na czołówki newsów debaty publicznej. Grupa posłów z różnych ugrupowań przygotowała właśnie projekt ustawy zamykającej w każdą niedzielę centra handlowe i sklepy wiekopowierzchniowe. Motywacja – troska o dobro rodziny. Co ciekawe – pomysłodawcy nie widzą żadnych skutków ekonomicznych – liczba miejsc pracy się nie zmniejszy, nie spadną też przychody. Pewnie w jakiś sposób to obliczyli, szkoda, że nie podano metodologii. Ja mam wątpliwości.

Nie pracowałam nigdy w handlu, więc trudno mi wczuć się w sytuację pracowników hipermarketów. Był jednak taki okres w moim życiu, gdy jako pracownik telekomunikacji pracowałam w ruchu ciągłym – w ramach dyżurów spędzałam w pracy noce, święta, popołudnia – tak jak grafik wypadł. Nie zawsze było to łatwe i przyjemne, ale cóż – w takiej sytuacji jest wiele grup zawodowych. Nie upieram się, że musi to dotyczyć również handlu, ale mam wątpliwości natury zupełnie przyziemnej. Zupełnie nie wierzę w to, że nie wywoła to żadnych negatywnych skutków dla gospodarki. Ilość pracy do wykonania się zmniejszy i z pewnością nastąpią cięcia etatów w handlu. W całkiem prosty sposób może się więc okazać, że dla wielu pracowników handlu wolne będą więc nie tylko niedziele, ale również i pozostałe dni tygodnia. Czy pozbawione dochodów rodziny będą na pewno szczęśliwsze? Osobiście wątpię.
Mało mi się podoba także uzasadnienie – przed chwilą obejrzałam konferencję prasową posłów na ten temat. Inspiracja apelem biskupa z pielgrzymki kobiet i prezent parlamentarzystek na pielgrzymkę mężczyzn …. Nawet mogę zrozumieć, że podpisani pod projektem posłowie mają swoją motywację religijną. Znacznie trudniej jednak mi zrozumieć, dlaczego próbują własny światopogląd narzucić wszystkim? Ustawa to rozwiązanie wprowadzane przez państwo, a moim zdaniem – rolą państwa nie jest zagospodarowywanie mojego czasu wolnego. W dodatku działalność państwa w gospodarce powinna być ograniczona do niezbędnego minimum, a na pewno nie powinna wskazywać czy i jak mam “dzień święty święcić”. Tym bardziej, że jest to bardzo kosztowne rozwiązanie i raczej zabójcze dla gospodarki w czasie kryzysu.

Ja sama jestem katoliczką i nie potrzebuję ustaw do tego, aby przestrzegać przykazań. Akurat w niedzielę nie robię wielkich zakupów w hipermarkecie, choć zdarza mi się bywać w sklepie osiedlowym po jakieś drobiazgi. Niedzielę świętuję po swojemu. Rodzinnym zwyczajem jest u mnie obiad o godz.13.00. W niedzielę nie robię żadnych wielkich porządków, nie włączam też pralki – swoją DG prowadzę w domu, więc bez problemu mogę to zrobić w ciągu tygodnia. W czasach, gdy pracowałam na etacie – robiłam pranie również w niedzielę. Za to, szczególnie ostatnio, często pracuję przy komputerze – kryzys dotkliwie odbija się na moich finansach, staram się więc pracować jak najwięcej. Czy na mnie też trzeba znaleźć jakiś paragraf?
A myślałam, że czasy gospodarki odgórnie sterowanej mamy za sobą, a nasza gospodarka i tak jest już przeregulowana. Ciekawe jaka jest droga życiowa posłów wnioskodawców? Mając etat urzędniczy – pewnie łatwo zaplanować tydzień. Problem jednak w tym, że budżet państwa tworzą nie urzędnicy, a firmy.


Oferta pracy

Kryzys trwa, gospodarka się kurczy, brakuje miejsc pracy. Każdy kto szuka pracy i przegląda ogłoszenia z pewnością zauważył, że wymagania stawiane potencjalnym kandydatom są coraz wyższe i to nawet na stanowiska wcale niewymagające specjalnych kwalifikacji. Cóż, obecnie na rynku pracy dominującą rolę odgrywają pracodawcy, nie pracownicy. Czy dlatego niektórzy uważają, że nie muszą się starać?

Dziś rano na jednym z lokalnych portali znalazłam taką ofertę:

oferta pracy

Cóż, pewnie się czepiam. Dbałość o ortografię nie jest w dzisiejszych czasach cenioną umiejętnością. Chyba został mi jednak nawyk z czasów, gdy czytanie książek było popularniejsze od oglądania filmów. W dobie szybkiej informacji internetowej dysortografia jest już chyba powszechna, choć na przykładzie własnego syna uważam, że można się jej pozbyć.

W każdym razie trudno traktować poważnie ogłoszenie, którego autor nie zadał sobie minimalnego trudu (chociażby korzystając z korekty błędów wbudowanej w przeglądarce internetowej), aby skorygować własne błędy. Niby drobiazg, ale kładzie się cieniem na wizerunku.

