Dzień Admina

Piątek 29 lipca to Dzień Admina. Z tej właśnie okazji cała oferta księgarni internetowej Helion została obniżona o 20% . Promocja trwa 28 i 29-go lipca.

Promocja Helionu

To świetna okazja do uzupełnienia domowej biblioteki.

Kliknij okładkę,aby przejść do książki lub odśwież stronę, aby wyświetlić inne pozycje.

 
 
 

 

 

 

 

 

A może książka w wersji elektronicznej?

 

Nasz droga kawa

Kilka dni temu wybrałam się na zakupy do “Reala”. Dawno już tam nie byłam i szczerze mówiąc – zaskoczyły mnie ceny. Niby robię zakupy nieomal codziennie, ceny znam, ale zawsze do tej pory wydawało mi się, że w hipermarketach jest dużo taniej. Czy to juz przeszłość? Na osiedlu mam “Bomi” – kiedyś różnica w cenach była zdecydowanie widoczna, teraz już nie. Co się dzieje?
Najbardziej zaskoczyła mnie cena kawy. Kupuję najczęściej na osiedlowym ryneczku – oryginalny niemiecki Jacobs Kroenung lub Idee Kaffee:
Kawa z dobrym kodem paskowym
Kiedyś kosztowała 15/16 zł za 0,5 kg, w Realu polski Jacobs kosztował 11-13 zł. Gdy teraz na półce zobaczyłam cenę 21,99zł sytwierdziłam, że nie stać mnie na nią. Poszłam na rynek i kupiłam kilka paczek po 18zł. I poczułam sie dziwnie – do tej pory płaciłam drożej za lepszy towar. A teraz? Wyglada na to, że rzeczywiscie jestem za biedna, aby kupować byle co.

Drobny druczek na sklepowej półce

Ile kosztuje kostka masła? W czasach gospodarki rynkowej nie może być jednej prostej odpowiedzi na takie pytanie. Cena zależy od od wielu czynników i w każdym sklepie może być inna.
Od pewnego czasu mam jednak wrażenie, że nawet samo określenie “kostka masła” też wcale nie jest jednoznaczne. Stając przed sklepową półką musimy bardzo uważać co kupujemy. Pomiajm już fakt, że jest tam mnóstwo wyrobów masłopodobnych, w opakowaniach łudząco podobnych do “normalnego” masła. Samo masło też może mieć różną zawartość tłuszczu. Wbrew pozorom kwestia ilości masła w maśle może mieć istotne znaczenie i również wpływac na cenę.

Zupelnie osobną kwestią jest waga. Kiedyś, w bardzo dawnych czasach kostka masła miała 250 g. Ładnych kilka lat temu skurczyła się do 200 g. Tendencja jest wyrażnie rozwojowa – na rynku zaczynają się pojawiać kostki masła o wadze 170 g.

masło 

Gdy przeglądałam dziś gazetkę jednego z hipermarketów – od razu zauważyłam bardzo atrakcyjną cenę masła. Zbyt podejrzanie atrakcyjną – może dlatego zaczęłam wczytywać się w szczegóły? Uczciwie trzeba jednak przyznać, że zarówno waga jak i cena kilograma, wprawdzie drobnym druczkiem, ale są podane.
Ciekawe, ile osób zwróciło jednak na to uwagę w samym sklepie? Warto też pamiętać o tym, że także w każdym hipermarkecie umieszczona na półce cena musi zawierać cenę jednostkową czyli właśnie najczęściej kg. Warto zwracać na to uwagę. Ja ostatnio prawie nabrałam się kupując pieprz. Dwa różne opakowania różnych firm, ceny niewiele się różniły. Sięgnęłam po ten, który optycznie wyglądał większy, ale sprawdziłam cenę jednostkową i do koszyka włożyłam drugi.
Drobny druczek na sklepowych półkach też warto czytać.

