Nasze śmieci codzienne

Czytałam ostatnio artykuł o tym, co można znaleźć przy sortowaniu śmieci. Była tam mowa również o tym, jak wiele żywności trafia do śmietnika. Automatycznie wywołało to u mnie refleksję, co można by znaleźć w moich śmieciach?
Nie, nie mam zamiaru opisywać zawartości kubełka na moje śmieci, nie o to mi chodzi. Istotniejsza jest tu jednak refleksja nad tym, ile tracimy wrzucając różne towary do śmieci i jak się to ma do oszczędzania?
Mieszkam w bloku i korzystam ze zsypu. Przed blokiem stoją kontenery na szkło, makulaturę i plastik. Segreguję śmieci, gdyż widzę w tym sens i chce mieć swój własny wkład w ochronę środowiska. Wszystko to, co nie pasuje tam – trafia do wiaderka, a potem do zsypu.

Nie lubię marnować żywności staram się, aby wszystko było na bieżąco zużywane. Czasem jednak niestety się zdarza, że coś się “schowa” gdzież w lodówce i przeterminuje. Niestety. Generalnie jednak staram sie nie robić wielkich zapasów. W dzisiejszych czasach na szczęście nie ma takiej potrzeby, wszystko można kupować na bieżąco. Warto tu pamiętać o tym, że zakupów nie powinno się robić będąc głodnym. Z pustym żołądkiem zawsze kupuje się więcej i może sie okazać, że nie zdążymy tego zjeść zanim się zepsuje. Dobrym rozwiazaniem jest duża zamrażarka – tam część żywności da się przechować znacznie dłużej. Ja zawsze w zamrażalniku mam pieczywo – na bieżąco jest tylko tyle ile trzeba na najbliższy posiłek. No, ale chleba nie potrafię wyrzucić do śmieci – ma to dla mnie jakiś wymiar symboliczny: chleb trzeba szanować. Na szczęście w domu jest pies, który chętnie zjada resztki ze stołu.
Ostatnio odczuwam kryzysowe czasy, więc stałam się szczególnie wrażliwa na marnowstwo. Co nie znaczy, że też nie zdarza mi się wyrzucać do smieci czegoś, co nie powinno tam trafić. Mimo wszystko jednak nie stosuję metody – lepiej się pochorować niż ma się zmarnować.
Miałam kiedyś znajomą, która barwnie opowiadała jak oszczędza na żywności:

znalazłam w lodówce kawałek kiełbasy, była trochę zielona, więc z wierzchu to odkroiłam, obmyłam i przemieliłam w maszynce do mięsa. Dodałam potarty ser, majonez i coś tam jeszcze – wszyscy wcinali jak małpa kit.

Sama nigdy tego nie próbowałam i raczej nie zalecam takiej metody. Co nie oznacza, że nie warto się zastanawiać nad tym, co wrzucamy do smieci. I dlaczego tam trafia…

Lidl kontra Biedronka

 Lidl  Biedronka

Lidl i Biedronka to dwie sieci rywalizujących z sobą dyskontów. Bywam i tu i tu i często sie zastanawiam, który z nich wygrywa? Lidl ostatnio prowadzi intensywną kampanię reklamową w mediach, ale Biedronka zdecydowanie “poprawiła” swoje sklepy i produkty w nich oferowane. Nowy wystrój “Biedronki” na moim osiedlu rzeczywiście jest bardziej przyjazny.

