Naprawa gwarancyjna

Latem tego oku kupiłam aparat fotograficzny – Coolpix S3000 firmy Nikon. Nie był drogi – 499zł. Automat z wieloma programami (w tym zdjęcia panoramiczne) – jak na moją znajomość fotografii – idealny. W dodatku mały kompakt idealnie mieszczący się w mojej torebce.
Kilka tygodni temu zauważyłam jednak dziwne zjawisko: po włączeniu aparatu, gdy autofocus zaczyna ustawiać ostrość, słychać w nim ciche, ale wyraźne trzaski. Czy to oznaka jakiejś awarii? A może było tak wcześniej, tylko robiąc zdjęcia na wolnym powietrzu – nie sł
yszałam? Postanowiłam zasięgnąć opinii fachowca. I na samym starcie spotkała mnie niespodzianka. Jedyny w Polsce serwis Nikona jest w Warszawie, a więc dość daleko od Gdańska. Zadzwoniłam. Na infolinii poinformowano mnie, że najlepiej przesłać przez DHL Owszem, mogę próbować przez sklep, w którym kupowałam, ale nie muszą się zgodzić, a poza tym będzie to trwało dłużej. Przeczytałam więc dokładnie instrukcję, zapakowałam aparat i zadzwoniłam ponownie, tym razem jednak wybierając serwis, a nie infolinię. Paradoksalnie – dowiedziałam się więcej i konkretniej. Przede wszystkim – dowiedziałam się jakie dokumenty muszę przesłać razem z aparatem, dostałam numer klienta, pod jakim Nikon figuruje w DHL-u. Nawet pytania – kto pokryje koszty przesyłki nie zdążyłam zadać – od razu poinformował mnie, że wysyłam na ich koszt. W efekcie w ubiegły poniedziałek kurier odebral ode mnie przesyłkę. Dzień później otrzymałam maila z serwisu Nikona, że przesyłka dotarła. Dodatkowo – numery klienta i zlecenia, dzięki którym mogę śłedzić status naprawy w internecie.
Aparat wrócił do mnie wczoraj. W opisie naprawy wpisano wymianę podzespołu optycznego. Problem w tym, że trzaski słychać nadal… Doszłam jednak do wniosku, że może jestem przewrażliwiona? W końcu zdjęcia robi przez cały czas bez problemu. Do lata 2012 jestem zabezpieczona – jak się zepsuje ponownie – mam dwuletnią gwarancję. Po jej upływie – każda naprawa będzie raczej nieopłacalna, gdyż same koszty kuriera będą znaczące. Doliczając ewentualną wymianę części i robociznę – prościej będzie kupić nowy aparat. I może właśnie o to chodzi? Produkcja rzeczy niezniszczalnych jest dla producenta raczej mało korzystna – nie wytwarza zapotrzebowania na nowe zakupy.
A sam Nikon? Cóż, w moim przypadku rozmowa z infolinią okazała się mało konstruktywna, polecam raczej serwis. Status naprawy można wprawdzie śledzić na bieżąco przez internet, ale słownik jest raczej ubogi. Czeka na naprawę, jest naprawiany, został odesłany. Szablon malo precyzyjny. I tak naprawdę – to o wysyłce aparatu dowiedziałam się od kuriera, który wczoraj rano zadzwonił, aby się ze mną umówić. No i zabrakło mi słówka komentarza – co z tymi trzaskami? Jeżeli przesadzam – to może warto było to dopisać? Aparat chyba jednak był uszkodzony – w kosztorysie jest opis konkretnej części jaką wymieniono. W końcu fachowcom powinno się wierzyć, prawda?

Albo mydło albo powidło

Niejako kontynuując tematykę promocji i wyprzedaży, przypomniała mi się jedna ważna zasada, której zawsze staram się trzymać. Z okazji trzeba i warto korzystać, ale z umiarem.
Hipermarkety różnych sieci są fajne, często robię tam zakupy, sporo oszczędzając. Jakoś jednak nie potrafię sobie wyobrazić, aby idąc przez sklep wrzucić do koszyka np. coś w tym stylu: mleko, kawę, komputer, papier toaletowy itp. Zakup elektroniki czy większego sprzętu AGD musi być jednak przemyślany i tu raczej kieruję się do sieci sklepów specjalistycznych. Po pierwsze – obsługa jest bardziej kompetentna, gdyż nie musi wiedzieć jednocześnie na którym regale stoją dżemy i jakie parametry ma dany odkurzacz, ale nie tylko. Większe i droższe zakupy wymagają sprawdzenia i porównania cen. To, że coś jest oflagowane napisem “Super, okazja, promocja” wcale jeszcze o niczym nie świadczy i bezpieczniej jest traktować tylko w kategoriach zabiegów marketingowych. Niezależnie od faktu, że diabeł tkwi w szczegółach, które w tłumie ludzi nie zawsze sa łatwe do zauważenia. Co z tego, że tanio kupię komputer, skoro w domu się okaże, że całe oprogramowanie to trial, a Windows jest bez licencji? A w dodatku z samą kartą gwarancyjną jest problem, gdyż w wielu naszych hipermarketach standardowo można usłyszeć, że “paragon jest gwarancją”. Faktycznie, szczególnie, gdy jest wydrukowany na papierze światłoczułym i po kilku miesiącach zostaje tylko biały świstek papieru.
Ładnych parę lat temu moja osobista siostra kupiła okazyjnie w “Auchan” zestaw komputerowy. Sądząc z reklamy – właściwie brakowało tylko fontanny, wszystko inne było. Płyta główna padła po 2 miesiącach. Wykaz punktów serwisowych w karcie gwarancyjnej okazał się delkatnie mówiąc bardzo, bardzo nieaktualny.W końcu udało się jeden namierzyć i przyjęli sprzęt. Płytę główną wymienili, ale komputer oddali bez zainstalowanego oprogramowania. Były to czasy Windows 95, więc zgłaszał się DOS i pytał – co dalej? Licencja wprawdzie była, ale bez płytki instalacyjnej. W tamtych czasach wcale nie było to takie łatwe, szczególnie, że konieczne było jeszcze ręczne instalowanie wszystkich sterowników.
Od tamtej pory zasada “jestem za biedna, aby kupować byle co” jeszcze bardziej zyskała na wartości. Idąc po dżem – nie kupuję lodówki.
I wprawdzie skorzystałam z połączonej promocji “Gazety Wyborczej” i “Carrefoura” i kupiłam odkurzacz oraz monitor, ale przed tem dokładnie wszystko sprawdziłam w sieci i porónałam ceny. Odpukując w niemalowane – jestem zadowolona.

%d