Umowy mniej i bardziej śmieciowe
Pojęcie “umów śmieciowych” ostatnio robi wielką karierę, również polityczną. Mówi o nich wiele osób, często nawet nie wiedząc, co to znaczy i dlaczego zyskały one takie mało sympatyczne określenie. Owszem, wszyscy chcieliby pracować na etacie, z umową na czas nieokreślony, ale to już chyba nie te czasy. Zakres form zatrudnienia jest obecnie znacznie szerszy:
Na pełne miano umowy śmieciowej zasługują te, przy których nie są odprowadzane składki na ubezpieczenia społeczne czyli głównie umowy o dzieło. Te umowy jednak mają swój dodatkowy plus: możliwość uzyskania wysokich kosztów przychodów – 50%. Ulubiona forma artystów, samodzielnie opłacających sobie składki na ZUS. I protestujących przeciwko zmianom:
Na pewno nie cieszą się z niej ci, którzy chcą i muszą pracować, ale zdecydowanie woleliby na etacie. To dobre tylko wtedy, gdy chce się trochę dorobić, a nie jako podstawowe zatrudnienie. Kwestia ubezpieczenia, w tym zbierania jakiegoś kapitału na przyszłą emeryturę tez ma wielkie znaczenie.
Równie często stosowane umowy zlecenia też nie należą do najkorzystniejszych z punktu widzenia pracowników. Wprawdzie tu składki są odprowadzane, ale sama umowa oparta jest na kodeksie cywilnym, a nie kodeksie pracy. Wszystko jest fajnie jeżeli tego typu umowa jest korzystna dla obu stron, a nie stanowi tylko przykrywki do faktycznego świadczenia pracy.
Dlaczego pracodawcy wola takie umowy, a nie etatowych pracowników? Moim zdaniem odpowiedź kryje się w kodeksie pracy. Jest zbyt mało elastyczny i pod względem zatrudnienia nastawiony głównie na prawa pracownika. Zatrudnić kogoś na stałe jest łatwo, ale zwolnic trudno. W przypadku gdy pracownik się nie sprawdza lub firma z uwagi na kiepską koniunkturę musi ograniczyć koszty – może być to poważny problem. Duże firmy dadzą sobie z tym radę, ale małe już mniej. Umowa zlecenie może być w tym przypadku jedynym wyjściem.
A może myśląc tak jestem już wredną kapitalistką?