Bryły lodu z nieba

Dziś od rana media pokazują miejscowość Bisztynek, nad którym przeszło wielkie gradobicie. Nie potrafię sobie wyobrazić co można czuć widząc lecące z nieba bryły lodu. Zapowiedź końca świata? Majowie się nie mylili? Horror.
Może rzeczywiście zmienia się nam klimat, ale to, co kiedyś było traktowane jako wielka anomalia pogodowa, coraz częściej staje się prawie normalnym zjawiskiem w naszej strefie klimatycznej.  Jeszcze klilkanascie lat temu trąby powietrzne były znane z amerykańskich filmów, teraz co roku widzimy to w wiadomościach. 

Czy można się przed obronić? Jest to bardzo trudne, natura co jakiś czas przypomina człowiekowi, gdzie jest jego miejsce. Można pewnie za to próbować się ubezpieczyć, choć to marna pociecha. Lepiej mieć dach nad głową niż pieniądze na koncie. Mimo wszystko – to jednak zawsze jakaś pociecha, jest od czego zacząć. Pod warunkiem, że odszkodowanie nie jest symboliczne i starczy naprawdę do położenie dachu, a nie tylko zakup 5 dachówek.
W takich chwilach bardzo ważna jest też lokalna społeczność. Pierwsze chwile po katakliźmie najlepiej pokazuje, że warto mieć sąsiada. Zdolność do samoorganizacji, udzielanie pierwszej pomocy najbardziej potrzebującym mają tu kluczowe znaczenie i stanowią ogromną wartość.
Może warto o to dbać na zapas? Nie czekając na nieszczęście, po prostu zaprzyjaźnić się z sąsiadami?

Upadek Biura Podróży

Całkiem niedawno pisałam notkę o tym, jak należy się zabezpieczyć przed wykupieniem wycieczki czy wczasów w biurze podróży:
Dla tych, którzy wybierają się na urlop
Wykrakałam – wczoraj wieczorem przez media przetoczyła się informacja o bankructwie kolejnego biura podrózy – Sky Club, występującą pod marką Triady. Skala problemu jest duża – to jedno z większych i bardziej znanych biur podróży.
To dopiero początek sezonu – co nas jeszcze czeka? I co zrobić, aby nie zostać bez pieniędzy, ze zmarnowanym urlopem? Najlepsza byłaby szklana kula, ale skąd ją wziąć?

Biuro podróży tak jak każda inna firma może mieć lepsze czy gorsze okresy, podlega normalnym prawom rynku. Mniej lub bardziej chwilowe problemy z płynnością finansową mogą się zdarzyć każdemu, na pewno jednak decyzja o ogłoszeniu upadłości nie pojawia się w ciągu godziny czy nawet dnia. Niepokojące symptomy pojawiały się z pewnością dużo wcześniej.  A jeszcze w kwietniu tego roku Sky Club myślał o wejściu na giełdę…
W tym miejscu pojawia się pewnie kwestia uczciwości właścicieli, którzy nic nie  mówiąc spowodowali, że jeszcze kilka dni temu bez problemu można było wykupić wycieczkę czy wczasy. Może do końca liczyli na cud?
Nie wiem, z czego wynikły te problemy finansowe. Teoretycznie w ostatnich miesiącach nie zdarzyło się chba nic takiego, co gwałtownie mogłoby pogorszyć sytuację finansową organizatorów wypoczynku. Nawet złotówka nieźle się trzyma, nie słychać o żadnych nowych rewolucjach w turystycznych zakątkach świata. Może więc od początku koszty były źle skalkulowane? Zadziałała ujemna strona wojny cenowej? To mogą być bardzo niepokojące sygnały, gdyż podobnie może dziać się u konkurencji. Aż strach się bać. I jak tu zaplanowac urlop?

Na szczęście Biuro Sky Club było ubezpieczone. Sądząc z informacji zawartej tu:
Serwisy Informacyjne Turystyki
gwarancja ubezpieczeniowa w wysokości 25 mln jest ważna do września. Z pewnością pozwoli to na ściagnięcie do kraju wszystkich tych, którzy zdążyli wyjechać. Moze nawet coś zostanie dla tych, którzy już zapłacili, ale jeszcze nie wyjechali? Media podają, że wycieczki były wykupione aż do października.
Jak dobrze, że nie planowałam urlopu. Czasem prywatny kryzys finansowy może mieć też pozytywne skutki.
Tym, którzy planują – radzę zajrzeć na stronę SIT – można tam sprawdzić zarówno Biuro Podróży jak i hotel czy pensjonat, do którego się wybieramy. Znaczącą informacja jest właśnie kwestia ubezpieczenia. Wprawdzie w doniesieniach medialnych jest informacja, że marszałek województwa mazowieckiego ma 25 mln na załątwienie sprawy upadłości Sky Club, ale to nie są pieniądze z budżetu, a właśnie z polisy. Jej brak zdecydowanie skomplikowałby sprawę.  

