Satysfakcja klienta Orange

Tym razem pójdę pd prąd i pochwalę naszego pomarańczowego operatora Orange. Tekstów krytycznych w sieci jest sporo, sama skarżyłam się na bezduszność systemu:
Klient żąda, a system i tak rządzi
Tym bardziej więc czuję się zobowiązana do pochwalenia tego, co na to zasługuje.

Trzy tygodnie temu zadzwonił telefon. Nie pamiętam juz jak przedstawiła się konsultantka Orange, ale znając strukturę grupy kapitałowej mojej byłej firmy – była to raczej pracownica zewnętrznej firmy outsorcingowej. Zaczęło się banalnie – czy jestem zadowolona ze swojo palnu taryfowego. Potwierdziłam, że tak i póki co – spokojnie mi wystarcza. Plan Optymalny 250 za 60zł netto (jest VAT-owcem), po każdym miesiącu minuty przechodzą mi na kolejny. Na tym etapie rozwoju firmy nie potrzebuję więcej. Konsultantka zaproponowała mi jednak jeszcze korzystniejszą ofertę – MIX 50. Za 50 zł netto – 400 minut, też przechodzące na kolejne miesiące. W dodatku – w każdym miesiącu najpierw wykorzystywane są najpierw minuty zaoszczędzone wcześniej, a dopiero potem – bieżące. Płacić mniej i dostać więcej? Super oferta, prawda?
Dopytywałam jeszcze o różne szczegóły, co stanie się z wykorzystywanymi numerami bezpłatnymi itd. – wszystko inne bez zmian. Chciała mi nawet dorzucić za złotówkę dotykową Nokię, ale nie skorzystałam. Po co mi druga komórka? I tak mam za dużo rzeczy w torebce. Zgodziłam się. W odpowiedzi usłyszałam, że w ciągu kilku dni zjawi się u mnie kurier z umową. To już mnie zdziwiło – na zmaine taryfy osobna umowa? Z drugiej strony jednak pamiętając tony papieru, które wygerowano przy podpisywano umowy…  Przytomnie poprosiłąm o przesłanie propozycji umowy mailem, ale okazało się to niemożliwe. Nawet nie wiadomo – dlaczego? W końcu mamy XXI wiek.

Kurier zjawił się 2 tygodnie temu. Trafił dokładnie na moment mojej całkowitej pomroczności i kompletnego otumanienia. Owszem, jak to zwykle u kurierów bywa – spieszył się. Wcale mnie to jednak nie usprawiedliwia, gdyż od razu zauważyłam, że przywieziona umowa dotyczy nowego numeru telefonu. Faktycznie, kurier trzymał w ręku nową kartę SIM i powtarzał, że w ciagu 10 dni mogę przecież zrezygnować. I ja, kompletna idiotka – podpisałam umowę, nawet z firmową pieczątką.
Pełnia władz umysłowych wróciła mi chwilę po jego wyjściu. Dotarło też do mnie, że jestem klient biznesowy, więc kwestia rezygnacji w ciagu 10 dni mnie nie dotyczy. Ta opcja zarezerwowana jest  tylko dla klientów indywidualnych (dotyczy to nie tylko operatorów, ale w ogóle sprzedaży na odległość). Czyli podpisałam umowę na 24 miesiące, mam kartę SIM i to bez aparatu, więc trudną do wykorzystania. W dodatku problemem może być wrzucenie jej w koszty firmy, gdyż pzry jednosobowej DG 2 telefony mogą budzić podejrzenia fiskusa.
Zastanawiając się nad tym – dlaczego podpisałam te umową i na co liczyłam, sama siebie wpędziłam w kompleksy. To dołujące, samą siebie uważać za kretynkę.