Powszechna opinia głosi, że obydwa dyskonty to sklepy dla biednych ludzi. Rzeczywiście większość towarów jest tam tańsza niż w innych sklepach. Jakoś jednak wcale nie mam wrażenia, że to obciach tam kupować. Na moje własne dobre samopoczucie bardziej działa zadowolenie, ze udało mi sie coś kupić taniej i trochę zaoszczędzić. Wprawdzie ostatnio mam bardzo ciezki pod względem finansowym okres, ale zarówno w Lidlu jak i w Biedronce bywałam często, również wtedy, gdy całkiem dobrze sobie radziłam.
Za to zraziłam się do Reala. Już dawno tam nie byłam, odstraszyły mnie znacznie podniesione ceny. Wprawdzie są promocje i rabaty za zakupy zrobione wcześniej, ale mimo wszystko – nie jest to żadna atrakcja. W dodatku sieć ta przestała dawać bony towarowe za punkty zebrane na karcie Payback. Dla mnie to też był magnes przyciągający do Reala.
Za to ostatnio całkeim podoba mi się Intermarche. Wprawdzie niektóre artykuły są tam niezbyt tanie, ale większość ma całkiem przyzwoite ceny.

 

Obiad na mieście

Ostatnie 3 tygodnie, jak co roku w sierpniu Gdańskiem rządzili kupcy –  Jarmark Dominikański. W tym roku jakoś bardziej mi się podobał – bardziej przemyślany układ stoisk, brak obecnych na każdym kroku wystawek majtek i innych akcesoriów bielizny spodniej. Wydaje mi się tylko, że mniej było koncertów i imprez towrzyszących, ale może po prostu przegapiłam? W każdym razie trochę po jarmarku pochodziłam.
Biegając po centrum Gdańska z rodzinką – kilka razy jedliśmy obiad “na mieście”. A ponieważ urlop w tym roku zawiesiłam sobie – pozwoliliśmy sobie na trochę luzu i zamiast zjadać pajdę chleba ze smalcem i ogórkiem kiszonym – bywaliśmy na normalnych obiadach w restauracjach. Za kazdym razem w innej, żeby wyrobić sobie zdanie, która jest najlepsza. 

Jadaliśmy różne dania. Wszystkie i wszędzie miały jednak jedną cechę wspólną:  olbrzymie porcje. Zastanawialiśmy się – z czego się to wynika? Ładne, duże talerze wypełnione po brzegi i to wcale nie surówkami. W każdym przypadku danie podstawowe zajmowało zdecydowanie najwięcej miejsca. Te porcje były na tyle olbrzymie, że nie radził sobie z nimi nawet mój syn, a głodny student podobno może wiele zjeść. Przeciętny człowiek nie jest w stanie zjeść takiego posiłku. W jednej z restauracji zobaczyłam minę kilkuletniej dziewczynki przed którą kelnerka postawiła pólmisek (ze względu na wielkość trudno było nazwać talerzem) pełen makaronu z sosem – była autentycznie przerażona.
Czy ma to sens? Nawet pomijając aspekty zdrowotne i problem otyłości, to przecież w ten sposób marnują się olbrzymie ilości żywności. Z punktu widzenia restauratorów tez jest to bezsensowne. Klienci męcząc się z takimi wielkimi porcjami dużo dłużej okupują stoliki i to wcale nic nie zamawiając. Poza tym objedzony po dziurki w nosie gość raczej nie zamówi deseru do kawy.
Z czego więc to wynika?

Drobny druczek na sklepowej półce

Ile kosztuje kostka masła? W czasach gospodarki rynkowej nie może być jednej prostej odpowiedzi na takie pytanie. Cena zależy od od wielu czynników i w każdym sklepie może być inna.
Od pewnego czasu mam jednak wrażenie, że nawet samo określenie “kostka masła” też wcale nie jest jednoznaczne. Stając przed sklepową półką musimy bardzo uważać co kupujemy. Pomiajm już fakt, że jest tam mnóstwo wyrobów masłopodobnych, w opakowaniach łudząco podobnych do “normalnego” masła. Samo masło też może mieć różną zawartość tłuszczu. Wbrew pozorom kwestia ilości masła w maśle może mieć istotne znaczenie i również wpływac na cenę.

Zupelnie osobną kwestią jest waga. Kiedyś, w bardzo dawnych czasach kostka masła miała 250 g. Ładnych kilka lat temu skurczyła się do 200 g. Tendencja jest wyrażnie rozwojowa – na rynku zaczynają się pojawiać kostki masła o wadze 170 g.

masło 

Gdy przeglądałam dziś gazetkę jednego z hipermarketów – od razu zauważyłam bardzo atrakcyjną cenę masła. Zbyt podejrzanie atrakcyjną – może dlatego zaczęłam wczytywać się w szczegóły? Uczciwie trzeba jednak przyznać, że zarówno waga jak i cena kilograma, wprawdzie drobnym druczkiem, ale są podane.
Ciekawe, ile osób zwróciło jednak na to uwagę w samym sklepie? Warto też pamiętać o tym, że także w każdym hipermarkecie umieszczona na półce cena musi zawierać cenę jednostkową czyli właśnie najczęściej kg. Warto zwracać na to uwagę. Ja ostatnio prawie nabrałam się kupując pieprz. Dwa różne opakowania różnych firm, ceny niewiele się różniły. Sięgnęłam po ten, który optycznie wyglądał większy, ale sprawdziłam cenę jednostkową i do koszyka włożyłam drugi.
Drobny druczek na sklepowych półkach też warto czytać.

Święta skromniejsze niż zwykle?

Mamy kryzys, wszystko drogie – czy Święta Wielkanocne będą w tym roku skromniejsze niż w latach poprzednich? U mnie osobiście tak, ale z przyczyn całkowicie zależnych ode mnie. Szczegółowo przemyślałam sobie – jakie potrawy zwykle przygotowywałam, ile z nich naprawdę dało się zjeść, a ile po świętach lądowało na śmietniku. Owszem, dużo rzeczy zamrażałam, ale przecież nie wszystko można. Zwyciężył u mnie element racjonalnego podejścia do wydatków – nie stać mnie po prostu na marnowanie jedzenia. Owszem, chciałoby się mieć duży wybór wszystkiego, ale przecież święta to nie zawody – kto zje najwięcej, a do tego w gruncie rzeczy sprowadza się polityka naszych świątecznych biesiad. Lepiej się pochorować niż ma się zmarnować?  

Mamy piękną wiosenną pogodę i moim zdaniem rodzinny spacer będzie o wiele lepszym sposobem spędzenia świątecznego popołudnia niż siedzenie za stołem i objadanie się przy oglądaniu telewizji. Na pewno zdecydowanie lepiej wpłynie na zdrowie, samopoczucie, jak i na więzi rodzinne.
Przemyślałam to wszystko i przygotowuję tylko świąteczne śniadanie – z żurkiem i białą kiełbasą oraz obiad w drugi dzień świąt. Będzie kaczka z kluchami gotowanymi na parze – to już taka świąteczna tradycja mojej rodziny. Jakieś słodkie ciasto też będzie oraz wyjęty z zamrażalnika makowiec (na Boże Narodzenie zrobiłam ich stanowczo za dużo). I już. Jak na fakt, że kuchnia to nie moje królestwo i tak spędzę w niej za dużo czasu.
Nie będziemy głodni, ale szansę na całkowitą ospałość spowodowaną przejedzeniem są mizerne. A zaoszczędzone pieniądze może pójdą na majówkę? Też trzeba będzie coś jeść.

Gość w próg, cukier do szafy

Gdy w ubiegłym tygodniu pisałam notkę o celowości zgromadzenia zapasów cukru czy mąki:
Czy warto robić zapasy?
myślałam, że to sprawa dalszej przyszłości, a nie najbliższych dni. Jak to jednak bywa – życie ma własne reguły. Obecna cena cukru to ok.5zł i podobno to jeszcze nie koniec. Co jest tego przyczyną?
Najprosciej zwalić winę na Unię Europejską, która wyznaczyła limity produkcji. Nie jest to jednak takie proste. W końcu limity obowiązują już ładnych kilka lat, a do tej pory problemu nie było. Unijny rynek cukru jest jednak dziwny. Kiedyś produkowano go za dużo jak na nasze potrzeby, nadwyżkę sprzedawano po zaniżonych cenach. Po co jednak dopłacać konsumentom spoza UE? Ograniczenie produkcji cukru wydawało się logicznym rozwiązaniem. Dlaczego jednak ustalono poziom produkcji poniżej potrzeb wewnętrznych – tego już nie rozumiem. Owszem, braki w zaopatrzeniu można było uzupełniać sprowadzeniem taniego cukru trzcinowego, ale jak się okazało – do czasu. Światowa podaż cukru z róznych przyczyn jest w tym roku zdecydowanie niższa i import wcale nie jest już taki prosty i łatwy. W efekcie – mamy za mało cukru i efekt błędnego koła. Skoro cukru brakuje – to można podnieść cenę, ludzie i tak kupią. Drożejący na pólkach sklepowych cukier powoduje, że kupujemy na zapas, bo później może być jeszcze droższy. Im większy popyt – tym, przy ograniczonych zasobach, wyższa cena.
Czy tak będzie aż do jesieni, kiedy pojawi się nowy cukier z tegorocznych zbiorów? A przede wszystkim – czy UE w ogóle myśli o skorygowaniu ograniczeń w produkcji cukru?

Póki co – mamy sytuację taką, że doraźna próba pożyczenia szklanki cukru od sąsiadki może być problemem. I tylko najważniejsi dla nas goście będą honorowani herbatą z cukrem. Dobrze, że ja piję głównie kawę – oczywiscie bez cukru. Choć prosty i czytelny podział ludzkości na tych, którzy słodzą kawę i na tych, którzy tego nie robią może ulec znacznemu zaburzeniu.

 

 

Ceny w górę, ceny w dół?

Początek roku to moment, w którym analitycy przedstawiają nam swoje wizje trendów na rynku – co podrożeje (najczęściej się sprawdza), a  co może stanieć. W tym roku jest podobnie. Gazeta.biz opublikowała takie obszerne przewidywania na bieżący rok. Nawet biorąc poprawkę na notowania kursu złotówki oraz na zmienną cenę paliw – warto się zapoznać z tym, co z dużym prawdopodobieństwem może nas czekać.
W skrócie wygląda to tak:

  • cukier raczej nie podrożeje – ceny już i tak są wysokie. Na obniżke cen raczej jednak nie ma co liczyć, przynajmniej w pierwszym półroczu
  • mąka ma szanse stanieć. Jeżeli nie wzrosną znacząco ceny paliw – to w dół powinno pójśc także pieczywo
  • kawa, herbata – raczej podrożeją, niestety. Podobnie jak kako czy cytrusy
  • mleko i przetwory mleczne – już na wiosnę powinno być trochę taniej
  • wieprzowina i drób – mogą stanieć, ale raczej dopiero w drugiej połowie roku
  • wołowina – cena bez zmiany
  • ryby – podrożeją
  • jaja – średnioroczna cena powinna byc na obecnym poziomie
  • benzyna – nic nowego, znowu podrożeje
  • gaz i prąd – podrożeją

Tyle podstawowych artykułów. Podwyżki dotkną każdego. Z wielu rzeczy można zrezygnować, ale są takie pozycje – z których się nie da.
Moze zacznę pić słabszą kawę? Teraz faktycznie piję mocną. Koneserem herbaty nie jestem, z jednej torebki ekspresowego Liptona zaparzam dwie szklanki. Moze zacznę trzy? Gorzej z cytryną… Tańsza wieprzowina i drób to dobra wiadomość. Wołowinę kupuję bardzo rzadko – jest dla mnie za droga. Drożejące ryby to też nie jest dobra wiadomość.
Cóż, człowiek nie sznurek – wszystko wytrzyma. Szkoda tylko, że w tegorocznej perspektywie nie widać podwyżki pensji.

A dla zainteresowanych – cały artykuł jest tu:
Nasze portfele w 2010 roku: co zdrożeje, co stanieje.

 

 

 

%d