Książki






 

 

Ebooki






 

Młotkiem po telewizorze

Dobry miesiąc temu zaczął mi się psuć telewizor. Nie padł nagle, po prostu obraz z każdym dniem coraz bardziej tracił kolory. W końcu została tylko zieleń i gdzieniegdzie trochę czerwieni. Poza tym – obraz był ostry i wyraźny, od biedy jakoś dawało się oglądać. Inna sprawa, że bez telewizora też można żyć, choć ja bardzo nie lubię ograniczeń. Telewizor mogę mieć wyłączony, ale dlatego, że chcę, a nie dlatego, że muszę. Naprawiać się go nie opłacało, swoje lata już miał, a koszty jego naprawy byłyby zdecydowanie zbyt wysokie. Powoli zaczęłam się przymierzać do kupienia nowego.
Wybraliśmy się do sklepu Euro RTV AGD – jakoś największe zaufanie w tym zakresie mam właśnie do tej sieci. Wybór modelu, marki i producenta scedowałam na osobiste dziecko. Kupiliśmy taki:
Panasonic TX-P42G20E
Uzgodniliśmy termin dostarczenia do domu, odbioru starego telewizora i posłuchaliśmy o najnowszym hicie ubezpieczeniowym. Nie chodzi w nim o przedłużenie gwarancji producenta, ale o ubezpieczenie od uszkodzeń mechanicznych. Teoretycznie oczywiście przypadkowych, na skutek nieszcześliwych wypadków. W praktyce – podobno nagminne jest zgłaszanie się klientów na króko przed upływem terminu ubezpieczenia (3 lata) ze sprzętem zmasakrowanym wyrażnie przy użyciu młotka czy tego typu narzędzi. Naprawa okazuje się nieopłacalna i po tygodniu odbierają nowy sprzęt.
Słuchając o tym uświadomiłam sobie, że mam już podobne ubezpieczenie. Wykupiłam je w styczniu wraz z laptopem. Tam dodatkową opcją jest także odzyskanie danych z uszkodzonego dysku. W przypadku laptopa jednak wydawało mi się to logiczne – nie stoi w domu na półce, zdarza mi się go przenosić i ryzyko przypadkowgo upadku istnieje. Na pewno nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby zniszczyć go celowo i w ten sposób wymienić sobie sprzęt na nowy.
Może jestem frajerką i nie umiem wykorzystywać okazji? Ale z młotkiem do telewizora? …

Urzędnik zamiast komputera?

W ostatnim czasie sporo się mówiło o wzrastającej liczbie urzędników wszystkich szczebli. Niezależnie od przyczyn takiego zjawiska – skutki są odczuwalne w wielu miejscach.
Nie mam nic przeciwko urzędnikom, wprost przeciwnie – na ogół walczę z obiegowymi opiniami o “bandzie urzędasów pijących kawkę i robiącym na złość petentom”.  Moje osobiste doświadczenia są zupełnie inne. Ostatnio zakładałam działalność gospodarczą, trochę biegałam po urzędach i mam bardzo pozytywne wrażenia. Wszędzie trafiałam na urzędników kompetentnych, miłych i chętnych do pomocy. Nie sądzę, aby Gdańsk był pod tym względem wyjątkowy. Być może, w stosunku do innych miast, mamy tylko lepiej zinformatyzowane urzędy samorządowe? Wiele spraw można załatwić online.

Nie podoba mi się jednak kilka rozwiązań i bardzo poważne podejrzenia, że to pomysły wychodzące ze szczebla centralnego. Mamy XXI wiek, komputer i to podłączony do internetu to norma dnia codziennego. Tam, gdzie tego nie ma – należy zrobić wszystko, aby stworzyć potrzebną infrastrukturę. Stadardem urzędowej biurokracji powinien być komputer w sieci, a tylko tam gdzie tego nie ma – czasowo można dopuścić stosowanie dokumentów w formie papierowej.
Chwilami mam natomiast wrażenie, że w niektórych dziedzinach wręcz się cofamy.