Następnego dnia, w odruchu rozpaczy, skorzystałam z formularza reklamacyjnego na stronie Orange-online. Opisałam cała sytuację, że nie chciałam żadnego nowego numeru, że w rozmowie z konsultantką byłam pewne, że chodzi tylko o zmianę taryfy. Przyznałam się jednak, że umowę podpisałam i zdaję sobie sprawę z popełnionego błędu, ale proszę o pomoc czy i jakie mam możliwości wycofania się z tego.
Po 2 dniach przyszedł mail z Orange’a – w związku ze złożoną reklamacją poproszono mnie o uzupełnienie danych zwiazancyh z numerem (dane abonenta, kod abonencki itp.) . Uzupełniłam, ale ponieważ właśnie skończył się okres rozliczeniowy i dostałam SMS-a o wystawieniu faktury – na kwotę o 123zł wyższą niz zwykle. Powstrzymałam się od walenia głową w ścianę – szkoda ściany…. 

I nagle stał się cud. W ubiegłą środę po południu zadzwonił telefon. Po drugiej stronie – Orange w sprawie mojej reklamacji. Bardzo miła pani z biura obsługi klienta biznesowego, chwilę pogadałyśmy i okazało się, że jako firma nie mogę skorzystać z możliwości rezygnacji. Ponieważ jednak nie wzięłam nowego aparatu – co potwierdza moją wersję, moja reklamacja została uznana, umowa anulowana, wystawiona faktura korygująca. Chwilę później dostałam potwierdzenie mailem i dodatkowo przeproszono mnie za wprowadzenie w błąd przez konsultantkę. Faktura korygująca przyszła 2 dni temu,  po zalogowaniu sie na konto Orange-online – już nie widzę tego nowego numeru. 

Jestem naprawdę pod bardzo pozytywnym wrażeniem. Tym bardziej, że od strony prawnej nie miałabym szans na wygraną. Sama rozmowy nie nagrywałam, nie miałabym więc dowodu na to, że nie chciałam żadnego nowego numeru. Za to podpisałam umowę, która wyraźnie o tym mówiła.
Czy można więc nie pochwalić operatora? Poziom mojej satysfakcji wyraźnie wzrósł. Ktoś pokierował się sercem, choć w dłuższej perspektywie skorzysta na tym rozum. Jednak warto mieć zadowolonych klientów. Szczególnie tych, którzy piszą blogi.     

Znikające bankomaty i loteria Euronetu

O tym, że mam konto w banku Millennium pisałam już wielokrotnie. W dużej mierze działa tu efekt przyzwyczajenia, na zasadzie “lepszy stary wróg niz nowy przyjaciel”, ale nie tylko. Nie wiem jak jest to w innych miastach, ale w Gdańsku akurat jest sporo oddziałów tego banku, więc dostęp mam prosty. fakt,  że przy bankowym okienku zjawiam się raczej rzadko, ale przy oddziałach zawsze są bankomaty, z których trzeba czasem skorzystać. Owszem, na co dzień korzystam z karty i tak płace w sklepach, ale nie zawsze i nie wszystko da się w ten sposób załatwić. Gotówka w portmonetce też jest w wielu miejscach konieczna.

W promieniu kilkuset metrów od mojego domu miałam ostatnio 2 “przyjazne” bankomaty: jeden Millennium (wypłaty bezpłatne) i jeden Cash4you (opłata 1 zł). Jak na moje potrzeby – wystarczająco. Wszystkie inne operacje i tak robię poprzez bankowość elektroniczną. Niestety, ten drugi bankomat ostatnio zlikwidowano. Kto wie, czy za chwilę nie okaże się, że pojawi się tam bankomat Euronetu? W ostatnim czasie właśnie ta sieć jest najpopularniejsza. Wszystko przez loterię, w której “losami” są wypłacane banknoty 50 i 100- złotowe. Zasada jest prosta – co trzysięczna transakcja to wygrana. Są tacy, ktorzy chcąc wypłacić w sumie np. 500zł – wkładają kartę do bankomatu 10 razy, za każdym razem wypłacając 50zł. Jakaś metoda tojest, szczególnie jeśli ma się konto z bezpłatnymi wypłatami z wszystkich banków. Ja ostanio musiałam skorzystać z Euronetu i kosztowało mnie to 5zł, totolotek wypada taniej. Oczywiście nie wygrałam – bankomat nie zawył i ne zaświecił informujac mnie o wygranej, ale podobno jest juz 827 takich szczęściarzy. Euronet przedłużył loterię do końca sierpnia – to świetna okazja do poprawienia wyników finansowych i odkucia się za zmniejszone prowizje. Całkiem dobry, a przede wszystkim – skuteczny pomysł marketingowy.
Oczywiście zgodnie z trzecia zasadą dynamiki Newtona – każda akcja wywołuje reakcję. Teraz banki pewnie intensywnie myślą co zrobić, aby zniechęcić do korzystania z bankomatów tej sieci. Kto wie, czy za chwilę w bankowych regulaminach nie pojawi się gwiazdka i dopisek:
* nie dotyczy bakomatów sieci Euronet
Tym bardziej, że banki akurat preferują i nagradzają operacje bezgotówkowe. Ja osobiście też popieram taka opcję. Płacąc w konkretnych sklepach plastikowym pieniądzem – nie muszę liczyć na wygraną, wiem ile wróci do mnie na konto. Szkoda tylko, że nie są to żadne spektakularne kwoty. No, ale płacić po 5zł za los? Niech w loterii biroą udział ci, którzy mogą bezpłatnie mogą liczyc na łut szczęścia.

Drobny druczek na sklepowej półce

Ile kosztuje kostka masła? W czasach gospodarki rynkowej nie może być jednej prostej odpowiedzi na takie pytanie. Cena zależy od od wielu czynników i w każdym sklepie może być inna.
Od pewnego czasu mam jednak wrażenie, że nawet samo określenie “kostka masła” też wcale nie jest jednoznaczne. Stając przed sklepową półką musimy bardzo uważać co kupujemy. Pomiajm już fakt, że jest tam mnóstwo wyrobów masłopodobnych, w opakowaniach łudząco podobnych do “normalnego” masła. Samo masło też może mieć różną zawartość tłuszczu. Wbrew pozorom kwestia ilości masła w maśle może mieć istotne znaczenie i również wpływac na cenę.

Zupelnie osobną kwestią jest waga. Kiedyś, w bardzo dawnych czasach kostka masła miała 250 g. Ładnych kilka lat temu skurczyła się do 200 g. Tendencja jest wyrażnie rozwojowa – na rynku zaczynają się pojawiać kostki masła o wadze 170 g.

masło 

Gdy przeglądałam dziś gazetkę jednego z hipermarketów – od razu zauważyłam bardzo atrakcyjną cenę masła. Zbyt podejrzanie atrakcyjną – może dlatego zaczęłam wczytywać się w szczegóły? Uczciwie trzeba jednak przyznać, że zarówno waga jak i cena kilograma, wprawdzie drobnym druczkiem, ale są podane.
Ciekawe, ile osób zwróciło jednak na to uwagę w samym sklepie? Warto też pamiętać o tym, że także w każdym hipermarkecie umieszczona na półce cena musi zawierać cenę jednostkową czyli właśnie najczęściej kg. Warto zwracać na to uwagę. Ja ostatnio prawie nabrałam się kupując pieprz. Dwa różne opakowania różnych firm, ceny niewiele się różniły. Sięgnęłam po ten, który optycznie wyglądał większy, ale sprawdziłam cenę jednostkową i do koszyka włożyłam drugi.
Drobny druczek na sklepowych półkach też warto czytać.

