Nie taki fiskus straszny….

Kilka dni temu pisałam notkę o tym, jak składając kwartalne rozliczenie VAT-u, piszę donos na samą siebie.
Igranie z VAT-em
Wyszła mi nadwyżka i wystąpiłam o jej zwrot. Od razu też nastawiłam się psychicznie na kontrolę, nie sądziłam jednak, że pójdzie to tak szybko.
Deklarację złożyłam we wtorek, a już w środę zadzwonił telefon i usłyszałam głos (całkiem zresztą miły): “Dzień dobry, tu Urząd Skarbowy…”.
Nie chodziło o pełną kontrolę, a tylko o VAT. Pani była miła i elastyczna, delikatnie sugerując jednak, że dobrze byłoby abym zjawiła się jeszcze w tym tygodniu. Chcąc mieć to od razu z głowy i prowadząc całą rachunkowość na bieżąco – umówiłam się od razu na czwartek.
W rezultacie wczoraj z fakturami w zębach stanęłam przed moim US.

Kontrola polegała na sprawdzeniu rejestru zakupów VAT, każdej z wpisanych do niego faktur oraz potwierdzeń, że zostały zapłacone. Nie było to trudne, gdyż na większości faktur był od razu napis “zapłacono” (gotówką lub kartą). Tylko część z nich to koszty stałe (m.in. internet czy telefon), opłacane przelewem. Oczywiście wydrukowane potwierdzenia zapłaty z banku też były załączone. Wprawdzie pedantką jestem tylko i wyłącznie przy rozwiązywaniu zadań z matematyki i fizyki, ale tu też mam porządek. Osobny skoroszyt, faktury poukładane chronologicznie i zgodnie z rejestrem. Każda faktura z potwierdzeniami w osobnej platikowej “koszulce”. W sumie więc samo sprawdzanie poszło szybko i sprawnie. Wszystko w porządku, odhaczone, załatwione, pieniądze wpłyną na moje konto.

Ulżyło  mi zdecydowanie. Przede wszystkim jednak pokonałam psychologiczny lęk przed fiskusem i jego kontrolami, to też ma duze znaczenie. No i skoro juz tam byłam – to przy okazji pozadawałam kilka dodatkowych pytań związanych z VAT-em. Trochę bałam się, czy mój rejestr VAT jest prawidłowy – tworzyłam go sama. A w ogóle – to moja własna aplikacja do księgowości działa na zasadzie 5 w 1. Wpisuję fakturę raz i to od razu jest ona uwzgledniana wszędzie tam gdzie trzeba – KPiR, rejestr VAT, należny podatek itd. Cóż, gdyby człowiek nie był leniwy – koło do tej pory nie zostałoby wynalezione 🙂
Kolejny raz przekonałam się też, że mam szczęście do miłych i kompetentnych urzędników i to we wszystkich urzędach, w których coś załatwiam. Czy tak jest tylko w Gdańsku?

Igranie z VAT-em

Pierwszą deklarację kwartalnego podatku od towarów i usług VAT-7K mam już złożoną. Oczywiście wyszła mi nadwyżka – faktur zakupowych i kosztowych mam sporo, mojej własnej sprzedaży póki co – niewiele. Cóż, takie są początki. Najpierw trzeba zainwestować, żeby móc później osiagać zyski. 
Wydawało mi się, że wszystko miałam przygotowane do rozliczenia, ale w sobotę okazało się, że może niekoniecznie i nie do końca. Na grupie dyskusyjnej pl.soc.prawo.podatki natknęłam się na pytanie, na które nie znałam odpowiedzi, a jednocześnie – sama sobie musiałam je zadać: czy można odliczyć sobie VAT od faktur otrzymanych przed datą rejestracji VAT? W moim przypadku – DG zarejestrowana od 3 stycznia, zgłoszenie do VAT – połowa lutego. Terminy tak różne, gdyż moje plany wyglądały zupełnie inaczej, wcale nie tego planowałam, a płatnikiem VAT zostałam niezależnie od własnych chęci:
Jak zostałam płatnikiem VAT. Unijnym.
Skoro jednak już jestem – to przynajmniej chciałam sobie ten VAT odliczyć. Najwięcej faktur zakupowych miałam akurat w styczniu, to wówczas głównie inwestowałam. Dziś rano zaczęłam więc od rana wydzwaniać do infolinii Krajowej Informacji Podatkowej i otrzymałam odpowiedź, która mnie pocieszyła. Punktem kluczowym jest tu fakt, czy przed rejestracją VAT – sama wystawiałam jakieś rachunki czy faktury. W moim przypadku – nie (to akurat wiedziałam, ze nie mogę wystawiać faktur przed terminem złożenia VAT-R), moja pierwsza sprzedaz pojawiła się dopiero w marcu. W takim przypadku – mogę sobie ten VAT odliczyć. Gdybym wystawiła coś wcześniej – musiałabym na to uzyskać indywidualna zgodę Naczelnika US.
W efekcie jednak poszłam na całość i swoim druku VAT-7K zaznaczyłąm opcję, że chcę otrzymać zwrot VAT na konto bankowe. Podobno w praktyce oznacza to, że moje szanse na kontrolę fiskusa są nieomal pewne. Gdy spytałam o to przyjmującą formularz panią w US – uśmiechnęła się i z tajemniczą miną powiedziała, że coś w tym może jest.
Wprawdzie teraz czuję się, jakbym igrała z VAT-em (i z polskim systemem podatkowym), ale zrobiłam to świadomie. Jeżeli coś robię i rozliczam nieprawidłowo i fiskus może mi to zakwestionować – to lepiej wiedzieć o tym wcześniej. Przede wszystkim – nie bedę generować ewentualnych kolejnych błędów, które po dłuższym okresie mogłyby ze mnie zrobić przestępcę karno-skarbowego.
A ja przecież mały podatnik jestem 🙂

Święta skromniejsze niż zwykle?

Mamy kryzys, wszystko drogie – czy Święta Wielkanocne będą w tym roku skromniejsze niż w latach poprzednich? U mnie osobiście tak, ale z przyczyn całkowicie zależnych ode mnie. Szczegółowo przemyślałam sobie – jakie potrawy zwykle przygotowywałam, ile z nich naprawdę dało się zjeść, a ile po świętach lądowało na śmietniku. Owszem, dużo rzeczy zamrażałam, ale przecież nie wszystko można. Zwyciężył u mnie element racjonalnego podejścia do wydatków – nie stać mnie po prostu na marnowanie jedzenia. Owszem, chciałoby się mieć duży wybór wszystkiego, ale przecież święta to nie zawody – kto zje najwięcej, a do tego w gruncie rzeczy sprowadza się polityka naszych świątecznych biesiad. Lepiej się pochorować niż ma się zmarnować?  

Mamy piękną wiosenną pogodę i moim zdaniem rodzinny spacer będzie o wiele lepszym sposobem spędzenia świątecznego popołudnia niż siedzenie za stołem i objadanie się przy oglądaniu telewizji. Na pewno zdecydowanie lepiej wpłynie na zdrowie, samopoczucie, jak i na więzi rodzinne.
Przemyślałam to wszystko i przygotowuję tylko świąteczne śniadanie – z żurkiem i białą kiełbasą oraz obiad w drugi dzień świąt. Będzie kaczka z kluchami gotowanymi na parze – to już taka świąteczna tradycja mojej rodziny. Jakieś słodkie ciasto też będzie oraz wyjęty z zamrażalnika makowiec (na Boże Narodzenie zrobiłam ich stanowczo za dużo). I już. Jak na fakt, że kuchnia to nie moje królestwo i tak spędzę w niej za dużo czasu.
Nie będziemy głodni, ale szansę na całkowitą ospałość spowodowaną przejedzeniem są mizerne. A zaoszczędzone pieniądze może pójdą na majówkę? Też trzeba będzie coś jeść.