Gość w próg, cukier do szafy

Gdy w ubiegłym tygodniu pisałam notkę o celowości zgromadzenia zapasów cukru czy mąki:
Czy warto robić zapasy?
myślałam, że to sprawa dalszej przyszłości, a nie najbliższych dni. Jak to jednak bywa – życie ma własne reguły. Obecna cena cukru to ok.5zł i podobno to jeszcze nie koniec. Co jest tego przyczyną?
Najprosciej zwalić winę na Unię Europejską, która wyznaczyła limity produkcji. Nie jest to jednak takie proste. W końcu limity obowiązują już ładnych kilka lat, a do tej pory problemu nie było. Unijny rynek cukru jest jednak dziwny. Kiedyś produkowano go za dużo jak na nasze potrzeby, nadwyżkę sprzedawano po zaniżonych cenach. Po co jednak dopłacać konsumentom spoza UE? Ograniczenie produkcji cukru wydawało się logicznym rozwiązaniem. Dlaczego jednak ustalono poziom produkcji poniżej potrzeb wewnętrznych – tego już nie rozumiem. Owszem, braki w zaopatrzeniu można było uzupełniać sprowadzeniem taniego cukru trzcinowego, ale jak się okazało – do czasu. Światowa podaż cukru z róznych przyczyn jest w tym roku zdecydowanie niższa i import wcale nie jest już taki prosty i łatwy. W efekcie – mamy za mało cukru i efekt błędnego koła. Skoro cukru brakuje – to można podnieść cenę, ludzie i tak kupią. Drożejący na pólkach sklepowych cukier powoduje, że kupujemy na zapas, bo później może być jeszcze droższy. Im większy popyt – tym, przy ograniczonych zasobach, wyższa cena.
Czy tak będzie aż do jesieni, kiedy pojawi się nowy cukier z tegorocznych zbiorów? A przede wszystkim – czy UE w ogóle myśli o skorygowaniu ograniczeń w produkcji cukru?

Póki co – mamy sytuację taką, że doraźna próba pożyczenia szklanki cukru od sąsiadki może być problemem. I tylko najważniejsi dla nas goście będą honorowani herbatą z cukrem. Dobrze, że ja piję głównie kawę – oczywiscie bez cukru. Choć prosty i czytelny podział ludzkości na tych, którzy słodzą kawę i na tych, którzy tego nie robią może ulec znacznemu zaburzeniu.

 

 

Czy warto robić zapasy?

 Nie do końca wiadomo, czy kryzys mamy już za sobą, ale wszystkie znaki na paragonach sklepowych wskazują, że wszystko drożeje. Teoretycznie nie jest to niespodzianką, gdyż mówiło się o tym od dawna, ale warto zidentyfikować prawdziwe przyczyny tego zjawiska. Najprościej jest zwalić wszystko na wyższy VAT, ale czy na pewno jest to jedyna przyczyna? Moim zdaniem – nie. Matematyka nie kłamie.  Symulację wzrostu cen spowodowanych nowymi stawkami VAT przeprowadzałam kilka miesięcy temu:
Zakupy codzienne czyli wyliczamy VAT
Na konto tej podwyżki dopisano wzrost cen mający swe źródło w zupełnie innym miejscu. Nie oznacza to, że doszło do spekulacji i nieuzasadnionego wzrostu cen. Niestety, gdy w górę idzie energia, ropa czy gaz – drożeje wszystko i to na poziomie wartości netto, VAT jest tu tylko pochodną. Dochodzi do tego sezonowy wzrost żywności, typowy na przednówku, gdy kończą się stare zapasy, a na nowe trzeba jeszcze poczekać i w rezultacie robiąc codzienne zakupy – wydajemy znacznie więcej.

Czy warto więc zrobić teraz większe zapasy? W mediach straszą nas perspektywą dużo droższego chleba, mąki, cukru. Czy warto wybrać się na zakupy i zamiast po kilogramie – kupić po całym worku mąki i cukru? Jeszcze całkiem niedawno udawało mi się trafić na cukier w cenie poniżej 3zł, teraz jest to już niemożliwe. Wyglada też na to, że nie jest to koniec. Mam w ogóel wrażenie, że na cukier jest obecnie wielki popyt – widać to chociażby po porozrywanych opakowaniach i ogólnym nieładzie na półkach z cukrem. Podobnie jest z mąką. Czy to pierwsze oznaki paniki? No, ale ile w końcu można zrobić zapasów bez ryzyka, że sie zepsują? Stara mąka, zbrylony cukier? Co z tym potem zrobić? Istotne jest też to, że trzeba gdzieś to przechowywać, a nasze mieszkania maja z reguły ograniczony metraż. No i w ten sposób – zamrażamy swoje pieniądze.

Nie dajmy się zwariować. Jedną z cech gospodarki rynkowej jest też to, że zwiększony popyt z reguły generuje wyższe ceny. Wprawdzie może potwierdzić to naszą teorię, ze warto było kupić na zapas, ale w ten sposób bronimy się przed zjawiskiem, które sami wywołujemy. I nakręcamy spirale inflacji, w efekcie której – nasze pieniądze są coraz mniej warte.

Zakupy w delikatesach internetowych

W internecie podobno można kupić już wszystko. Ja ostatnio zainteresowałam się zakupami spożywczymi. Pod koniec listopada wybrałam się do wirtualnego “Piotra i Pawła”. Swoje wrażenia opisałam tu:
Zainspirował mnie bank
Spodobało mi się. W ramach dalszych eksperymentów spróbowałam dla odmiany w Almie. Strona internetowa bardzo przyjazna, zakupy robi się łatwo i przyjemnie. Zakupy z dostawą bezpłatną już od 50zł w niektórych godzinach. Ta minimalna kwota uzależniona jest od dnia i godziny, można sie ładnie dopasować. Dodatkowo istnieje możliwość wybrania dostawy w takich godzinach, gdy kur
ier będzie w pobliżu. W ten sposób możemy sie przyczynić do większej ochrony środowiska, jeden transport, kilka dostaw. Pierwsze zakupy – premiowane są rabatem w wysokości 10zł. Ceny porównywalne z innymi delkatesami, sporo promocji. Duże znaczenie miało dla mnie także to, że w ofercie była woda mineralna Jurajska o smaku limonki. Lubię ją, a w Gdańsku nie ma jej nawet w normalnych sklepach. Zamówiłam, zapłaciłam online i czekałam na dostawę. W międzyczasie miałam telefon z Almy – bardzo miła pani odpowiedziała na kilka moich pytań i wątpliwości. Niestety, okazało się, że tej mojej ulubionej wody mineralnej nie ma, kilku innych towarów również nie. Uzgodniłyśmy zmiany i pozostało mi tylko czekanie na dostawę.
Kurier przyszedł punktualnie, miły i uprzejmy. Jednak różnica klas w stosunku do “Piotra i Pawła” była widoczna. Zamiast zapieczętowanych kartonów, w których wszystkie towary były ładnie zapakowane – papierowe torby, w które towary były powrzucane. Wędliny i jogurty – “Piotr i Paweł” przywiózł w przenośnej lodówce, “Alma” wrzuciła do toreb. Później jeszcze przypomniałam sobie, że zamawiałam ogórki konserwowe i bagietki. Niestety, nie dotarły do mnie. Na paragonie także ich nie było, więc albo ich zabrakło, albo ktoś zapomniał o tej pozycji zamówienia.
Nie mogę powiedzieć, że jestem niezadowolona z zakupów w Almie. W trakcie transportu nic nie uległo zniszczeniu, towary świeże i dobrej jakości. Obsługa uprzejma. Jednak mając porównanie z “Piotrem i Pawłem” zabrakło mi pewnego profesjonalizmu i dbania o szczegóły. Niby nic wielkiego, ale…
Dziś o świcie składałam nowe zamówienie. Święta za tydzień, zakupy trzeba zrobić, a na bieganie po hipermarkecie, w tłumie ludzi jakoś nie bardzo mam ochotę. Wybrałam “Piotra i Pawła” – cenię profesjonalizm i lubię być dopieszczana. No i korzystam z tego, że mieszkam w Gdańsku. Alma ma jednak sieć sprzedaży zdecydowanie bardziej rozbudowaną.

Zainspirował mnie bank

Kilka miesięcy temu bank Millennium prowadził bardzo intensywną kampanię reklamową swojej karty kredytowej Impresja. Wprawdzie korzystam na co dzień z usług tego banku, ale mając już kartę kredytową – nie byłam zainteresowana żadną nową. Kiedy jednak miesiąc temu bank do mnie zadzwonił i zaproponował wymianę mojej starej karty na Impresję – zgodziłam się. Wszystkie limity, opłaty itp. – bez zmian, po stronie plusów – rabaty w licznych sklepach. W końcu zakupy kartą i tak robię, a rabaty bardzo lubię. W listopadzie zaczęłam korzystać z karty Impresja i siłą rzeczy – sprawdzać – gdzie mam te rabaty. Empik, Deichman, Carrefour – pasują. Wprawdzie nie codziennie, ale bywam tam. Dodatkowo zainteresowałam się delikatesami “Piotr i Paweł”, które do tej pory jakoś mało mi były po drodze. Zaczęłam googlać w poszukiwaniu gazetki i trafiłam do ich sklepu internetowego. Okazało się, że te same zakupy co w sklepie – mogę zrobić w sieci. Przyjrzałam się ofercie i spodobało mi się to. Aktualnie nie mam samochodu, więc kwestia większych i cięższych zakupów wcale nie jest wydumanym problemem. Teoretycznie można skorzystać z taksówki, ale podraża to tak koszty, że wszelkie szukanie rabatów robi się w tym momencie bezsensowne. No, a skoro tu mogę zamówić i przyniosą mi do domu? Chwyciłam myszkę i wybrałam się na zakupy. Zasady są proste. Minimalna kwota zamówienia – 80zł, koszt dostawy – 10zł. Przy zamówieniu powyżej 150zł – dostawa za darmo. Pozamawiałam trochę, koncentrując się głównie na towarach ciężkich. Skoro mam mieć dostawę do domu? Zaczęłam od 3 zgrzewek wody mineralnej, której akurat dużo pijemy. Ziemniaki też zamówiłam – jak szaleć to szaleć. No i jeszcze wiele innych artykułów, które kupuję regularnie, a ceny nie były wygórowane. W końcu “Piotr i Paweł” to delikatesy, a nie dyskont.
Cena końcowa wyszło ok.160zł. Zatwierdziłam, w uwagach wpisując jeszcze prośbę o pokrojenie kiełbasy krakowskiej (wybierałam firmy Krakus, więc byłam pewna, że jakość będzie dobra). Następnie wybrałam godzinę dostawy (tego samego dnia w godz.18 – 20), zapłaciłam online kartą Impresja (oczywiście dostęne są także inne formy płatnosci) i już. Po południu “Piotr i Paweł” jeszcze do mnie zadzwonił i ustalaliśy korektę zamówienia (nieistotne drobiazgi), a wieczorem przyjechał kurier. Wszystko ładnie zapakowane w kartonach. Nabiał i wędliny – przywiezione w przenośnej lodówce. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Widać profesjonalizm.
Zakupy w domu, siedzać w fotelu i popijając kawę. Czy tak nie powinno być w każdym sklepie? I pomyśleć, że zainspirował mnie bank….

Długi nasze powszednie….

