Szkolna wyprawka

Ostatnie dni sierpnia to okres wzmożonych zakupów szkolnych. Mam to już na szczęście za sobą, rok akademicki zaczyna się dopiero za miesiąc, a poza tym – student nie potrzebuje już tego typu wyprawki. Inna sprawa, że w szkolnych czasach i tak zawsze tego typu zakupy robiłam po trochę, szukając okazji i znacznie wcześniej, nie czekając na ostatnie dni. Nie cierpię tłoku w sklepach, wolę robić zakupy na spokojnie, bez tłumu kłębiącego się przy sezonowych stoiskach.
Słuchając doniesień medialnych w stylu “ile to kosztuje” można rzeczywiście wpaść w przygnębienie – komplet podręczników + zeszyty i cała reszta szkolnych akcesoriów to naprawdę poważne koszty. Mając kilkoro dzieci (w ramach aktywnej polityki prorodzinnej) można się załamać. Skąd wziąć na to wszystko? Biorąc pod uwagę, że to dopiero początek wydatków? Wrzesień w szkole to zawsze jakieś akcje pt. ubezpieczenie, Komitet Rodzicielski, dodatkowe ćwiczenia itp.itd. A przy okazji okazuje się, że trzeba jeszcze uzupełnić braki garderoby, gdyż dzieci rosną. Nie jest łatwo być rodzicem.

Biorąc pod uwagę, że mimo wszystko dzieci są najlepszą inwestycją, a dobre wykształcenie to podstawa – czy rodzice mają inne wyjście niż zacisnąć zęby i udać się na szkolne zakupy? Biegając po całym mieście, gdyż w jednym sklepie są tanie tornistry i piórniki, a w drugim promocja zeszytów. No i po drodze zaglądając do księgarni, aby uzupełnić brakujące podręczniki z listy. I pewnie obiecując sobie, że w przyszłym roku nie zostawią tego na ostatnią chwilę.

 


%d