E-book lepszy od papieru?

Debata o wyższości wydań elektronicznych prasy nad ich wersjami papierowymi (lub odwrotnie) wraca do nas cyklicznie co jakiś czas. Rzeczywiście, w internecie jest szybciej, łatwiej i za darmo. Przynajmniej częściowo – artykuły w wersji wirtualnej coraz częściej są tylko skrótem całości wydania papierowego. Nie ma się też co łudzić – w przyszłości dostęp do intenretowych wydań prasy będzie płatny.
W niektórych sprawach jestem tradycjonalistką. Owszem, codziennie sporo czasu spędzam w internecie, ale jakoś nie potrafię zrezygnować z prasy tradycyjnej. Koszty mają znaczenie, więc korzystam z prenumeraty teczkowej. Płacę z góry za cały miesiąc, ale za to mniej za każde wydanie i moja Gazeta Wyborcza ora Newsweek czekają na mnie w teczce w pobliskim kiosku. Pisałam o tym kiedyś tu:
Przegląd prasy papierowej
Cóż, po prostu lubię czytać w różnych miejscach.

Czy to samo czeka nas też z książkami? Wydania papierowe ustąpią miejsca e-bookom? Z pewnością są szanse na opanowanie znacznej części rynku. Badania pokazują, że czytamy niestety bardzo mało i chyba nie forma ma tu decydujący wpływ. Moim zdaniem większe szanse na wirtualny sukces ma tu literatura fachowa czy podręczniki. W dużej mierze siegają po nie ludzie młodzi, dla których słowo “książka” wcale nie musi być pojęciem jednoznacznym. Poza tym – e-booki są tańsze i dostępne od razu – to też ułatwia życie. Łatwiej jest też wyszukać słowo kluczowe czy szukaną frazę. No i zajmują zdecydowanie mniej miejsca niż klasyczne.
Może warto się zainteresować? Tu kilka propozycji:









 

Kod kreskowy jednak ma znaczenie?

Niby jesteśmy w Europie: zapomnieliśmy już jak wygladają sklepy tylko z octem na półce, stajemy się coraz bardziej wybrednymi konsumentami. Nawet ogladając współczesne filmy zagraniczne – często dostrzegamy te same produkty i ich reklamy, które znamy z własnego życia. Świat powoli staje się jedną wielką globalną wioską i my też jesteśmy jej członkiem.
Sięgając po produkt znanej światowej marki – liczymy na jakość, ale jak się okazuje – bywa z tym różnie. Słowackie stowarzyszenie konsumentów przeprowadziło badania porównujące towary tej samej marki, ale przeznaczone na różne rynki.
Sieci spożywcze oszukują konsumentów z Europy Środkowej?
Cóż, wyniki wcale nie są zaskoczeniem. Okazuje się, że nie wystarczy patrzeć na markę, ale również na oznaczenie kraju w kodzie paskowym. 
Pamiętam, że kilka lat temu u nas też była dyskusja na temat jakości proszku do prania – ta sama marka, a różnica pomiedzy proszkiem niemieckim i polskim – znacząca. O ile dobrze kojarzę, to koncern tłumaczył to wówczas różnicą wody i koniecznością dostosowania do niej proszku. Chyba jakoś mało kto uwierzył.
Ja sama od zawsze na osiedlowym bazarku kupuję kawę niemiecką kawę. Pisałam o tym kiedyś tu:
Kawa z dobrym kodem paskowym
Każdy ma jakieś słabości – ja akurat nie cierpię kiepskiej kawy.

Wielkie koncerny chcą osiagnąć jak największy zysk, to akurat nie jest niczym dziwnym. Takie oszukiwanie na jakości jednak może skutkować utratą wiarygodności i zaufania do marki. Na dłuższą metę może się to nie opłacać.
A może liczą na to, że mieszkańcy krajów postkomunistycznych są tak wyposzczeni po latach gospodarki socjalistycznej, że na widok kolorowej, błyszczącej marki firmowej – kupią wszystko?
Ciekawe, czy podobne badania są prowadzone także u nas?

Urzędnik zamiast komputera?

W ostatnim czasie sporo się mówiło o wzrastającej liczbie urzędników wszystkich szczebli. Niezależnie od przyczyn takiego zjawiska – skutki są odczuwalne w wielu miejscach.
Nie mam nic przeciwko urzędnikom, wprost przeciwnie – na ogół walczę z obiegowymi opiniami o “bandzie urzędasów pijących kawkę i robiącym na złość petentom”.  Moje osobiste doświadczenia są zupełnie inne. Ostatnio zakładałam działalność gospodarczą, trochę biegałam po urzędach i mam bardzo pozytywne wrażenia. Wszędzie trafiałam na urzędników kompetentnych, miłych i chętnych do pomocy. Nie sądzę, aby Gdańsk był pod tym względem wyjątkowy. Być może, w stosunku do innych miast, mamy tylko lepiej zinformatyzowane urzędy samorządowe? Wiele spraw można załatwić online.

Nie podoba mi się jednak kilka rozwiązań i bardzo poważne podejrzenia, że to pomysły wychodzące ze szczebla centralnego. Mamy XXI wiek, komputer i to podłączony do internetu to norma dnia codziennego. Tam, gdzie tego nie ma – należy zrobić wszystko, aby stworzyć potrzebną infrastrukturę. Stadardem urzędowej biurokracji powinien być komputer w sieci, a tylko tam gdzie tego nie ma – czasowo można dopuścić stosowanie dokumentów w formie papierowej.
Chwilami mam natomiast wrażenie, że w niektórych dziedzinach wręcz się cofamy.

Jeszcze kilka lat temu, wchodząc na stronę NFZ bez problemu można było wpisać swój PESEL i sprawdzić, czy na pewno figurujemy w bazie osób ubezpieczonych. Komu to przeszkadzało? Podobno zaprotestował GIODO i NFZ zlikwidował dostęp. Dlaczego jednak nie wprowadzono rozwiązania umożliwiającego autoryzowany dostęp dla placówek służby zdrowia?
Jeszcze całkiem niedawno w systemie funkcjonowały legitymacje ubezpieczeniowe. Pracodawca przybijając pieczątkę – potwierdzał prawo do ubezpieczenia pracownika. Zostały zlikwidowane, a w zamian nie wprowadzono nic innego. I pogorszyło się wszystkim. Prowadząc samodzielną DG po potwierdzenie dla siebie i dla syna musiałam się zgłosić do ZUS-u. Wypełniłam druczek, pani wydrukowała mi 2 poświadczenia, każde w 2 egzemplarzach. W sumie poszło na to 5 kartek papieru formatu A4, z czego 3 zostały w urzędzie.
Dowiadywałam się także jak to wygląda w dużych firmach. Moja siostra pracuje w ogólnoplskiej korporacji, z profesjonalną siecią korporacyjną. Gdy potrzebuje ZUS-RMUA – dostaje go mailem. Wystarczy tylko wydrukować. Gdy zrobią to wszyscy pracownicy – zużycie papieru i tonerów z pewnoscią wzrośnie. Najboleśniej jednak z pewnością odczują to małe firmy, zatrudniające kilkudziesięciu pracowników. Tu koszty będą odczuwalne.
Kto to wymyślił? Jakieś lobby producentów papieru? Tylko oni na tym korzystają, wszyscy inni tracą.

Czy uda się kiedyś zmienić powszechną mentalność w stylu liczy się tylko papier? Miesiąc temu na stronie gdańskiego oddziału NFZ znalazłam błąd w spisach telefonów placówek świadczących usługi medyczne. Na podany na stronie adres wysłałam maila pokazujacego ten błąd. Mail nieoficjalny, nawet nie podawałam żadnych swoich danych osobowych. Po kilku tygodniach dostałam odpowiedź, ktoś zadziałał i poprawił błąd, pełne uznanie. Martwi mnie tylko to, że w odpowiedzi na mój mail, ktoś napisał pismo (pewnie na komputerze), wydrukował je, podpisał i sądząc z nagłówka – oficjalnie zarejestrował w jakims wykazie. Następnie pismo zostało zeskanowane i mailem przesłane do mnie.Szczegóły tu:
Pochwała gdańskiego NFZ
Czy ktoś tu jeszcze szuka oszczędności?

Firmowe cięcie kosztów

Cięcie kosztów w każdej firmie jest działaniem standardowym, wiadomo. Pewne koszty są stałe i nie da się ich zmniejszyć, ale są również takie, które można ograniczyć. Ja postanowiłam się przyjrzeć mojej drukarce i kosztom materiałów eksploatacyjnych do niej. Mam urządzenie wielofunkcyjne HP Deskjet F735. Wprawdzie tonery do niej są stosunkowo tanie (oryginalne HP ok.34zł), ale potrzebne są 2 (czarny i kolorowy), do tego dochodzi jeszcze papier. Stwierdziłam, że pora ograniczyć drukowanie wszystkiego.
Swoją firmową ksiegowość opieram o własną aplikację napisaną w Accessie. W każdej chwili mogę wydrukować całą Księgę Przychodów i Rozchodów (lub tylko potrzebne strony). Faktury zbieram w formie papierowej i wkładam je do segragatora. Część faktur mogłabym otrzymywać drogą elektroniczną, ale oznaczałoby to, że w przypadku kontroli – musiałabym je sama drukować. Skany faktur dołączam do aplikacji. Korzystam z bankowości elektronicznej więc wszystkie potwierdzenia ściągam sobie z systemu w formie PDF-a i bez drukowania dołączam do aplikacji. Oczywiście robię też kopie zapasowe aplikacji.
Ściagnęłam sobie także wersję elektroniczną druku ZUS-DRA. Jeżeli nie ma żadnych zmian – nie trzeba ich składać do ZUS-u, choć trzeba je mieć.  No więc mam – w wersji elektronicznej, jako załączniki w aplikacji. Skończył się I kwartał, przymierzam się do pierwszego rozliczenia VAT-u. W ramach ograniczania kosztów – skorzystam z oryginalnego druku z US, a swoją kopię zamiast kserować – zeskanuję.

A swoja drogą – to tyle się mówi o ekologii i oszczędzaniu papieru. Jak jednak mają sobie radzić przeciętni, prywatni odbiorcy faktur?  Z bankowości elektronicznej przecież nie wszyscy korzystają? Operatorzy telekomunikacyjni czy dostawcy internetu zachęcają do korzystania z faktur elektronicznych. UPC idzie w ogóle na całość i każdemu kto ma internet – faktury udostępnia tylko i wyłącznie w formie elektronicznej. Jak je opłacić? Wydrukować i pójść z nimi na pocztę? A jeśli ktoś nie ma drukarki?  
Firmy tną koszty. Przerzucając je na klientów?

Podziel się podatkiem…

Kwiecień to zwyczajowo już miesiąc, kiedy musimy myśleć o podatkach. Nie da się inaczej. Owszem, ci którzy liczą na zwrot pewnie już złożyli odpowiedni formularz, ale ci, którym wychodzi niedopłata z pewnością czekają na ostatnią chwilę.
Ponownie zachęcam do rozliczenia online. To naprawdę proste, latwe i szybkie. Szczegóły opisałam tu:
e-PIT gotowy do wysłania
Są tam też linki do wcześniejszych notek opisujących instalację aplikacji i wypełnienie samego formularza.

Oczywiście przy okazji pojawi sie też problem – co zrobić z 1% podatku. Możliwości jest wiele, ale wspomóc możemy tylko jeden cel. Wybór nie jest łatwy i prosty.
Tez mam swoją propozycję. Sprawdzoną w praktyce. O Julce Formelli pisałam już rok temu:
PITowania czas nadchodzi
Mała dziewczynka, która urodziła się z porażeniem mózgowym. Została adoptowana przez wspaniałych ludzi, którzy dali jej to co najważniejsze – własną miłość i spokojny, bezpieczny dom. W tym co materialne i tak potrzebne na co dzień – musimy ich jednak wspomóc. Ubiegłoroczna akcja przekazania dla Julki 1% podatku pozwoliła na zakup ułatwiajacych chodzenie stabilizatorów oraz roczną rehabilitację. To dużo. Julka urosła i intelektualnie rozwija się wspaniale. Jest żywym i pogodnym dzieckiem, ale cały czas wymaga leczenia i rehabilitacji.

Może w tym roku też uda się zebrać choć trochę funduszy? 

Julka Formella 

Naprawdę warto – te pieniądze zostaną dobrze wydane.

Jak zostałam płatnikiem VAT. Unijnym.

Od momentu założenia własnej firmy wyraźnie odczuwam, że brakuje mi szkolenia z podstaw obsługi administracyjno-urzędowej. Owszem, dużo się już nauczyłam, ale w znacznej mierze były to przypadkowe odkrycia. Pewna wiedza przydałaby mi się zdecydowanie bardziej jeszcze przed rozpoczęciem działalności, gdyż nawet żeby zadać pytanie – trzeba wiedzieć o co pytać. Niewiedza lub wedza uzyskana zbyt późno kosztuje.
Na szczęście na samym starcie dowiedziałam się, że optymalny dla mnie sposób opodatkowania to rozliczenie na zasadach ogólnych. W żadnym innym wypadku nie mogłabym się rozliczyć razem z synem (współmałżonków też to dotyczy). Za to już po fakcie odkryłam błąd popełniony w momencie rejestracji. Wiadomo, że w zakresie planowanej działalności warto jest wpisywać szeroki zakres działalności (numery PKD). Oczywiście też tak zrobiłam, a niedługo potem okazało się, że o jeden było to o jeden numer PKD za dużo. Piszę to więc ku przestrodze innym: wpisanie w zakresie działalności jakiejkolwiek doradztwa – nie pozostawia wyboru w zakresie być lub nie płatnikiem VAT. Ja początkowo planowałam skorzystać z podmiotowego zwolnienia z VAT (czyli póki co – nie być VAT-owcem), ale okazało się że to niemożliwe – właśnie przez doradztwo. Na szczęście dowiedziałam sie o tym jeszcze przed wystawieniem pierwszej faktury. Zdążyłam się zgłosić w US z formularzem VAT-R i zarejstrować się jako czynny płatnik VAT.
Tydzień później dodatkowo trafiłam na informację, że chcąc zgodnie z prawem wystawić fakturę VAT dla Google za reklamy (czasem ktoś klika w reklamy i parę € mi sie uzbierało) – nie wystarczy być płatnikiem VAT, trzeba być europejskim. Niby róznica nie jest wielka – numer NIP pozostaje bez zmiany, tylko na  początku przybywa PL, ale też trzeba to zgłosić. Kolejny formularz VAT-R, tym razem w wersji aktualizacyjnej.
Ciekawe jakie jeszcze niespodzianki mnie czekają?

A tak na marginesie – polecam każdemu rozpoczynającemu własną działalność systematyczne zaglądanie na grupę dyskusyjną w usenecie: pl.soc.prawo.podatki. Grupa prężnie działa i można się wiele nauczyć. Chociażby tego, czego trzeba poszukać, aby nie popełnić błędu.
Niezależnie od tego – w kwietniu będę po raz pierwszy rozliczać kwartalny VAT. Dojrzewam powoli do tego, aby złożyć donos na samą siebie. Jeżeli coś robię źle – to może lepiej wiedzieć to na początku? Jest też opcja, że wystąpię o zwrot VAT-u. Na początku dużo inwestowałam, jestem na plusie, wiec teoretycznie mogłabym. Podobno to zawsze działa – US od razu wzywa na kontrolę.

%d