Jak oszczedzać i nie marznąć?

Jesień w pełni, w górach już nawet spadł śnieg. Na dworze coraz zimniej, niedługo zaczną się mrozy. Dobrze wówczas przyjść do domu, w którym jest ciepło. Jak to zrobić, a jednocześnie nie zbankrutować? Oto jest pytanie. 
Ja akurat mam dobrze – mieszkam w mieście, blok podłączony jest do sieci ciepłowniczej. Niezależnie jednak od źródła ciepła – ważne jest, aby tracić go jak najmniej. Czasem jednak trzeba zainwestować. Blok, w którym mieszkam wybudowano pod koniec lat siedemdziesiątych. Okna przez ten czas dużo straciły na swej szczelności, niestety. Przed zimą oklejałam różnego rodzaju uszczelkami, ale dawało to niewiele. Szczególnie, gdy wiał wiatr. Na kaloryferach podzielniki ciepła, więc miałam do wyboru: albo siedzieć w grubym swetrze, zawinięta w koc, albo odkręcanie kaloryferów na maxa i pisanie podania o rozłozenie na raty niedopłaty za ogrzewanie. Kaloryfery skręcałam do połowy, dla domowników miałam dobre rady w stylu: jak komuś zimno – to proszę wziąć psa i trzy razy biegiem dookoła bloku, były to jednak działania doraźne i mało efektywne. Trzy lata zainwestowałam i wymieniłam okna w całym mieszkaniu. Wszystkie od razu, za gotówkę (przekredytowanie w swoim życiu tez przeżyłam i teraz mam uraz). Już po dwóch latach wydatek się zwrócił – jestem do przodu. Rozliczenie po pierwszej zimie zaowocowało zwrotem w wysokości prawie trzymiesięcznego czynszu, opłata miesięczna zmalała o 1/4. Warto było, tym bardziej, że w mieszkaniu jest teraz o wiele cieplej i ciszej.  Kaloryfery skręcone na 1/3 i cieplej niż było.
Doradzam to każdemu – różnica jest znacząca. Mam porównanie – w pracy siedzę przy nieszczelnym oknie. I marznę. No, ale polityka obcinania kosztów mojej firmy polega na skręcaniu do minimum ogrzewania na weekendy, a nie na inwestowaniu.  

Idziemy na zakupy

Lodówka pusta, trzeba…

Lodówka pusta, trzeba uzupełnić zapasy – wybieramy się więc na zakupy. Czym się kierować? Na co zwracać uwagę? Moje rady to:

  • przed wyjściem warto sporządzić listę produktów, które zamierzamy kupić. Podkreślamy te, które są nam niezbędne na już.
  • przeglądamy gazetki, stronę intenetową sklepu i szukamy ciekawych promocji i okazji cenowych. W domu zrobimy to na spokojnie, nie poddając się psychozie licznych naklejek i afiszy w stylu “superpormocja”, “najniższa cena” itp. , które wcale nie są żadnymi rewelacjami i w innym sklepie kupimy je taniej
  • zjadamy cokolwiek, aby nie wychodzić z domu z pustym żołądkiem. Zakupów nigdy nie powinno się robić będąc głodnym. Kupimy dużo więcej niż chcemy i potrzebujemy i to najczęściej artykułów o krótkim okresie przydatnosci do spożycia.
  • zakładamy maksymalną kwotę, jaka przeznaczamy na zakupy i wrzucając kolejne produkty do koszyka – pilnujemy sumy, która juz w nim jest
  • nie wierzymy w słowo pisane i każdy produkt sprawdzamy na skanerze. Tylko wówczas mamy pewność, że cena na półce będzie tą samą, którą później zobaczymy na praragonie. Po co nam niemile niespodzianki? A upilnować to przy kasie jest już znacznie trudniej i mamy za mało czasu.
  • jeżeli dany produkt występuje w kilku róznych wagowo/ilościowo opakowaniach – przeliczamy wszystko na jednostkę i w ten sposób porównujemy ceny.
    Tu pochwała dla “Rossmanna” – na wielkim regale z różnego rodzaju opakowaniami podpasek – przy cenie paczki była dodatkowa informacja o cenie 1 sztuki. Nie wiem, czy tak jest wszędzie (a powinno być w każdym sklepie), ale na gdańskiej Zaspie tak.
    I jakos wcale mnie zaskoczyło, ze oferta promocyjna okazała się droższa.
    Ponieważ bywa tak rzadko – ćwiczymy liczenie w pamięci lub chodzimy z kalkulatorem.
  • sprawdzajmy datę ważności na towarach. Warto przy tym pamiętać, że towar świeższy, później wyłożony jest z reguły układany z tyłu lub na dnie. Warto poszperać.
  • nawet nie kupując czegoś z podstawowych artykułów – sprawdzajmy ceny. Wiedza, w którym sklepie jest najtańszy olej, a w którym cukier czy proszek do prania moze nam się przydac następnym razem.
  • wykładając towary na taśmę – grupujmy je “tematycznie” – tak jak będziemy je pakować. Wrzucenie kubków z śmietaną na dno, a mąki na wierzch – może się źle skończyć.

Tyle na dziś. Zasady te stosuję sama i sprawdzają się. W ciągu miesiąca może sie uzbierać całkiem pokaźna kwota. Grosz do grosza, a kilka ładnych złotówek może się przydać. Szczególnie, gdy budżet napięty, ciagle na coś brakuje i trudno jest cokolwiek odłożyć.

Zbieramy punkty czyli karty rabatowe

karty rabatowe

Karty rabatowe znaleźć można w portfelu pewnie każdego z nas. Ich głównym zadaniem jest przywiązanie nas do zakupów w danej sieci. Czy skutecznym? Cóż, wszystko zależy od naszej podatności na łapanie każdej okazji, bez względu na jej rzeczywistą atrakcyjność. A z kartami różnie bywa. Może warto zrobić więc przegląd i sprawdzić – co i ile jest warte? Co taka karta daje nam, konsumentom?

W mojej portmonetce są karty typowo rabatowe tzn. Bomi, Lewiatan, Zatoka. Z tej ostatniej korzystam juz bardzo rzadko – najbliższy sklep tej sieci jest mi mało po drodze. Sklep Lewiatana mam prawie na podwórku, do Bomi – tez niedaleko. Zasada działania jest prosta – pokazuję kartę przy kasie, kasjerka skanuje i automatycznie rachunek zostaje pomniejszony o 3%. Prawda, ze proste? Szczegółnei widać to w sklepach sieci Bomi, gdyż tam na paragonie rabat nie jest odliczany od całego rachunku, a zmniejszona jest cena każdej poszczegółnej pozycji – widać dokładnie, ile co kosztuje. Szkoda tylko, że nie działa na papierosy – przydałoby się 🙁  Nie jestem też pewna alkoholu, ale zdaje się, ze też jest wyłączony. W każdym razie – karty nic nie kosztują, a pozwalają zaoszczędzić parę groszy.

Zupełnie innym typem kart są te, dzięki którym zbieramy punkty, które póżniej można wymieniać na nagrody. Mam taką z sieci aptek “Dbam o zdrowie”. Zbyt często z niej nie korzystam, więc szanse na cokolwiek mam raczej niewielkie, ale jak już kupuję – to kartę podaję. Tym bardziej, ze sieć tych aptek należy raczej do tych tańszych (przynajmniej te w których bywam i porównuję).
Podobny program przez ostatnich kilka lat prowadził także Real. Na kartę programu Dziesiątka zbierało się punkty, które potem można było wymieniać na nagrody. Tu akurat byłam bardzo przyziemna i zbierając punkty – wymieniałam je od razu na bony Real po 50 zł (miały najkorzystniejszy przelicznik). W ciągu kilku lat zdobyłam w ten kilka takich bonów i to był mój realny zysk z przywiązania do sklepu. Teraz program znika, a jego miejsce zajmuje Payback. Cóż, kartę mam i narazie się przyglądam. Teoretycznie udział kilku partnerów powinien zwiększyć jego atrakcyjność, ale czy tak będzie? Pierwsze przymiarki nie wyglądają zbyt zachęcająco. Zbyt dużo trzeba wydać, aby dostać nagrodę. Jeśłi nie jest ona w realnym zasięgu ręki – to po co się starać? Ciekawą analizę programu przedstawił w jednym z ostatnich numerów “Newsweek”:
Punkty dla jeleni
Zobaczymy, co z tego dalej wyniknie.

Październik miesiącem oszczędności czyli startuję…

Kiedyś październik był ogłaszany miesiącem oszczędności. Może to więc dobry moment na założenie nowego blogu? Poświęconego temu, co robię praktycznie codziennie – zakupom. Nie mam tu na myśli biegania po centrach handlowych w poszukiwaniu np. modnych ciuchów. Cóż, moje zycie jest bardziej prozaiczne, a do domu na co dzień przynoszę mleko, masło, bułki itp. Czy będzie to ciekawe dla innych? Cóż, zakładam, że nie wszyscy są rekinami biznesu, a kwestia jak powiązać koniec z końcem wypełnia znaczną część życia znacznej części społeczeństwa. Skoro na wszystko nie starcza – to wyjścia są dwa: zwiększyć przychody lub obciąć koszty. W dobie kryzysu niestety jest tak, że utrzymanie dochodów na bieżącym poziomie może już być sukcesem, trzeba się więc skoncentrować na tym, jak wydawać mniej. I o tym ma być ten blog…

%d bloggers like this: