Żeby bilans nie wychodził na zero….

Czy bilans zawsze powinien wychodzić na zero? Jeśli chodzi o moje finanse – wolałabym, aby wychodził bardziej na plus. Cóż, póki jednak nie uda mi się defintywnie rozliczyć zaszłości, nie mam szans. Tnę więc wydatki, ale ponieważ i tak nie jest łatwo – szukam też możliwości zwiększenia przychodów. Kiedyś było z tym łatwiej. Miałam sporo mozliiwości udziału w różnych projektach, dodatkowo opłacanych. Od kilku lat już nie, zresztą nieco zmieniły się zasady i moja firma nie jest już tak chętna do podsuwania własnym podwykonawcom pracowników. Ostatnią propozycję dostałam na wiosnę tego roku, ale z powodów etycznych musiałam ją odrzucić. Mimo wszystko jednak wolę spac spokojnie, choć życie pokazało, że gdybym ja to zrobiła – byłoby to zrobione porządnie,  a tak są spore straty. O szczegółach pisałam kiedyś tu:
Konflikt interesów
W pracy zdarza mi się czasem pisać małe programiki, które owocują dodatkową premią, ale nie jest to regularne, więc trudno liczyć na takie dochody. Jak więc dorobic? W dodatku chałupniczo, gdyż w domu też czasem trzeba pomieszkać. Nie jest to proste ani łatwe, szczególnie w dobie kryzysu. Szukam i próbuję.
Od września zaczęłam bawić się w reklamę. Włączyłam na swoich blogach reklamy Google oraz AdTaily. Czasem ktoś tam kliknie i jakieś groszaki mi się zbierają. Póki co – wirtualne, gdyż są limity minimalnych wypłat, ale co mi tam. Powoli zbieram na waciki 🙂
A jak Wy sobie radzicie?

Proste bankowanie na co dzień

Gdybym miała wielkie pieniadze – to pewnie szukałabym jakiegoś doradcy finansowego, który doradziłby mi, co z nimi zrobić. Nie mam, więc ten problem mam z głowy. W dzisiejszych czasach jednak trudno nie mieć konta w banku i to niezależnie od wysokości wpływów i tego, że w danym miesiącu i tak wszystko co mamy – wydamy. Jak jednak chociażby opłacić rachunki? Biegać na pocztę? Na mojej zawsze są kolejki.
Mam konto w banku Millennium. Z pewnością są banki, które mają lepszą ofertę dla klientów, ale przyzwyczaiłam się. Z mojego punktu widzenia podoba mi się szeroko rozbudowana sieć placówek. Wprawdzie nie pamiętam kiedy ostatnio byłam w banku, ale możliwość mam. Kontem zarządzam przez internet, czasami telefonicznie. Teoretycznie jest też możliwość zlecania przelewów przez bankomat, kiedyś z tego korzystałam, ostatnio już nie. W tym roku warunki nieco się pogorszyły. Zrezygnowano ze współpracy z Euronetem, który ma dość dużą sieć bankomatów. Poza tym konto podstawowe jest nieprocentowane. Wprawdzie jednym kliknięciem można środki przenieść na konto oszczędnościowe, ale tylko pierwszy przelew w odwrotnym kierunku jest bezpłatny. To zniechęca, gdyż nawet jeśli jest to skala 1 grosza miesięcznie, ale lubię mieć swiadomość, że coś mi tam bardzo powolutku rośnie. Przelewy robię przez internet, w prosty sposób mogę je zaprogramować z góry na jakie konto, jaka kwota i jakiego dnia ma zostać przelana. To wygodne. Nie wiem jakie są kryteria aktywności internetowej, ale bank uznał, że jestem aktywna i nie pobiera mi żadnych opłat za prowadzenie konta. Korzystam też z karty kredytowej i tez mam ją bezpłatnie, ale tu zasady są jasne. Wiem dokładnie jaką sumę w ciagu roku muszę uzbierać płatnościami kartą, aby nie pobrano opłaty rocznej. Też się wyrabiam, więc te koszty mi odpadają.
Ostatnio odkryłam jeszcze jeden minus tego banku. Kiedyś tam do swojego konta dołączyłam konto syna – taka oferta dla nastolatków, nazywało się to “konto Bajer”. Gdy syn skończył 18 lat – przekształcono je w konto Student. Zasilam je co miesiąc, z konta schodzi też polecenie zapłaty za telefon komórkowy, więc jest aktywne i nie ma żadnych przekroczeń. Latem tego roku byliśmy oboje w oddziale i spytaliśmy czy i jaką ofertę bank ma dla studentów i okazało się, ze nie ma nic. Nie chodziło nam o żaden kredyt studencki na preferencyjych warunkach, ale np. kartę kredytową czy limit debetowy. Pamiętając, ze na początku roku akademickiego przedstawiciele różnych banków biegali po uczelni i od ręki wprost wciskali studentom karty i konta – wydaje mi się to dziwne. Rozumiem kryzys, ale innym się opłaca, a Millennium nie?

Finanse i bankowosć to dziedziny dalekie od moich zainteresowań i wyuczonej wiedzy. Staram się więc korzystać z podpowiedzi innych, którzy znaja sie na tyym lepiej. Często oglądam w telewizji program “Portfel“, w któym łopatolicznie tłumaczy się różne gwiazdki i haczyki, także te pisane drobnym druczkiem. A wczoraj znalazłam w sieci stronę Alert finansowy – zapowiada sie ciekawie. Fiannsowany ze środków UE portal finansowo-informacyjny dotyczący finansów osobistych. Zapowiada się ciekawie.

Czy stać nas na przerwę na lunch?

Ostatnio w mediach trafiłam na dyskusję czy warto wprowadzać u nas przerwę na lunch? Standardowy dzień pracy przerywamy na godzinę, udajemy się do stołówki, baru, KFC, MacDonalda itp., zjadamy posiłek i wracamy do pracy. Na plus z pewnością możemy zaliczyć to, że w pracy nie siedzimy głodni i nie myślimy o tym ile jeszcze czasu do pójścia do domu i obiadu. Bardzo poważnym minusem jest natomiast to, że wyjdziemy z pracy o godzinę później. Ja pracuję w godiznach 8.00-16.00, wszystkie soboty i niedziele – wolne. Zero kontaktów z kilentami (ścisłe zapleczenie techniczne) i tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, w jakich godzinach wykonuję swoją pracę. Bardzo nie chciałabym jednak wracać do domu godzinę później. Tym bardziej, że jestem typem skowronka i wieczorami moja aktywność drastycznie spada.
Niezależnie od tego, że tak naprawdę – to wcale nie potrzebuję tej przerwy. I tak jej nie wykorzystam. Codziennie wydawać 20 zł na lunch?W ciągu miesiąca uzbiera się ok.400 zł i to tylko na mnie. A życie pokazuje, ze mój osobisty syn posiłki w uczelnianej stołówce czy zlokalizowanym po sąsiedzku Macdonaldzie traktuje tylko jako przekąski i wracajac do domu – szuka obiadu. Może student potrzebuje więcej? I fastfoodowe jedzenie to tylko dodatek? W każdym razie – “normalny” obiad musi w domu być. O oszczędnościach nie ma więc mowy, a wprost przeciwnie.
Trudno, muszą mi wystarczyć przyniesione z domu kanapki. Praktycznie nie korzystam też z usług biegającej po moim budynku usług firmy cateringowej. Ich bułka kajzerka kosztuje 2,50 zł. Moja, przyniesiona z domu – 50 gr. A awaryjnie zawsze mam w zapasie jakieś wafle ryżowe.

Jednym słowem – jestem przeciw przerwie na lunch. Szkoda mi czasu i pieniędzy.

Ogólnopolski Dzień bez Długów

Dzień 17 listopada to pierwszy Ogólnopolski Dzień bez Długów. Data niejako symboliczna – poświęcony oszczedzaniu październik już za nami, a przed nami generujący zawsze dodatkowe koszty grudzień. Akcja stanowi fragment większej kampanii propagującej odpowiedzialne zadłużanie. Więcej na ten temat można poczytać tu:

Nasze długi

A tak zwyczajnie i po ludzku – kredyty są dla ludzi i czasami warto z nich korzystać. Czasami nie ma innego wyjścia i trzeba. Róbmy to jednak mądrze i odpowiedzialnie, gdyż niebezpieczeństwo nadmiernego zadłużenia się jest bardzo duże. Statystyki pokazują, że uległo mu sporo osób.
Ja sama też, z różnych powodów i niekoniecznie tylko własnej winy – spłacam zaszłości, marząc o wyjściu w końcu na prostą. Swiatełko w tunelu widzę – mam tylko nadzieję, że mnie nie rozjedzie. W każdym razie – do kredytów mam głęboki uraz.
Warto o tym pamiętać w szale przedświątecznych zakupów i licznych superokazji. Kupuje się łatwo, na kredyt szczególnie. Kiedy jednak wszystko to w styczniu podliczymy – skończy się kacem psychicznym. I jakąś tam część naszego dnia pracy poświęcać będziemy na spłacanie tego, co wcześniej pożyczyliśmy. I oby za rok, w kolejnym Dniu bez Długów nie był nam potrzebny
Poradnik Dłużnika

Żeby wygrać – trzeba grać?

Żeby  wygrać – trzeba grać, wiadomo. Żeby przegrać – nie potrzeba nic więcej. Tylko szanse zdecydowanie większe i krańcowo odmienny efekt końcowy.
Ostatnio dużo się mówi i pisze o hazardzie, również w aspekcie uzależnienia i jego skutków.  Normalny, zwyczajny człowiek uważa, że jego to nie dotyczy? Jaki hazard? Jakie uzależnienie? I pewnie w większości przypadków jest to prawda, ale czy to oznacza, że problemu w ogóle nie ma? Jak często wysyłamy SMS-y na różnego rodzaju konkursy? A gry liczbowe typu Lotto? Nawet nieduże, ale regularne stawki generują wysokie koszty…

Dwa lata temu, przez cały 2007 rok wspólnie z dwiema koleżankami w pracy grałyśmy w Duzego Lotka. Za każdym razem, gdy była kumulacja wysyłałyśmy kupon z 3 zakładami. Metody stosowałyśmy różne: na chybił trafił, nasze szczęsłiwe liczby, napisany programik komputerowy losujący liczby. Przez rok miałyśmy tylko 2 czy 3 “trójki” – czyli byłyśmy sporo na minusie. Ile? Cóż, nie wiemy, gdyż nie liczyłyśmy. W każdym razie w ubiegłym roku zastosowałyśmy metodę zupełnie inną. Za każdym razem, gdy była kumulacja – wrzucałyśmy po 2zł do podręcznej skarbonki. Wysyłałyśmy kupon tylko wtedy, gdy kumulacja przekraczała 20 milionów – zdarzyło się to tylko kilka razy. Z efektem zerowym. Za to pod koniec roku, pod choinkę otworzyłyśmy skarbonkę – było tam prawie 400zł. Tyle wydałybyśmy, gdybyśmy grały. W tym roku już w ogóle dałyśmy sobie spokój. 
Ten przykład obrazuje wyraźnie, że nawet przy małych stawkach – można sporo przegrać. A co się dzieje, gdy próbując zwiększyć swoje szanse zaczynamy wysyłać więcej kuponów? Moze zacząć robić się groźnie, szczególnie w sytuacji, gdy zaczyna brakować pieniędzy.

Może więc, chcąc zachować pełną kontrolę również nad naszymi słabostkami i chęcia kuszenia losu, aby się do nas usmiechnął – zacząć po prostu liczyć? Nawet grając okazyjnie, od czasu do czasu, po prostu zapisywać: ile wydajemy i ile ewentualnie wygrywamy. Bacznie obserwujmy bilans takiego rozliczenia – może być niezłym zimnym prysznicem.

Dzień wolny od handlu

Tak na wszelki wypadek, dla tych najbardziej zabieganych. Jutro, 11 listopada to dzień wolny również od handlu. Mogą byc problemy z kupnem np.chleba – na stacjach benzynowych raczej trudno go dostać. O moich sposobach na przechowywanie świeżego chleba pisałam tu:
Świeże pieczywo na wyciągnięcie ręki
Jeśli ktoś ma lodówkę opróżnioną do cna – musi zrobić zakupy jeszcze dziś. Niektóre sieci handlowe pracują dziś dłużej. Wiem, ze robi to “Real”, ale z pewnością nie jest wyjątkiem. Niestety, kolejek się nie uniknie.
Ja zapomniałam o drożdżach (kupię je po pracy w sklepie osiedlowym). Na świąteczny obiad planuję udziec z indyka z kluchami na parze. Bardziej patriotyczna byłaby gęś, ale moja wątroba też ma swoje prawa 🙂    

Kupuj wcześniej, nie przepłacaj

Ostatnie dni października to żniwa dla producentów i sprzedawców zniczy, kwiatów, wiązanek itp. Zdecydowana większość z nas albo już kupiła albo jeszcze kupi coś z bogatej gamy tych artykułów. Przy okazji wydając mnóstwo pieniędzy. Jak temu zaradzić?
Przede wszystkim towary sezonowe warto kupować wcześniej – zdecydowanie więcej promocji i niższe ceny. Jak kupowałam znicze – napisałam w notce:
Kupujemy znicze
W tej chwili jest juz na to za późno, ale kto wie, czy któryś z wielkich hipermarketów, nie chcąc zostawać z zapasami na rok,  nie zrobi jutro wielkiej wyprzedaży? Warto sprawdzić. Na pewno będą tańsze niż na sezonowych stoiskach przed cmentarzem.
Będąc dziś na cmentarzu – zerknęłam na tamte ceny. Wprawdzie nie porównywałam cen zniczy – zbyt wielki wybór, ale zerknęłam na ceny kwiatów. Nie znoszę sztucznych kwiatów (nawet zimą na cmentarzu) – zawsze kupuję więc żywe. Od kilku lat kupuję wrzośce – takie jak ten na zdjęciu jakość kiepska, aparat w telefonie):

wrzosiec

Żywych roślin nie da się kupić zbyt wcześnie, trzeba jakoś znaleźć złoty środek. Kupiłam je wczoraj czyli w czwartek, na ryneczku na moim osiedlu – po 12 zł za doniczkę. “Zwykłe” wrzosy były po 7zł. Oprócz tego kupowałam też gałązki jodły kaukaskiej – wiązka po 3 zł. W sumie zapłaciłam 3×12= 36 i 2×3=6 – razem 42zł.
Na stoiskach przed cmentarzem ceny wynosiły odpowiednio: 18 zł za wrzośce (zwykły wrzos – 12 zł), jodła – po 6zł. W sumie zapłaciłabym więc 66zł.
Czy kwota 24zł warta jest wysiłku przewiezienia z domu na cmentarz? Dla mnie tak, szczególnie, że w niedzielę moze być jeszcze drożej….

Przegląd prasy papierowej

No tak, wiem, ze jest internet. Korzystam z niego do śledzenia newsów i zbierania informacji. Tak naprawdę jednak – po godzinach spedzonych przy komputerze w pracy, a potem jeszcze w domu – dobrze jest zawiesić wzrok na czymś innym niż monitor komputera. Książki? Oczywiście. Jednak ciekawy artykuł w wersji szeleszczącej papierem też ma swoje uroki, którym trudno się oprzeć. A to oznacza, że czasami musimy udac się do kiosku i wybrać coś do poczytania. Mnóstwo kolorowych pism, przyciągajacych dodatkowo wzrok rozmaitością dołączanych gadżetów – co wybrać?
Ja regularnie kupuję “Gazetę Wyborczą” i “Newsweeka”. A w ramach liczenia się z każdym groszem – staram się to robić z głową. Kilka lata temu pojawiła się akcja “Gazeta Wyborcza za złotówkę” – pod koniec miesiąca płaciło się z góry za cały następny miesiąc – licząc po 1 zł od każdej GW. Normalnie, w detalu kosztowała wówczas 1,50 zł, wydania sobotnie były jeszcze droższe. Dodatkową zaletą takiego rozwiązania jest to, że wszystko załatwia się w wybranym kiosku z prasą – gazeta codziennie trafia do naszej teczki i odbieramy ją – już nie płacąc. Taka prenumerata teczkowa bardzo mi się spodobała i wprawdzie od tej pory GW juz podrożała,  to i tak się opłaca i kontynuuję prenumeratę. Za listopad też juz zapłaciłam – czas jest do jutra:

prenumerata teczkowa GW

 Mniej więcej rok temu odkryłam, ze taką formę sprzedaży prowadzi równiez “Newsweek”. Przy cenie detalicznej 4,50 zł – w prenumeracie teczkowej kosztuje 3,75 zł. Różnica jest znacząca. W moim zaprzyjaźnionym kiosku wymusiłam zainteresowanie się sprawą i i od tej pory kupuję “Newsweeka” właśnie w ten sposób i w takiej cenie. 

prenumerata teczkowa Newsweeka 

To było też kwestią decydującą o rezygnacji z “Wprost”,  które wcześniej kupowałam na przemian z “Newsweekiem”.
A ponieważ czas też oszczędzam – mam go za mało – gazety czytam głónie  w autobusie, na przystanku, w kuchni przygotowując posiłki. Mają tę przewagę nad ksiażkami, że nie muszę obawiać się ewentualnego poplamienia, pobrudzenia czy zniszczenia okładki.

%d bloggers like this: