Suchy kran czyli ile wody potrzebujemy

Rano jeszcze wszystko było w porządku – ciepła i zimna woda jak zwykle na odkręcenie kurka. Awaria wydarzyła się już po moim wyjściu do pracy. Nie wiem dokładnie – jaka rura/rury pękły, ale w efekcie ani kropli ciepłej czy zimnej wody, tylko kaloryfery były ciepłe. Na mojej i sąsiedniej ulicy. Moja spółdzielnia mieszkaniowa szybko zareagowała – już rano postawiono beczkowozy z wodą. Trochę póżniej zainstalowano krany przy hydrantach przed blokami.
Wracając z pracy – kupiłam dużą butlę wody. Jakoś nie mam przekonania do używania wody z hydrantu do celów spożywczych. Spacer z wiaderkiem po wodę jednak mnie nie ominął (wiaderka były dwa, ale w końcu od czego mam syna?). To wszystko jednak wcale nie było oszałamiającym zapasem. Kuchnia, toaleta, łazienka – wszędzie potrzebna jest woda…. 

Na szczęście godzinę temu – woda w kranie znowu się pojawiła. Wprawdzie zimna jest jeszcze zanieczyszczona, ale ciepła – w porządku. Ulżyło mi i to wcale nie dlatego, że w planach miałam pranie.
Wody z wiaderek nie wylałam. W ramach troski o środowisko – zużyję ją do spłukiwania toalety. 

woda

 

Co będzie jutro czyli walka z biedą

Przeczytałam właśnie artykuł o biedzie.
Pięć mitów polskiej biedy
Jestem zdołowana. Kilka opisanych przypadków pokazuje, że wcale nie jest tak trudno wpaść w biedę i to taką ekstremalną. Czasem drobne potknięcie, wypadek i znajdujemy się na równi pochyłej, z której można się zsuwać i to bardzo szybko. Jak się przed tym zabezpieczyć?
Chyba przede wszystkim – myśleć o tym co jutro i pojutrze. Najgorsze wydaje się podejście życia chwilą – dziś mam pieniądze, więc stać mnie na więcej, a o jutro będę martwić się później. A jeśli jutro okaże się, że jest źle, gdyż zakład pracy np. nie wypłacił pensji w terminie (często w mediach słyszymy o takich przypadkach), a banki dopominają się o raty kredytu? A dodatkowo jeszcze dojdzie choroba? Łatwo wpaść w pułapkę kredytową, z której trudno wyjść. Niczego nie załatwia nawet upadłość konsumencka, gdyż np. sprzedaż obciążonego kredytem hipotecznym mieszkania powoduje, że bez dachu nad głową łatwo wylądować na ulicy, bez perspektyw na wydobycie się z dna. Wprawdzie w ten sposób diametralnie kurczą się potrzeby – coś do zjedzenia i najczęściej – wypicia, ale nie sa to oszczędności. Tym bardziej, że beznadzieja może skłaniać do sięgnięcia po “chwilę zapomnienia” w upojeniu alkoholowym. A wówczas łatwo przestac myśleć o tym, jak będzie wyglądało nasze życie za tydzień, miesiąc, rok – liczy się zaczyna jak przeżyć dzisiejszy dzień.
Oczywiście, na dzień dzisiejszy nie mam aż tak ekstremalnych problemów. Notkę napisałam pod wpływem artykułu. Czy jednak mamy pewność – co czeka nas w przyszłości? Nigdy nic nie wiadomo, w życiu różnie się układa. Lepiej myśleć przed szkodą niż po. Opisując to obrazowo – kupując dziś bochenek chleba i zjadając tylko pół – drugą połówkę wkładam do zamrażalnika. Wyjmę go jutro lub za kilka dni. Nie będę głodna, a w kieszeni zostanie mi kilka złotówek.   I nie wydam ich od razu na ciastko – to będzie moja żelazna rezerwa na chleb za miesiąc. Obym nie musiała jej ruszać, ale zabezpieczenia mam. 
Chyba właśnie to oszczędzanie i planowanie to dobry sposób na walkę z biedą. Prawdziwa, beznadziejna bieda to myślenie w kategoriach tu i teraz – jak przeżyć dzisiejszy dzień. Niekoniecznie tylkow  kategoriach chleba – to tylko symbol.
Myślenie w dłuższej perspektywie czasowej to pierwszy krok z zaklętego kręgu biedy.   

Oszczędzanie czasu

Czas to pieniądz – stwierdzenie banalne, ale wcale nie pozbawione sensu. Na brak czasu narzekamy chyba jeszcze częściej niż na brak pieniędzy. Tempo naszej codzienności to ciągła gonitwa i zabieganie. Każdy sam wie, jak wiele rzeczy i spraw odkłada się na później, co w wielu przypadkach kończy się wiecznym nigdy. Taka samoanaliza może być dobrym przyczynkiem do przewartościowania własnych potrzeb, aspiracji i tego – co naprawdę jest dla nas istotne….
Skoro jednak czasu mamy mało – to może wykorzystujmy go przynajmniej efektywnie? Nie marnujmy cennych minut – one już nigdy do nas nie wrócą, za to w ciągu dnia, tygodnia, miesiąca potrafią sie uzbierać w całkiem znaczącą lukę czasową, ktora umknęła nam nie wiadomo jak i kiedy.

Na własny użytek mam kilka wypróbowanych sposobów wydajnego wykorzystania czasu:

  •  do i z pracy dojeżdżam komunikacją miejską. Rano zajmuje mi to ok.25 minut, w drodze powrotnej, łacznie z czekaniem na przystankach – ok.45 minut (cóż, korki w Gdańsku to rzecz normalna). Daje mi to co najmniej godzinę dziennie, którą wykorzystuję na czytanie. Zawsze w siatce mam albo “Newsweeka” albo jakąś książkę. Zimą jest trochę trudniej z uwagi na krótki dzień, ale już teraz  nie mam problemu z czytaniem na przystanku – słoneczko wystarczajaco świeci.
    Przy okazji oszczędzam też nerwy wywołane zniecierpliwieniem długim oczekiwaniem na autobus. Zaczytana – nawet nie zauważam jak długo czekam.
  • podobno największym złodziejem czasu jest telewizja. Nigdy nie miałam zwyczaju siedzenia przed telewizorem i przerzucania kanałów w poszukiwaniu czegoś do obejrzenia. Problem w tym, że nawet gdy coś ciekawego było  – to najczęściej o porze bardzo mało mi odpowiadającej. Teraz mam prosciej. Korzystam z dekodera wraz z nagrywarką telewizji kablowej UPC. Raz w tygodniu siadam i dokładnie przeglądam program na następny tydzień (kupuję “To i owo” – kosztuje 1,90zł), od razu programując nagrywanie. W ten sposób wybieram nie tylko co, ale i kiedy oglądam, zawsze przy okazji robiąc jeszcze coś. Na przykład przy prasowaniu zajęte mam praktycznie tylko ręce – ogladam więc to, co wczesniej nagrałam. Czasami siadam przed telewizorem z robótką na drutach. Da się? Pewnie, że tak.
  • kuchnia generalnie nie jest miejscem, w którym czuję się szczęśliwa. Coś jednak jeść trzeba. Nauczyłam się doskonale np. obierać ziemniaki czytając. Wprawdzie nie książki tylko gazetę (mam prenumeratę “Gazety Wyborczej”) – mniejsza strata przy ewentualnym ochlapaniu.

A jakie są Wasze sposoby na oszczędzanie (a właściwie- niemarnowanie) czasu?