 

Etyka w czasie kryzysu

Jedna z moich blogowych przyjaciółek napisała ostatnio notkę na temat uczciwości w handlu:
Siódme – nie kradnij
Przebija tam rozgoryczenie spowodowane nieuczciwością sprzedawców w trudnych czasach kryzysu. Skojarzyłam to sobie, gdy usłyszałam ostatnio o bankomacie w cudowny sposób wypłacającym podwójne kwoty.
Klienci wypłacający podwójnie z zepsutego bankomatu to złodzieje
W tym kontekście patrząc – pojawia się dylemat – czy w ciężkich czasach kryzysu etyka jeszcze obowiązuje czy można sobie pozwolić na mniejszą lub większą nieuczciwość?
Nieuczciwe praktyki handlowców na dłuższą metę są z pewnością nieopłacalne. Oszukiwani klienci zniechęcą się i pójdą do konkurencji, w dodatku zniechęcając innych. W dobie portali społecznościowych – takie złe opinie przenoszą się szybko. Ostatnio bardzo boleśnie odczuło to NC+….
Druga strona medalu to nasze drobne nieuczciwości. Czy bez problemu potrafimy oddać pieniądze, które dodatkowo wypłacił nam bankomat? Czy po prostu cieszymy się, że mamy niespodziewany zysk, a “ci krwiopijcy z banku i tak mają za dużo”? 

A może właśnie “trudne czasy” – cokolwiek nie oznacza to pojęcie – to czas sprawdzianu dla nas? Przecież nawet jeżeli ukradniemy złodziejowi – to wcale nie sprawia, że jesteśmy usprawiedliwieni. Nasza kradzież obciąża nas.
A gdy czasy są ciężkie – czy nie będzie łatwiej, gdy nawzajem będziemy sobie pomagać? Taka bezinteresowna wzajemna pomoc może być bardzo ważna. Przede wszystkim przywraca wiarę w człowieka, a z taką świadomością żyje się lżej. I wbrew pozorom – to wcale nie jest tylko czcze moralizatorstwo. W dodatku sprawdza się także w dobie internetu.
Przykład tu:

Pomagamy.Trojmiasto.pl


Formularze podatkowe na stronach Ministerstwa Finansów

Raz na jakiś czas zaglądam na internetowe strony Ministerstwa Finansów. Głównie po to, aby ściągnąć elektroniczną i interaktywną wersję formularzy.Ładnych kilka miesięcy temu strona została radykalnie przebudowana. Teraz ma rzeczywiście ładny, profesjonalny wygląd, ale znaleźć na niej cokolwiek – to głównie metoda prób i błędów. W dodatku już kilkakrotnie okazywało się, że można kliknąć jakiś link i w oczekiwaniu na załadowanie podstrony, spokojnie pójść do kuchni zaparzyć kawę.
Ostatnio szukałam formularzy VAT-7k i VAT-UE. Udało mi się – formularze VAT są tu:

Formularze VAT

Niestety, okazało się, że próba ich pobrania kończy się komunikatem:

komunikat MF

Cóż biorąc pod uwagę, że na bieżąco ściągam wszystkie aktualizacje, Adobe Readera również, wydawało mi się to nieco dziwne. Na wszelki wypadek sprawdziłam, czy mam najnowszą wersję – wszystko OK.

Problem akurat jest spowodowany zmianą ustawień najnowszej wersji przeglądarki Mozilla Firefox. Żeby pobrać taki formularz interaktywny musimy wejść w menu Narzędzia –> Opcje

Mozilla Firefox ustawienia

Przechodzimy do karty Aplikacje, a następnie zmieniamy ustawienia odczytu plików interaktywnych z wbudowanej wtyczki Adobe Reader na aplikację Adobe Reader.

Mozilla Firefox ustawienia

Podobne problemy występują także w przeglądarkach Chrome. Tam jednak próba otwarcia formularza nawet nie wyświetla komunikatu o błędzie – po prostu otwieranie trwa, trwa i trwa….

Tak, wiem że zmiana ustawień przeglądarek nie jest winą Ministerstwa Finansów. Jednak problem polega na tym, że dotyczy najpopularniejszych przeglądarek, a nie każdy użytkownik internetu jest informatykiem. Jeżeli ktoś wchodzi na stronę Ministerstwa Finansów i albo widzi komunikat w j.angielskim albo bezskutecznie czeka na załadowanie

pobieranie formularza

– do kogo ma pretensje? Do właściciela strony, nie da się ukryć.
I co z tego, że w dziale “Pytania i odpowiedzi” jest wyjaśnienie? Jeśli mam problemy z załadowaniem, to zniechęcam się i szukam innych źródeł.A co myślę o błędach na stronie MF – to moje 🙂

Dla mnie samej przy tej okazji – zauważyłam, że w aplikacji e-Deklaracje też jest dostępny formularz VAT-7k. Ta aplikacja akurat działa bardzo dobrze – roczne rozliczenie składam w ten sposób już od kilku lat i jestem bardzo zadowolona.
Jeśli ktoś jeszcze nie korzystał – polecam. Instrukcja jak pobrać, wypełnić i wysłać jest w kolejnych notkach otagowanych hasłem
e-Deklaracje

I ponownie polecam – dla kogo przekazać 1% podatku:
Co słychać u Julki?



Co słychać u Julki?

O Julce piszę na tym blogu już po raz kolejny. Wcześniejsze notki jej poświęcone i opisujące jej historię są tu:
Julka Formella
I jak zwykle – w kontekście pomocy.

Biorąc pod uwagę, że podatki wszyscy płacimy i aby pomóc, wystarczy przeznaczyć 1% podatku – nie kosztuje nas to nic. Dla Julki stanowi to natomiast szansę na rehabilitację, która pozwoli jej chodzić. Intelektualnie rozwija się wspaniale – jest bardzo rezolutną dziewczynką. Ograniczeniem są niestety nóżki…
Naprawdę szczerze zachęcam do wsparcia Julki. Na pomoc zasługuje zarówno ona sama, jak i jej Rodzice, którzy potrafili małemu, choremu dziecku zapewnić pełen ciepła i miłości dom. To wielka sztuka.

Julka Formella

kliknij w obrazek, aby go powiększyć

Właśnie trwa szczyt składania PIT-ów. Wykorzystajmy możliwość i pomóżmy Julce 1% naszego podatku.

%d