Jeszcze kilka lat temu, wchodząc na stronę NFZ bez problemu można było wpisać swój PESEL i sprawdzić, czy na pewno figurujemy w bazie osób ubezpieczonych. Komu to przeszkadzało? Podobno zaprotestował GIODO i NFZ zlikwidował dostęp. Dlaczego jednak nie wprowadzono rozwiązania umożliwiającego autoryzowany dostęp dla placówek służby zdrowia?
Jeszcze całkiem niedawno w systemie funkcjonowały legitymacje ubezpieczeniowe. Pracodawca przybijając pieczątkę – potwierdzał prawo do ubezpieczenia pracownika. Zostały zlikwidowane, a w zamian nie wprowadzono nic innego. I pogorszyło się wszystkim. Prowadząc samodzielną DG po potwierdzenie dla siebie i dla syna musiałam się zgłosić do ZUS-u. Wypełniłam druczek, pani wydrukowała mi 2 poświadczenia, każde w 2 egzemplarzach. W sumie poszło na to 5 kartek papieru formatu A4, z czego 3 zostały w urzędzie.
Dowiadywałam się także jak to wygląda w dużych firmach. Moja siostra pracuje w ogólnoplskiej korporacji, z profesjonalną siecią korporacyjną. Gdy potrzebuje ZUS-RMUA – dostaje go mailem. Wystarczy tylko wydrukować. Gdy zrobią to wszyscy pracownicy – zużycie papieru i tonerów z pewnoscią wzrośnie. Najboleśniej jednak z pewnością odczują to małe firmy, zatrudniające kilkudziesięciu pracowników. Tu koszty będą odczuwalne.
Kto to wymyślił? Jakieś lobby producentów papieru? Tylko oni na tym korzystają, wszyscy inni tracą.

Czy uda się kiedyś zmienić powszechną mentalność w stylu liczy się tylko papier? Miesiąc temu na stronie gdańskiego oddziału NFZ znalazłam błąd w spisach telefonów placówek świadczących usługi medyczne. Na podany na stronie adres wysłałam maila pokazujacego ten błąd. Mail nieoficjalny, nawet nie podawałam żadnych swoich danych osobowych. Po kilku tygodniach dostałam odpowiedź, ktoś zadziałał i poprawił błąd, pełne uznanie. Martwi mnie tylko to, że w odpowiedzi na mój mail, ktoś napisał pismo (pewnie na komputerze), wydrukował je, podpisał i sądząc z nagłówka – oficjalnie zarejestrował w jakims wykazie. Następnie pismo zostało zeskanowane i mailem przesłane do mnie.Szczegóły tu:
Pochwała gdańskiego NFZ
Czy ktoś tu jeszcze szuka oszczędności?

Bankowy druczek jeszcze drobniejszy

 

To, że wszelkich umowach zawsze należy zwracać uwagę przede wszystkim na to co z gwiazdką, na dole i drobnym druczkiem – wiadomo nie od dziś. Diabeł tkwi w szczegółach i warto je znać. Wygląda jednak na to, ż esa pewne przepisy bankowe, których nawet nie znając (i nie mając szansy ich poznać) – i tak musimy przestrzegać.
Tym razem – historia z życia wzięta, jak najbardziej rozwojowa i to bez gwarancji na happy end.

Październik 2009 roku. Pan X. – bezrobotny od wielu lat, bez źródeł dochodu (na utrzymaniu żony), bez majątku udaje się do placówki pewnego banku i bez problemu, tylko na dowód osobisty dostaje kredyt. Suma śmieszna – 500 zł, całość kredytu do spłaty – 700 zł. Tydzień później dochodzi do nieszczęśliwego wypadku i pan X. ginie. Miesiąc później – pogrążona w żalobie pani X. odbiera telefon – bank poszukuje pana X. gdyż nie wpłynęła pierwsza rata kredytu.
Pani X. z aktem zgonu udaje się do banku, tam zostaje zapewniona, że nie ma najmniejszego problemu, gdyż kredyt był ubezpieczony i wszystko zostanie pozytywnie załatwione. Na piśmie nie dostaje nic, gdyż nie była stroną umowy kredytowej, jej podpis jako współmałżonki tez nie był wymagany. Nic ją z tym bankiem nie łączy. Przez kolejne miesiace nic się dzieje, aż nagle – pod koniec maja 2010r. pani X. dostaje z baku wezwanie do zapłaty na kwotę 1400zł….
Fajnie? Nie widziałam samego pisma, nie wiem więc jakim cudem w ciagu pół roku kwota się podwoiła i na jaką podstawę prawną bank się powołuje, ale wygląda na to, że sprawa nadaje się do wyjaśnienia przez instancję wyższą.
Co stało się z ubezpieczeniem kredytu? Dlaczego właściwie banki nie informują o tym, jakie sa warunki ubezpieczenia? Dlaczego bank czekał pól roku na wystąpienie z roszczeniem wobec pani X. ? Skąd taka kwota? Czy i jak można się zabezpieczyć przed takimi przypadkami? Szczególnie  w sytuacji takiej, że pani X. nie wystąpiła do sądu o nabycie spadku, a poniewaz minęło już pół roku – automatycznie przejęła go w prosty sposób….

Ciekawe co będzie dalej. Moje osobiste doświadczenia w tej dziedzinie są też mało przyjemne. Trzy lata temu zmarła moja Mama – zawał. Pozostawiła kredyty (spłacała regularnie). Po przejrzeniu wszystkich pozostawionych dokumentów – poinformowaliśmy wszystkich o śmierci Mamy, zamykając rachunki (prąd, gaz, telefon, banki itp.). Miesiąc po śmierci – jeden z banków zażądał od nas jeszcze dodatkowo karty choroby z przychodni, a pewna firma pożyczkowa chciała wymusić na siostrze potwierdzenie, że przyjmuje na siebie ubezpieczenie kredytu  i rozliczy się potem z tą firmą. Wszystkie te podejścia odrzuciliśmy konsekwetnie. Na wszelki jednak wypadek wystąpliśmy o stwierdzenie nabycia spadku z dobrodziejstwem inwentarza, a ponieważ pozostawiony majątek został wyceniony na 0zł (tylko wartośc użytkowa) – to przynajmniej śpimy spokojnie.
Wygląda jednak na to, że biorąc kredyt warto czytać nie tylko to co drobnym druczkiem w umowie, ale takze w polisie ubezpieczającej ten kredyt.

Żona przy mężu, a wypadki chodzą po ludziach

 W moim domu rodzinnym podział ról był tradycyjnie prosty: żona zajmuje się domem i wychowaniem dzieci, mąż utrzymuje rodzinę. Takie zasady wydawały się oczywiste, choć na szczęście były dwa wyjątki od reguły: moja siostra i ja. My miałyśmy się uczyć i zdobywać niezależność. I chyba się udało, a w moim przypadku – nawet okazało się bardzo przydatne. Od czterech lat jestem sama – mąż zmarł nagle i niespodziewanie. Trzy ostatnie lata nie pracował – cały dom był na moim utrzymaniu. I tak jest cały czas, gdyż syn nie dostaje renty po zmarłym ojcu (karencja ubezpieczenia społecznego w takich przypadkach od momentu utraty pracy wynosi 2 lata). Zasiłek pogrzebowy był z mojego uzbezpieczenia, dodatkowo 10 tysięcy z mojej polisy PZU (z tytułu śmierci współmałżonka) – to na plus. Na minusie było znacznie więcej – spłacam do dziś, boleśnie to odczuwając na każdym kroku.
A gdyby moja rodzina była też tradycyjna, ja zajmowałabym się tylko domem, nie pracując zawodowo? W takiej sytuacji jest przecież wiele rodzin, słyszymy o tym często przy okazji często  w ostatnich latach żałobach narodowych. W przypadku takich głośnych wypadków i katastrof – przynajmniej na początku jest wielkie zainteresowanie, pojawiają się dodatkowe zasiłki, wszystkie procedury są przyspieszane. Co jednak z całą resztą statystycznych, tragicznych śmierci, niewybijających się ponad przeciętność? Jak może poradzić sobie rodzina, gdy np. mąż i ojciec ginie w “zwykłym” wypadku samochodowym, bank blokuje konto (co z tego, że żona była wcześniej upoważniona – wszelkie pełnomocnictwa wygasają z chwilą śmierci właściciela konta)? Procedura uzyskania renty z ZUS-u (oczywiście tylko dla dzieci) też trwa. Zgodnie z przepisami – załatwiamy sprawy spadkowe. Ja miałam szczęście – już po 6 miesiącach miałam w orzeczenie sądu. Trafiłam na dobry moment, a poza tym – przyjmowałam spadek w sposób prosty. Gdybym zdecydowała się na przyjęcie z dobrodziejstwem inwentarza (czyli z odpowiedzialnoscią za długi tylko do wysokości spadku) – trwałoby to kilka miesięcy dłużej.
Jak można sobie poradzić w takiej sytuacji? Przecież w skali kraju takie przypadki wcale nie są jakieś wyjątkowe. Gdzie mozna się udać po jakąś pomoc? Pamiętając też o tym,  że dotyczą ludzi dotkniętych śmiercią bliskiej osoby.  Dochodzi tu jeszcze jeden aspekt sprawy: taka niepracująca żona musi pomyśleć o pójściu do pracy, gdyż sama renty nie dostanie.
W przypadku rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej – przyjęto rozwiązania nietypowe i nadzwyczajne. Zwykły człowiek nie ma szans na rządową interwencję w ZBP czy ZUS-ie.
Proste to nie jest, prawda? A jakie jest rozwiązanie? Tak naprawdę – to nie ma dobrych wyjść. Nie da się sfinansować takiej pomocy jaka otrzymały np. rodziny ofiar katastrofy w Smoleńsku wszystkim, którzy znaleźli się w podobnej, choć zdecydowanie mniej spektakularnej sytuacji.
Rząd przyzna renty specjalne
Czy więc nie pomagać nikomu? To byłoby już tylko działanie na zasadzie psa ogrodnika i czysty populizm pt. “wszyscy mamy jednakowe żołądki”. Szczególnie w stosunku do osób, które zginęły na służbie. Pomagajmy więc, ale tylko tym, którzy naprawdę tego potrzebują, a nie ze względu na rozmiary wydarzenia.W skali pojedynczej rodziny – wali się cały świat i kondycja sąsiednich światów nie ma dla niej większego znaczenia.  
Niezależnie jednak od wszystkiego – warto liczyć na siebie samego i zabezpieczyć siebie i swoja rodzinę samemu.  Czyli ubezpieczajmy się, kształćmy dzieci (w tym także dziewczynki) i myślmy o tym, że życie ludzkie jest kruche i pewnych spraw lepiej nie odkladać na później.
No i otwierajmy żłobki i przedszkola, aby w domu siedziały tylko te kobiety, które tego chcą (pod warunkiem że mają zabezpieczenie na wypadek wypadku), a nie te, które muszą.

A tak zupełnie na marginesie – w kontekście katastrofy prezydenckiego samolotu. Wiadomo, że samolot nie był ubezpieczony. Pisałam o tym tu:
Od ognia, wody i na wszelki zaś…
Do tej pory jednak nigdzie nie trafiłam na informację – czy uczestnicy tego wyjazdu mieli ubezpieczenie grupowe NWW? Czy to możliwe, że prezydencka kancelaria mogła być tak niekompetentna i nie załatwić ubezpieczenia tego wyjazdu?

Od ognia, wody i na wszelki zaś…

Od ostatniej soboty wszystkie doniesienia medialne są całkowicie zdominowane przez katastrofę prezydenckiego samolotu w Smoleńsku. Wśród wielu róznych informacji przemknęła się też taka, że samolot nie był ubezpieczony. Wprawdzie w obliczu tragedii mówienie o finansach wydaje sie mało stosowne, ale wówczas gdy świat się wali, trudno zaprzątać sobie głowę prozaicznymi sprawami materialnymi. A problem jest i to poważny, gdyż już teraz wiadomo, że co najmnie dwie rodziny i to wielodzietne znalazły się bez środków do życia:
Niektóre rodziny ofiar bez środków do życia…
W przypadku tak głosnej tragedii – są szanse na to, że jednak państwo czy członkowie partii zatroszczą się o swoje rodziny. Jak długo? Życie pokaże….

Jesli jednak dotyka nas tragedia osobista, w wymiarze pojedynczym i nagle tracimy środki do życia – na takie wsparcie i to długoterminowe nie da się liczyć. Zgodnie z zasadą: “umiesz liczyć – licz na siebie” lepiej przygotować się zawczasu. Wprawdzie gdy jest się młodym, zdrowym i bogatym sprawy ostateczne wydają się czyms nieomal nierealnym, ale nikt z nas nie wie jak i kiedy wpisze się w statystyczną tylko i pełna wyjątków długość zycia.
Warto więc mieć polisę na życie, a przed wszystkim – ubezpieczenie społeczne. Praca na czarno czy też zaniżanie wysokości składek też wcześniej czy później okaże się działaniem długofalowo niekorzystnym.
Pamiętajmy o tym, że przezorny jest zawsze ubezpieczony. Pozwala to przede wszystkim na zachowanie niezależności.