Środa 17 listopada to Ogólnopolski Dzień bez Długów. Wydawać by się mogło, że data jest przypadkowa, ale tak naprawdę – listopad to dobry miesiąc na pewne przemyślenia. Właśnie wpadamy w okres, gdy nadchodzące święta Bożego Narodzenia powodują wzrost naszych skłonności do nadmiernego zwiększania wydatków. Kolorowe choinki, mikołaje, światełka wprowadzą nas za chwilę w nastrój, zaczniemy myśleć o prezentach, o tym, że w święta nie można oszczędzać i coś nam się od życia należy. I rzucamy się w wir zakupów. Pół biedy – jeśli za nasze oszczędności. Jeśli jednak jest ich za mało, a oferty szybkich kredytów i rat 0% kuszą na każdym kroku – to łatwo o przesadę. Czy już spłaciliśmy ubiegłoroczne kredyty? A może wpadliśmy w taką spiralę zadłużenia, że i tak nie widzimy wyjścia z naszej sytuacji? I chcemy chociaż w święta o tym nie myśleć?
Odsuwanie problemów nie jest rozwiązaniem – nie znikną same. Może warto skorzystać z porad fachowców? Nawet z beznadziejnej sytuacji jest wyjście (chociaż rzadko kiedy bezbolesne – na wygraną w totolotku lepiej nie liczyć). Sprawdźmy – jakie mamy możliwości wyjścia z klinczu. A jeśli jeszcze nie jest tak źle – to skorzystajmy z porad co zrobić, aby nie wpaść w kłopoty.

Ogólnopolski Dzień bez Długów

 

Sposób na strajk

Na ostatni czwartek w największych sieciach naszych hipermarketów byl zaplanowany strajk włoski – praca wolna, dokładna i zgodnie z wszelkimi procedurami. Z doniesień medialnych wygląda jednak na to , że raczej się nie udał. Dlaczego? Moim zdaniem był po prostu źle zorganizowany.
Rozumiem postulaty pracowników hipermarketów. Praca ciężka, nerwowa, niepewna i za psie pieniądze. Chyba najbardziej doskwierająca jest ta tymczasowość – umowy na czas określony, za pośrednictwem agencji. W dodatku pracy coraz więcej, a ludzi coraz mniej. Skąd ja to znam? Wprawdzie nigdy nie pracowałam w handlu, ale w mojej dawnej firmie intensywnie pracuje się nad wprowadzaniem podobnego modelu. I też wszyscy się boją, że za chwilę stracą pracę. Następna fala zwolnień przewidywana jest na listopad, ale w międzyczasie pod koniec września dostałam telefon z mojej byłej firmy, czy nie chciałabym przyjść na 3 miesiące do pracy? Za pośrednictwem agencji pracy tymczasowej. Odmówiłam…

Zakupy w hipermarketach robię często. W ostatni czwartek też miałam w planach pójście do Reala, ale wypadło mi kilka innych spraw i w rezultacie przełożyłam zakupy na piątek. Nie wiem więc jak to wyglądało w praktyce, znam tylko relacje medialne:
Nie strajkowali, bo się bali
Pracownicy hipermarketów są zastraszeni i mogę zrozumieć, że się bali. Dlaczego jednak nie zadziałały związki zawodowe? Czy “Solidarność” potrafi organizować tylko głośne demonstracje i palenie opon? Gdy potrzebne jest zorganizowanie akcji bardziej subtelnej – to już nie wychodzi? A może problemem jest to, że łatwo się “negocjuje” z kierownictwami państwowych zakładów pracy, ale w starcie z właścicielami firm bez PRL-owskich korzeni lepiej nie wchodzić? I w efekcie tam, gdzie naprawdę jest potrzebna zorganizowana akcja – nic nie wychodzi?
Czy naprawdę problemem było nagłośnić akcję we wszystkich zakładach pracy? Odwołując się do solidarności – ściągnąć na czwartkowe zakupy do hipermarketów członków związku, najlepiej z rodzinami? I nawet, gdy zastraszeni pracownicy hipermarketów bali się na demonstracyjne spowalnianie pracy – to przecież klientów nikt nie może ruszyć? Co kierownictwo Reala mogłoby zrobić, gdyby na sali pojawiło się nagle wiele osób kupujących po jednej bułce i płacąc za to dużym banknotem? Wracających po chwili po 10 dkg pasztetowej? A może na opakowaniu jednostkowym jest starty lub niewyraźny kod kreskowy i wyjdzie to dopiero przy kasie? Marudny klient w kolejce do kasy mógłby też pewnie ponarzekać, że w hipermarkecie konkurencyjnej sieci takich kolejek nie ma… 
Takie coś z pewnością mogłoby podnieść ciśnienie zarządzającym sklepami, ale byliby bezsilni. A tak – to była dla nich bułka z masłem. Nie wiem jakie środki przeciwdziałające podjęto w innych sieciach, ale Real “przerzucił” stałych klientów na piątke, sobote i niedzielę. Wystarczyło ogłosić, ze właśnie w tych dniach za zakupy liczba punktów na kartach Payback będzie pomnożona przez 10. Zakupy robiłam w piątek. Zamiast 82 punktów – dostałam 820. A już za 1000  punktów można wybrać jako nagrodę bon na 10zł.
W tym starciu organizatorzy strajku przegrali z kretesem. Powtórka akcji ma być w grudniu. Ciekawe, czy ktoś wyciągnie wnioski?

Instynkt stada

Właśnie wróciłam z zakupów i mam lekkiego kaca moralnego. Dziś rano, po trzymiesięcznym remoncie otwarto sklep sieci Intermarche. Zakupy robię tam często, gdyż mam go w pobliżu domu. Przed Centrum Handlowym znalazłam się 5 minut przed otwarciem, zobaczyłam tłumy (otwarcie było szeroko reklamowane) i stwierdziłam, ze nie ma to sensu. Wyciągnęłam gotówkę z bankomatu i postanowiłam tylko zajrzeć. Właśnie otwierano główne drzwi do całego CH i weszłam tam przez boczne wejście. Wówczas chyba zadziałał na mnie instynkt stada. Wycofać się było trudno – tłum z tyłu napierał. Drzwi do sklepu były jeszcze zamknięte, gdyż zgodnie z nową polską tradycją – ksiądz musiał wpierw go poświęcić. Po chwili otwarto je, siła rozpędu dotarłam w pobliże wejścia. Próbowałam usunąć się nieco na bok – znalazłam się przy wózkach sklepowych, całkowicie ignorowanych przez tłum. Wszyscy walczyli o małe koszyki, które oczywiście szybko się skończyły.  A ja wyciagnęłam złotówkę, zabrałam koszyk i czekałam. Po chwili wszyscy rzucili się po wózki, a ja spokojnie weszłam. I nawet załapałam się na prezent dla pierwszych 200 klientów.
No i teraz mam kaca. Zawsze unikam takich szeroko propomowanych “otwarć” centrów handlowych czy sklepów i to nie tylko przez pierwsze dni, ale miesiące. Nie cierpię robić zakupów w tłumie i pośpiechu, a tu nagle znalazłam się na pierwszej linii frontu. Instynkt stada zadziałał w pełnej okazałości, niestety. Oprzytomniałam dopiero na sali. I wówczas już nie miałam innego wyjścia – zaczęłam robić zakupy. Zdecydowanie ominęłam stoisko z mięsem i wędlinami – kolejka była niebotyczna, więc pewnie ominęła mnie jakaś wspaniała okazja. Dżinsami w cenie 7,99zł jakoś również nie byłam zainteresowana, ale obejrzałam sobie wiele innych rzeczy. W sumie – kilka ciekawych promocji było, ale pozostałe ceny – tak jak i przed remontem – nie powalaly na kolana. Kupiłam masło (Łaciate 83% -2,99), olej (Kujawski – 3,99), kawę (Jacobs 500g -10,99zł) i banan (1,99zł). I kilka drobiazgów w cenach normalnych.
Na szczęście przy kasach było juz spokojnie. W kolejce po koszyki stało kilkadziesiąt osób.

Zaoszczędziłam kilka złotych, ale żałuję, że tam byłam i uległam presji. Na szczęście nie doszło do żadnych dantejskich scen, żadna szyba nie poszła i nikt nie ucierpiał. Jakimś cudem. Obok mnie była staruszka poruszająca się na takim stojaczku na kółkach. Zupełnie na przedzie kobieta z maleńkim dzieckiem w wózku.
Nigdy więcej! Promocje lubię i wyszukuję je w gazetkach sklepowych, ale na takie szumne atrakcje – nie dam się już nigdy nabrać.

%d