Kupuj wcześniej, nie przepłacaj

Ostatnie dni października to żniwa dla producentów i sprzedawców zniczy, kwiatów, wiązanek itp. Zdecydowana większość z nas albo już kupiła albo jeszcze kupi coś z bogatej gamy tych artykułów. Przy okazji wydając mnóstwo pieniędzy. Jak temu zaradzić?
Przede wszystkim towary sezonowe warto kupować wcześniej – zdecydowanie więcej promocji i niższe ceny. Jak kupowałam znicze – napisałam w notce:
Kupujemy znicze
W tej chwili jest juz na to za późno, ale kto wie, czy któryś z wielkich hipermarketów, nie chcąc zostawać z zapasami na rok,  nie zrobi jutro wielkiej wyprzedaży? Warto sprawdzić. Na pewno będą tańsze niż na sezonowych stoiskach przed cmentarzem.
Będąc dziś na cmentarzu – zerknęłam na tamte ceny. Wprawdzie nie porównywałam cen zniczy – zbyt wielki wybór, ale zerknęłam na ceny kwiatów. Nie znoszę sztucznych kwiatów (nawet zimą na cmentarzu) – zawsze kupuję więc żywe. Od kilku lat kupuję wrzośce – takie jak ten na zdjęciu jakość kiepska, aparat w telefonie):

wrzosiec

Żywych roślin nie da się kupić zbyt wcześnie, trzeba jakoś znaleźć złoty środek. Kupiłam je wczoraj czyli w czwartek, na ryneczku na moim osiedlu – po 12 zł za doniczkę. “Zwykłe” wrzosy były po 7zł. Oprócz tego kupowałam też gałązki jodły kaukaskiej – wiązka po 3 zł. W sumie zapłaciłam 3×12= 36 i 2×3=6 – razem 42zł.
Na stoiskach przed cmentarzem ceny wynosiły odpowiednio: 18 zł za wrzośce (zwykły wrzos – 12 zł), jodła – po 6zł. W sumie zapłaciłabym więc 66zł.
Czy kwota 24zł warta jest wysiłku przewiezienia z domu na cmentarz? Dla mnie tak, szczególnie, że w niedzielę moze być jeszcze drożej….

Przegląd prasy papierowej

No tak, wiem, ze jest internet. Korzystam z niego do śledzenia newsów i zbierania informacji. Tak naprawdę jednak – po godzinach spedzonych przy komputerze w pracy, a potem jeszcze w domu – dobrze jest zawiesić wzrok na czymś innym niż monitor komputera. Książki? Oczywiście. Jednak ciekawy artykuł w wersji szeleszczącej papierem też ma swoje uroki, którym trudno się oprzeć. A to oznacza, że czasami musimy udac się do kiosku i wybrać coś do poczytania. Mnóstwo kolorowych pism, przyciągajacych dodatkowo wzrok rozmaitością dołączanych gadżetów – co wybrać?
Ja regularnie kupuję “Gazetę Wyborczą” i “Newsweeka”. A w ramach liczenia się z każdym groszem – staram się to robić z głową. Kilka lata temu pojawiła się akcja “Gazeta Wyborcza za złotówkę” – pod koniec miesiąca płaciło się z góry za cały następny miesiąc – licząc po 1 zł od każdej GW. Normalnie, w detalu kosztowała wówczas 1,50 zł, wydania sobotnie były jeszcze droższe. Dodatkową zaletą takiego rozwiązania jest to, że wszystko załatwia się w wybranym kiosku z prasą – gazeta codziennie trafia do naszej teczki i odbieramy ją – już nie płacąc. Taka prenumerata teczkowa bardzo mi się spodobała i wprawdzie od tej pory GW juz podrożała,  to i tak się opłaca i kontynuuję prenumeratę. Za listopad też juz zapłaciłam – czas jest do jutra:

prenumerata teczkowa GW

 Mniej więcej rok temu odkryłam, ze taką formę sprzedaży prowadzi równiez “Newsweek”. Przy cenie detalicznej 4,50 zł – w prenumeracie teczkowej kosztuje 3,75 zł. Różnica jest znacząca. W moim zaprzyjaźnionym kiosku wymusiłam zainteresowanie się sprawą i i od tej pory kupuję “Newsweeka” właśnie w ten sposób i w takiej cenie. 

prenumerata teczkowa Newsweeka 

To było też kwestią decydującą o rezygnacji z “Wprost”,  które wcześniej kupowałam na przemian z “Newsweekiem”.
A ponieważ czas też oszczędzam – mam go za mało – gazety czytam głónie  w autobusie, na przystanku, w kuchni przygotowując posiłki. Mają tę przewagę nad ksiażkami, że nie muszę obawiać się ewentualnego poplamienia, pobrudzenia czy zniszczenia okładki.

Jasno, oszczędnie i ekologicznie

Niedawno weszła w życie dyrektywa unijna wycofująca z użycia żarówki o mocy 100 watów. Przy okazji sporo było narzekania, krytyki, sprzeciwów i szumnych haseł. Z jednej strony prawo do wolności, walka z lobbingiem, z drugiej – ekologia i walka z globalnym ociepleniem. Przemawiają do mnie argumenty obydwu stron, ale o moim wyborze zadecydowała opcja trzecia i to już dawno temu: cięcie kosztów.
Świetlówki energooszczędne mam w domu już od kilku lat. Kiedyś tam zainwestowałam (cóż, tak to już jest – często wpierw trzeba ponieść koszty, aby móc zaoszczędzić) i kupiłam jedną. Po roku otrzymałam rozliczenie zużycia energii i okazało się, ze mam nadpłatę. Wykorzystałam ją na zakup kolejnej świetlówki. Potem – dwie kolejne. Tym sposobem – wymieniłam je wszystkie. Warto było – płacę za prąd mniej, niz płaciłabym mając zwykłe żarówki. No i teraz miałabym problem, gdyż rzeczywiście wszędzie korzystam z “setek” (teraz ich odpowiedników). Do światła z świetlówek już się przyzwyczaiłam, ale fakt, że nie korzystam z dostępnych na rynku tanich świetlówek. Kiedyś taką jedną kupiłam – kosztowała coś ok. 3 zł. Padła po miesiącu i dodatkowo miałam problem z jej wykręceniem, gdyz pękła. Zasada, że jestem za biedna, zeby kupować byle co – sprawdziła się po raz kolejny. Preferuję świetlówki firmy Osram, dodatkowo oznaczone “warm light” – czyli ciepłe światło. Naprawdę nie widać wielkiej różnicy w barwie światła. Choć nie należą do najtańszych – odpowiednik 100W kosztuje powyżej 20 zł.

A tak w ogóle – to prąd warto oszczędzać. Kupując jakikolwiek sprzęt – sprawdzajmy klasę energetyczną. Mniejsze zużycie – mniejsze koszty. Względy ekologiczne też są trudne do pominięcia. A to oznacza, ze wszędzie wokół wyłączam wszystko to co niepotrzebnie zużywa energię. Nie tylko w domu, ale także na klatce schodowej, czy w pracy.
Tylko ciągle nie mogę upilnować lodówki – co do niej zajrzę – światło się pali…

Jak oszczedzać i nie marznąć?

Jesień w pełni, w górach już nawet spadł śnieg. Na dworze coraz zimniej, niedługo zaczną się mrozy. Dobrze wówczas przyjść do domu, w którym jest ciepło. Jak to zrobić, a jednocześnie nie zbankrutować? Oto jest pytanie. 
Ja akurat mam dobrze – mieszkam w mieście, blok podłączony jest do sieci ciepłowniczej. Niezależnie jednak od źródła ciepła – ważne jest, aby tracić go jak najmniej. Czasem jednak trzeba zainwestować. Blok, w którym mieszkam wybudowano pod koniec lat siedemdziesiątych. Okna przez ten czas dużo straciły na swej szczelności, niestety. Przed zimą oklejałam różnego rodzaju uszczelkami, ale dawało to niewiele. Szczególnie, gdy wiał wiatr. Na kaloryferach podzielniki ciepła, więc miałam do wyboru: albo siedzieć w grubym swetrze, zawinięta w koc, albo odkręcanie kaloryferów na maxa i pisanie podania o rozłozenie na raty niedopłaty za ogrzewanie. Kaloryfery skręcałam do połowy, dla domowników miałam dobre rady w stylu: jak komuś zimno – to proszę wziąć psa i trzy razy biegiem dookoła bloku, były to jednak działania doraźne i mało efektywne. Trzy lata zainwestowałam i wymieniłam okna w całym mieszkaniu. Wszystkie od razu, za gotówkę (przekredytowanie w swoim życiu tez przeżyłam i teraz mam uraz). Już po dwóch latach wydatek się zwrócił – jestem do przodu. Rozliczenie po pierwszej zimie zaowocowało zwrotem w wysokości prawie trzymiesięcznego czynszu, opłata miesięczna zmalała o 1/4. Warto było, tym bardziej, że w mieszkaniu jest teraz o wiele cieplej i ciszej.  Kaloryfery skręcone na 1/3 i cieplej niż było.
Doradzam to każdemu – różnica jest znacząca. Mam porównanie – w pracy siedzę przy nieszczelnym oknie. I marznę. No, ale polityka obcinania kosztów mojej firmy polega na skręcaniu do minimum ogrzewania na weekendy, a nie na inwestowaniu.  

Idziemy na zakupy

Lodówka pusta, trzeba…

Lodówka pusta, trzeba uzupełnić zapasy – wybieramy się więc na zakupy. Czym się kierować? Na co zwracać uwagę? Moje rady to:

  • przed wyjściem warto sporządzić listę produktów, które zamierzamy kupić. Podkreślamy te, które są nam niezbędne na już.
  • przeglądamy gazetki, stronę intenetową sklepu i szukamy ciekawych promocji i okazji cenowych. W domu zrobimy to na spokojnie, nie poddając się psychozie licznych naklejek i afiszy w stylu “superpormocja”, “najniższa cena” itp. , które wcale nie są żadnymi rewelacjami i w innym sklepie kupimy je taniej
  • zjadamy cokolwiek, aby nie wychodzić z domu z pustym żołądkiem. Zakupów nigdy nie powinno się robić będąc głodnym. Kupimy dużo więcej niż chcemy i potrzebujemy i to najczęściej artykułów o krótkim okresie przydatnosci do spożycia.
  • zakładamy maksymalną kwotę, jaka przeznaczamy na zakupy i wrzucając kolejne produkty do koszyka – pilnujemy sumy, która juz w nim jest
  • nie wierzymy w słowo pisane i każdy produkt sprawdzamy na skanerze. Tylko wówczas mamy pewność, że cena na półce będzie tą samą, którą później zobaczymy na praragonie. Po co nam niemile niespodzianki? A upilnować to przy kasie jest już znacznie trudniej i mamy za mało czasu.
  • jeżeli dany produkt występuje w kilku róznych wagowo/ilościowo opakowaniach – przeliczamy wszystko na jednostkę i w ten sposób porównujemy ceny.
    Tu pochwała dla “Rossmanna” – na wielkim regale z różnego rodzaju opakowaniami podpasek – przy cenie paczki była dodatkowa informacja o cenie 1 sztuki. Nie wiem, czy tak jest wszędzie (a powinno być w każdym sklepie), ale na gdańskiej Zaspie tak.
    I jakos wcale mnie zaskoczyło, ze oferta promocyjna okazała się droższa.
    Ponieważ bywa tak rzadko – ćwiczymy liczenie w pamięci lub chodzimy z kalkulatorem.
  • sprawdzajmy datę ważności na towarach. Warto przy tym pamiętać, że towar świeższy, później wyłożony jest z reguły układany z tyłu lub na dnie. Warto poszperać.
  • nawet nie kupując czegoś z podstawowych artykułów – sprawdzajmy ceny. Wiedza, w którym sklepie jest najtańszy olej, a w którym cukier czy proszek do prania moze nam się przydac następnym razem.
  • wykładając towary na taśmę – grupujmy je “tematycznie” – tak jak będziemy je pakować. Wrzucenie kubków z śmietaną na dno, a mąki na wierzch – może się źle skończyć.

Tyle na dziś. Zasady te stosuję sama i sprawdzają się. W ciągu miesiąca może sie uzbierać całkiem pokaźna kwota. Grosz do grosza, a kilka ładnych złotówek może się przydać. Szczególnie, gdy budżet napięty, ciagle na coś brakuje i trudno jest cokolwiek odłożyć.

Zbieramy punkty czyli karty rabatowe

karty rabatowe

Karty rabatowe znaleźć można w portfelu pewnie każdego z nas. Ich głównym zadaniem jest przywiązanie nas do zakupów w danej sieci. Czy skutecznym? Cóż, wszystko zależy od naszej podatności na łapanie każdej okazji, bez względu na jej rzeczywistą atrakcyjność. A z kartami różnie bywa. Może warto zrobić więc przegląd i sprawdzić – co i ile jest warte? Co taka karta daje nam, konsumentom?

W mojej portmonetce są karty typowo rabatowe tzn. Bomi, Lewiatan, Zatoka. Z tej ostatniej korzystam juz bardzo rzadko – najbliższy sklep tej sieci jest mi mało po drodze. Sklep Lewiatana mam prawie na podwórku, do Bomi – tez niedaleko. Zasada działania jest prosta – pokazuję kartę przy kasie, kasjerka skanuje i automatycznie rachunek zostaje pomniejszony o 3%. Prawda, ze proste? Szczegółnei widać to w sklepach sieci Bomi, gdyż tam na paragonie rabat nie jest odliczany od całego rachunku, a zmniejszona jest cena każdej poszczegółnej pozycji – widać dokładnie, ile co kosztuje. Szkoda tylko, że nie działa na papierosy – przydałoby się 🙁  Nie jestem też pewna alkoholu, ale zdaje się, ze też jest wyłączony. W każdym razie – karty nic nie kosztują, a pozwalają zaoszczędzić parę groszy.

Zupełnie innym typem kart są te, dzięki którym zbieramy punkty, które póżniej można wymieniać na nagrody. Mam taką z sieci aptek “Dbam o zdrowie”. Zbyt często z niej nie korzystam, więc szanse na cokolwiek mam raczej niewielkie, ale jak już kupuję – to kartę podaję. Tym bardziej, ze sieć tych aptek należy raczej do tych tańszych (przynajmniej te w których bywam i porównuję).
Podobny program przez ostatnich kilka lat prowadził także Real. Na kartę programu Dziesiątka zbierało się punkty, które potem można było wymieniać na nagrody. Tu akurat byłam bardzo przyziemna i zbierając punkty – wymieniałam je od razu na bony Real po 50 zł (miały najkorzystniejszy przelicznik). W ciągu kilku lat zdobyłam w ten kilka takich bonów i to był mój realny zysk z przywiązania do sklepu. Teraz program znika, a jego miejsce zajmuje Payback. Cóż, kartę mam i narazie się przyglądam. Teoretycznie udział kilku partnerów powinien zwiększyć jego atrakcyjność, ale czy tak będzie? Pierwsze przymiarki nie wyglądają zbyt zachęcająco. Zbyt dużo trzeba wydać, aby dostać nagrodę. Jeśłi nie jest ona w realnym zasięgu ręki – to po co się starać? Ciekawą analizę programu przedstawił w jednym z ostatnich numerów “Newsweek”:
Punkty dla jeleni
Zobaczymy, co z tego dalej wyniknie.

Październik miesiącem oszczędności czyli startuję…

Kiedyś październik był ogłaszany miesiącem oszczędności. Może to więc dobry moment na założenie nowego blogu? Poświęconego temu, co robię praktycznie codziennie – zakupom. Nie mam tu na myśli biegania po centrach handlowych w poszukiwaniu np. modnych ciuchów. Cóż, moje zycie jest bardziej prozaiczne, a do domu na co dzień przynoszę mleko, masło, bułki itp. Czy będzie to ciekawe dla innych? Cóż, zakładam, że nie wszyscy są rekinami biznesu, a kwestia jak powiązać koniec z końcem wypełnia znaczną część życia znacznej części społeczeństwa. Skoro na wszystko nie starcza – to wyjścia są dwa: zwiększyć przychody lub obciąć koszty. W dobie kryzysu niestety jest tak, że utrzymanie dochodów na bieżącym poziomie może już być sukcesem, trzeba się więc skoncentrować na tym, jak wydawać mniej. I o tym ma być ten blog…

%d