Filtr antyspamowy na serwerze pocztowym

Nikt pewnie nie lubi dostawać na skrzynkę pocztową spamu, to normalne. Nie chodzi tylko o reklamy i oferty różnych usług, wiele z tych maili zawiera różne szkodliwe treści czy to wirusy czy linki odsyłające do podejrzanych i niebezpiecznych stron. Nic więc dziwnego, że różnego rodzaju zabezpieczenia i filtry antyspamowe funkcjonują nie tylko na naszych komputerach, ale także na serwerach pocztowych.  

Na co dzień korzystam z kilku różnych skrzynek pocztowych na różnych serwerach. Jedną ze starszych jest skrzynka na serwerze Wirtualnej Polski czyli w domenie wp.pl. Tak, tam też trafia dużo spamu, często są to maile wysyłane przez samą WP realizującą zlecenia reklamodawców. Gdy trafiają do mojego programu pocztowego (korzystam z Outlooka), po prostu je usuwam. Rzadko zdarza się, że zaglądam do poczty bezpośrednio na stronie wp.pl. Ostatnio przekonałam się, że to błąd. Miałam pretensje do Play, że bez uprzedzenia podniesiono mi opłatę za internet:
Klient UPC w Play
Gdy jednak dokładnie przefiltrowałam folder SPAM na serwerze okazało się, że wszystkie maile z załącznikami od Play trafiają właśnie tam. Maile bez załączników (przypomnienia o terminie płatności, oferty nowych usług) docierały do mnie, a te z załącznikami (comiesięczne faktury, informacja o podwyżce opłat od czerwca) już nie. 
Jednak warto czasem zaglądać do SPAMU. 

Segregacja tekstyliów

Od stycznia tego roku obowiązują nowe zasady segregacji odpadów. Teraz wszelkiego rodzaju tekstylia nie mogą już trafiać do pojemnika ze śmieciami zmieszanymi tylko … – no właśnie, gdzie? Tak naprawdę to dokładnie nie wiadomo.
Zaczęłam się interesować sprawą już miesiąc temu i patrząc na moje doświadczenia z Gdańska oraz widząc doniesienia medialne z różnych miejsc w Polsce – sprawa jest kompletnie nieprzygotowana. Nigdzie nie widać też żadnych informacji na ten temat – ja musiałam zadać sobie trochę trudu, aby się dowiedzieć cokolwiek na ten temat. Mieszkam na dużym osiedlu w Gdańsku i nigdzie nie trafiłam na jakiekolwiek ogłoszenia czy to służb miejskich czy spółdzielni mieszkaniowej. Brakuje nawet ogólnikowego odsyłania do PSZOK-ów (Punktów Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych), a tu tez wcale nie jest to takie proste.

W Gdańsku są 2 takie punkty – obydwa na obrzeżach miasta. Nie mając samochodu – praktycznie nie da się tam dotrzeć.
Owszem, przed moim blokiem stoi kontener PCK – zawsze przepełniony, opróżniany dość rzadko. Poza tym zawsze wydawało mi się jednak, że to miejsce na rzeczy, które można jeszcze wykorzystać, są po prostu do użytku. Przecież nie wrzucę tam dziurawych butów, kaloszy z pękniętą podeszwą, torebki z zepsutym zamkiem, porwanej koszuli nocnej, zaplamionego obrusu czy kilku pojedynczych skarpetek. Co mam z tym zrobić? Tu odpowiedzi brak.

Ja i tak mam szczęście. Skontaktowałam się na FB z radną z mojego osiedla (owszem, zawsze reaguje i odpowiada) i dowiedziałam się, że planowany jest nowy PSZOK także u mnie na osiedlu. To dla mnie dobra wiadomość, a biorąc pod uwagę, że już gdzieś w mieście zaczynają się pojawiać takie terenowe punkty, wierzę, ze za chwile wystarczy spacer, aby oddać problematyczne odpady. Przy okazji tez będę miała okazję pozbyć się odpadów typu igły do penów, paski do glukometrów itp. zużyte materiały znane każdemu diabetykowi.

Jak to jednak będzie w innych miejscowościach? Czy wszystkie gminy poradzą sobie z problemem? Moim zdaniem za 2, 3 miesiące najpóźniej pojawią się pierwsze doniesienia medialne, że jakiejś wspólnocie mieszkaniowej karnie podwyższono opłaty za śmieci, gdyż w śmieciach zmieszanych znaleziono szmatę i stare trampki. Jeszcze wiele awantur z pewnością tu będzie.
Niestety, takie są skutki wdrażania dyrektyw unijnych kompletnie bez przygotowania.

 

Blue Monday

No to mamy dziś przypadający na trzeci poniedziałek stycznia Blue Monday czyli najbardziej depresyjny dzień w roku.
Wpływają na to głównie:

    • jeszcze krótkie dni, mało słońca
    • minęła już świąteczna euforia i dni wolne, wróciła codzienność
    • już wiadomo, że noworoczne postanowienia raczej trudno się udaje zrealizować
    • nadeszły pierwsze terminy rat do zapłaty, a w grudniu często i chętnie je braliśmy
    • do wypłaty jeszcze daleko

Wprawdzie ostatnio coraz częściej się mówi, że Blue Monday został wyznaczony przez pseudonaukowców i jest to tylko marketingowy chwyt reklamowy, ale właściwie – to coś w tym jest.  Może warto spróbować jakoś osłodzić sobie dzisiejszy dzień?

U mnie na szczęście świeci dziś słoneczko, więc może nie będzie tak źle?

Centrum życia w telefonie

Jakiś czas temu umieściłam na tym blogu notkę o uzależnieniu od telefonów komórkowych, a dokładnie rzecz biorąc – smartfonów:

Nasze życie cyfrowe

Ostatnio uświadomiłam sobie, że jest coraz gorzej – na ekranie telefonu mam coraz więcej aplikacji i to pomimo tego, że staram się być tu bardzo asertywna. Nadal nie mam mObywatela ani aplikacji banku.  Za to już zmywarkę uruchamiam tylko telefonem – zdecydowanie łatwiej i prościej mogę ustalić parametry mycia w stosunku do aktualnej zawartości zmywarki – Bosch ma naprawdę bardzo przyjazną aplikację. Gdy w lipcu kupiłam nowy telewizor – też zainstalowałam aplikację, choć nie korzystam, wolę pilota i to pomimo tego, że mój telewizor bardziej przypomina komputer niż tradycyjne urządzenie do oglądania programu telewizyjnego. Oczywiście jest podłączony do internetu.
Drukarka też ma swoją apkę, choć zablokowałam możliwość zdalnego zakupu tonerów – wolę kontrolować swoje wydatki.
Na telefonie nie mam Facebooka, ale już X i Bluesky – tak. Oczywiście WhatsApp – korzystam codziennie i to głównie właśnie na telefonie (choć na laptopie również).
Dużo zakupów robię w sieci, więc także mam apki Inpostu i Allegro.
Z aplikacji sklepów mam od dłuższego czasu Intermarche, ostatnio się złamałam i zainstalowałam także Lidla (skusiły mnie kupony na tańsze masło).
A tak naprawdę kluczowe dla mnie i dostępne tylko na telefonie jest oprogramowanie LibreLink, zbierające na bieżąco dane z sensora FreeStyle Libre 2 do monitorowania poziomu glikemii. Tu rzeczywiście jest to niezbędne.  Wolę sobie nie wyobrażać, co byłoby gdybym telefon straciła….

W takich chwilach od razu przypominam sobie, jak gdzieś z kilkanaście? dwadzieścia? lat temu słuchałam kultowej audycji radiowej Janusza Weissa : „Dzwonię do pani pana w bardzo nietypowej sprawie…”. Tematem audycji było poszukiwanie telefonu komórkowego do rozmów telefonicznych: dla starszej osoby z dużymi klawiszami i służący tylko do rozmów, bez apek, grafik i różnych innych wodotrysków. Już wtedy okazało się to niemożliwe.
W jakim kierunku się to będzie rozwijać?


Kurs Podstawy bezpieczeństwa w Internecie dla każdego

Netto, tara, brutto

Kilka dni temu w lokalnym markecie kupowałam borówki. Stoisko samoobsługowe, można samemu nałożyć do woreczka foliowego lub papierowej torebki. Wybieram torebkę papierową – dużą, grubą. Moim zdaniem w ten sposób borówki nie zaparzą się i dłużej będzie można je przechować. Pani przy kasie zważyła, zeskanowała pozostałe zakupy, zapłaciłam i poszłam.

Po drodze naszła mnie taka refleksja: kiedyś (dawno, dawno temu) w sklepach były naklejki na wagach „Towar sprzedajemy według wagi netto”.  Na dominujących w sklepach starych wagach na jednej szalce kładło się pustą torebkę, na drugiej – towar w torebce. Dziś to już zdecydowanie przeżytek, nikt sobie w ogóle nie zawraca tym głowy. Choć teoretycznie można by położyć pustą torebkę na wadze, wyzerować wskazanie i dopiero położyć pełną torebkę.  Tylko po co? Pomijam już fakt, że większość osób wybiera jednak woreczki plastikowe. 
Dla mnie w zasadzie to też tylko ciekawostka jak zmienia się świat. W domu zważyłam samą torebkę – 15g, można przeżyć.

A ponieważ obawiam się, że „gimby nie znają” to:

    • netto – waga towaru bez opakowania
    • tara – waga opakowania
    • brutto – waga towaru z opakowaniem

netto + tara = brutto

Kalendarz Adwentowy – uczy, bawi, wychowuje

Ten wpis po raz pierwszy pojawił się na moim blogu w 2009 roku. jeszcze na Bloxie.

Mamy grudzień, a to świetna okazja, aby rozpocząć zabawę z Kalendarzem Adwentowym. Oczywiście pod warunkiem, że w domu są małe dzieci.
Mój syn już dawno z tego wyrósł, a w wieku przedszkolnym co roku kupowałam mu Kalendarz Adwentowy. Jest ich teraz wszędzie pełno i nie są drogie, więc warto. Szczególnie, gdy weźmie się pod uwagę wszystkie możliwości do wykorzystania. Sprawdziłam doświadczalnie – pozwala w prosty sposób nauczyć dziecko liczenia. A także rozpoznawania cyfr – na zasadzie: poszukaj takiego samego znaczka. W pewien sposób też wychowuje, gdyż rozkłada przyjemność na kolejne dni oczekiwania na Boże Narodzenie. W żadnym wypadku nie pozwalajmy dzieciom wyjeść wszystkich czekoladek od razu!
Najfajniejsze są takie kalendarze, gdy w poszczególnych okienkach nie są proste kostki czekolady, a małe figurki np. saneczki, krasnal, piłka itp.itd. Ja od razu nawiązywałam do tematu i rozmawialiśmy np. o tym, że jak spadnie śnieg – to pójdziemy na sanki lub – spróbujmy policzyć ile piłek znajdziemy w domu.
Może brzmi to nieco infantylnie, ale więzi buduje się w dużej części na drobiazgach, właśnie w takich codziennych wspólnych przeżyciach.
Naprawdę polecam. Koszt nieduży, a odpowiednio celebrowane wspólne przeżycia – bezcenne. I nie zapłaci się za nie żadną kartą, VISA też nie pomoże.

Wracam do niego, gdyż temat kalendarza adwentowego jest u mnie znowu aktualny. Moja wnuczka ma 2,5 roku i też odkrywa te uroki. Akurat tak się złożyło, że ostatnie dni znowu nie chodzi do żłobka, codziennie ja do niej biegam, więc i odkrywanie kolejnych okienek kalendarza jest moim udziałem. Choć teraz to wygląda zupełnie inaczej. Cóż, dziecko od początku wychowywane na diecie bezcukrowej i bezsolnej (takie czasy, szanuję prawo syna i synowej do ustalania reguł), więc kalendarz adwentowy z czekoladkami na każdy dzień odpada. Choć kalendarz adwentowy ma – 24 pudełeczka z różnymi związanymi z Bożym Narodzeniem elementami. Utrwalamy więc znajomość cyferek, odszukujemy pudełeczko na dany dzień i wyjmujemy kolejną dekorację. Robi się z tego mały rytuał, co mnie akurat cieszy. Mam nadzieję, że zapamięta te chwile na długo.

Allegro Box One, zielony automat

Znaczna część moich zakupów i to od wielu lat to zakupy w internecie. Szybko, łatwo i wygodnie.Najczęściej korzystam z dostawy do paczkomatu i siłą rzeczy na pierwsze miejsce wysuwa się tu InPost. W zasadzie jestem zadowolona, choć zdarzały mi się przypadki, gdy okazywało się, że mój paczkomat jest tak popularny, że przesyłka trafiała do innego, dużo dalej ode mnie. Czasami dobierałam, czasami czekałam 2 dni i odbierałam z pierwotnej lokalizacji.
Sporo zakupów internetowych robię na platformie Allegro. Ucieszyłam się więc, gdy bardzo blisko mojego domu pojawił się paczkomat Allegro Box:

Fajnie, będę miała bliżej. Poza tym jest szansa, że ruch do paczkomatów w mojej nieco się przez to rozładuje. Przed nami Black Friday, Boże Narodzenia – to generuje jednak duży paczek.

Pierwszy raz skorzystałam 2 tygodnie temu. Szybko i sprawnie.
W ostatnią niedzielę zamówiłam 2 nowe przesyłki, też do zielonego automatu Allegro. Dziś przed południem dostałam info, że obie przesyłki już czekają i mogę  je odebrać. Poszłam po ok.5 godzinach. Nie było tu znanej z InPostu multiskrytki, każda przesyłka była w oddzielnej skrytce, ale zdenerwowałam się już przy pierwszej. Owszem, otworzyła się szybko i sprawnie, paczka była w środku, ale niestety porządnie zmoczona. Owszem, dzisiejszy dzień był deszczowy, ale była to raczej mżawka, a nie ulewa, poza tym były też przejaśnienia.
Nie wiem, czy to nieszczelny paczkomat, czy jakieś problemy
w trakcie dostawy, ale z mojego punktu widzenia – wyszło fatalnie. Przemoczony karton, a w środku książki (na Mikołajki dla mojej 2-letniej wnuczki). Zabrałam paczkę do domu, rozpakowałam ją. Na szczęście okazało się, że książki w środku były dodatkowo owinięte w gruby papier pakowy, który skutecznie je zabezpieczył. Nie będę ich odsyłać, choć jutro od rana  pomyślę nad reklamację – dla zasady. Oczywiście nie u sprzedawcy (wysoko oceniłam i podziękowałam za ten dodatkowy papier), ale na dostawę.
Podejrzewam, że ta notka będzie miała swój ciąg dalszy.

Nasze życie cyfrowe

Latem ubiegłego roku zablokował mi się smartfon. Nie wiadomo dlaczego – nagle przestał kompletnie reagować na wszystko. Nie można było nic zrobić – nawet wyłączyć czy uruchomić ponownie. Próbowałam zadzwonić do siebie z telefonu stacjonarnego – komunikat, że abonent jest niedostępny.
Po mniej więcej godzinie zaczęłam rozważać możliwości wyjęcia karty SIM, może nawet baterii. Nie wiem jakim cudem, ale udało się go w końcu odblokować synowi – też właściwie nie wiadomo jak, nagle jakby się obudził. Od tamtej pory działa bez problemów.

Kosztowało mnie to trochę nerwów. Akurat tego dnia musiałam wysłać plik JPK. Komputer działa, internet stacjonarny jest, ale wysłać się nie da, gdyż logując się przez e-PUAP, musiałabym wpisać w celu potwierdzenia otrzymany SMS-em kod weryfikacyjny. 
Przy okazji zaczęłam się też zastanawiać, jak wiele elementów życia jest już w telefonie. I jaką mam alternatywę, jeśli telefon zgubię, zostanie mi skradziony lub po prostu  spadnie i rozbije się?
Bez telefonu nie mogę:

    • zrobić przelewu w banku – tu potwierdzenie przez SMS, a tym samym odpadają także zakupy online
    • odczytać  poziomu cukru – mam założony sensor i odczyt glikemii jest na smartfonie,
    • zalogować się do e-PUAP, a tym samym np. nie mogę wysłać JPK, deklaracji PiT czy VAT.
    • wejść na Internetowe Konto Pacjenta,
    • wyjąć przesyłkę z paczkomatu

Oczywiście na smartfonie mam znacznie więcej aplikacji, ale nie są one niezbędne do życia. Są jednak elementy, gdzie jestem raczej konserwatystką: nie mam aplikacji mObywatel tylko analogowy, plastikowy dowód osobisty. Bankuję też nie przez aplikację tylko na komputerze.
Oczywiście, do tego niezbędny jest internet. Tu już trudniej się zabezpieczyć przed awarią. Choć w razie czego oprócz internetu stacjonarnego mam też alternatywę w telefonie komórkowym. Biorąc jednak pod uwagę, że żyjemy w bardzo niespokojnych czasach – kto wie, czy internet globalny nie stanie się też jakimś polem działań wojny hybrydowej? Na to nie mam wpływu.

Jednak z rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy telefon to był aparat analogowy z tarczą telefoniczną, podłączony przez parę przewodów miedzianych do centrali telefonicznej.
I do dziś zdecydowanie wolę czytać książki w formie papierowej.
Starzeję się…


Ekologiczne drobiazgi

O tym, że ekologiczne życie jest dla nas koniecznością, pewnie nie trzeba nikogo przekonywać, przynajmniej taką mam nadzieję. Wprawdzie nie jestem tu radykalna, ale w swoim ograniczonym zakresie i na co dzień staram się o środowisko. Same akcje typu „Dzień dla ziemi” itp. są fajne i z pewnością przyczyniają mają wielki walor edukacyjny, ale najważniejsze jest stosowanie tych zasad tu i teraz, każdego dnia i w swoim otoczeniu.
Oprócz rzeczy podstawowych jak oszczędzanie prądu i wody (tu z pewnością duży wpływ mają koszty finansowe), stosuję na co dzień małe drobiazgi, które wydają się mało znaczące, ale w dłuższej perspektywie czasowe jakoś się zbierają w mały strumyczek.

    • przy segregowaniu śmieci staram się też zmniejszyć ich objętość:
      • robię sporo zakupów online, mam więc różne kartony. Część z nich wykorzystuję jako opakowania do  zbierania makulatury (zamiast worków). Resztę składam, żeby zajmowały jak najmniej miejsca,
      • kubeczki po jogurtach wkładam jeden w drugi (umyte) i tak spakowane wyrzucam do żółtego worka z odpadami plastikowymi. Oczywiście zgniatam też wszystkie kartony,
      • kupując pojedyncze warzywa i owoce (np.jabłko, pomidor itp.) wkładam je wszystkie do jednego woreczka foliowego,
      • na zakupy chodzę zawsze z własną torbą-szmacianką, żadnych reklamówek
    • w skrzynkach na balkonie (właściwie to loggia) mam posadzone pelargonie kaskadowe. Ostatnio wyczytałam w sieci, że nie są zbyt korzystne dla pszczół (kwiaty przyciągają, ale nie mają pyłku), więc dosadziłam do skrzynek także lobelie, a w długiej skrzynce na podłodze – groszek pachnący. Te rośliny akurat są pszczołolubne
    • oszczędzam żywność – tak, w obliczu inflacji na pewno finanse są istotne, ale i tak – jakoś nie lubię marnować jedzenia.

To tak na szybko? Jakie jeszcze mogą być takie ekologiczne drobiazgi?


 

Ciepła woda w kranie

Ciepła woda w kranie, gorące kaloryfery – w dzisiejszych czasach to nieomal symbol luksusu i dobrobytu, stanowi poważną pozycję w budżecie. Na szczęście póki co – zima jest w miarę łagodna.
Mieszkając w bloku w dużym mieście nie muszę się martwić, czy i jaki opał dostanę i ile to będzie kosztować. Zarówno ciepłą wodę jak i ogrzewanie mam z elektrociepłowni. Mieszkanie jest opomiarowane tzn. są liczniki wody i podzielniki ciepła na kaloryferach. Czy widzę sens w ogrzewaniu? Oczywiście, choć nie czuję, abym miała tu duży wpływ. Owszem, ilość zużytej wody (i ciepłej i zimnej) jest uzależniona od tego, ile wody wypływa z kranu – mogę to w prosty sposób kontrolować. Gorzej z ogrzewaniem. Tu 30% kosztów jest związane z zużyciem indywidualnym, a 70% – zzużycia części wspólnej. A dbanie o część wspólną nie jest już takie proste.
Na mojej klatce jest 21 mieszkań (6 pięter). Na szczęście nie ma żadnej patologii, sąsiedzi są spokojni, sporo emerytów. Choć też czasem trzeba sprawdzać, czy w sezonie grzewczym na pewno wszystkie okna na korytarzu są zamknięte, zamykać drzwi wejściowe itp. Większych konfliktów raczej nie ma. Obserwując osiedlową grupę mieszkańców na FB widzę, że w innych blokach jest zdecydowanie gorzej. A po ostatnich podwyżkach czynszu – sporo pretensji i wzajemnych animozji.

Kaloryfery mam włączone, choć nie na maksa, staram się oszczędzać. Mająca identyczne mieszkanie sąsiadka utrzymuje w mieszkaniu znacznie wyższą temperaturę i płaci tez dużo większy czynsz.
Cóż, od stycznia czynsz wzrósł mi o 20%. Jest też zapowiedź kolejnej podwyżki od kwietnia br. Opłacanie rachunków jest coraz bardziej bolesne.