Wakacyjna racja stanu

Wakacje już za chwilę, rozpoczyna się sezon urlopowy. W tym roku szanse na medialne relacje w stylu potwora z Loch Ness są chyba jednak niewielkie. Nawet początki sezonu ogórkowego  bardziej przypominają horror niż spokojne relacje opisujące np. płynącego w górę Wisły wieloryba. Będzie jeszcze gorzej – każdy miesiąc wakacyjny przybliża nas do wyborów, nie ma więc szans, że poltycy pozwolą nam o sobie choć na chwilę zapomnieć.
W ostatnich dniach okazało się, że nawet wczasy mogą stać się tematem politycznej kłótni. Minister Sikorski popierając rodzące się demokracje arabskie, nawołuje do wyjazdu do Eigptu i Tunezji. Oczywiście od razu protestuje PiS, który propaguje wczasy w naszych krajowych letniskach, zaliczając przy okazji wpadkę, gdyż to akurat Jarosław Kaczyński kilknaście miesięcy temu nawoływał do masowych wyjazdów do Egiptu. 
Tymczasem zupełnie ponad podziałami, po cichu, ale kto wie, czy nie najbardziej skutecznie, działa “Solidarność”, która zachęca swoich członków do wyjazdu do … Turcji.

W mojej byłej firmie byłam członkiem tego związku. Kilka lat temu dostaliśmy kartę rabatową “Grosik”. Gdzieś tam jeszcze leży w szufladzie. Korzystając z innych kart:
Zbieramy punkty czyli karty rabatowe
z Grosika akurat nigdy nie skorzystałam. Nie wiem jak to wyglada w innych regionach, ale w Gdańsku lista partnerów jest bardzo uboga i zupełnie nie pokrywa się z moimi miejscami zakupowymi. Zdziwiłam się więc, gdy wczoraj wyjęłam ze skrzynki zaadresowaną imiennie kopertę z ofertą specjalną dla członków programu Grosik. Oferta ta to 8-dniowe wczasy w Turcji. Termin od drugiek połowy września. Czytając duże napisy – prawie wszystko za darmo, nawet przelot. Wczytując się dalej – okazuje się, że nie ma tam wyżywienia. Jeszcze dalej – kolejne gwiazdki. Samej umowy już nie chciało mi się czytać – zbyt drobny druczek,a  i tak nie jestem zainteresowana. Wczasy w Turcji mnie nie interesują, do Egiptu i Tunezji trochę jednak boję się, a w kraju…
Cóż, na szczęście te dylematy i tak mało mnie dotyczą z przyczyn finansowych, choć nie tylko. Póki co – jestem na tym etapie rozkręcania firmy, że nie tylko urlop, ale także wszystkie wolne soboty i święta zawiesiłam sobie do odwołania. I żadne związki zawodowe nie będą mnie łapać na superatrakcyjne oferty.
Swoją drogą – dlaczego akurat Turcja? Czy w ramach solidarności międzyzwiązkowej nie powinna być to Grecja? Zawsze można by było przy okazji skonsultować różne metody protestów, strajków i palenia opon.

Daleka droga za nami….

Ostatnio sporo czytałam o Białorusi. Szalejąca inflacja, kompletne pustki w sklepach. Jeszcze nie ma kartek, ale to pewnie ostatnie chwile…
Pamiętam taką sytuację z lat osiemdziesiątych, gdy właśnie na kartkach zaczynałam swoje dorosłe życie. Też w sklepach nie było niczego, wszystko drożało z dnia na dzień, a wianuszek papieru toaletowego stanowił źródło marzeń. Może warto to przypominać tym, którzy z łezką w oku wspominają czasy słusznie minione?

Kilka dni temu dowiedziałam się, że czeka mnie spotkanie z mieszkającym na stałe w Niemczech wujkiem. W pierwszym odruchu – pomyślałam, ze to dobra okazja, aby mi przywiózł … , ale co? Próbowałam wymyślić jakiś artykuł, który można kupić w Niemczech, a u nas jest nieosiagalny i nic nie znalazłam. Wprawdzie kawa produkowana na rynek niemiecki jest lepsza, ale kupuję ją u siebie na osiedlowym ryneczku:
Kawa z dobrym kodem paskowym
Podobnie z chemią.
Czy to nie najlepszy dowód – jak daleką drogę przebyliśmy przez ostatnie lata?

Autostradowe ryzyko biznesowe

Budujemy autostrady, spiesząc się przed EURO 2012. Już wiadomo, że Chińczycy nie dokończą budowy strategicznego odcinka autostrady A2. W tym kontekście jednak najbardziej interesuje mnie los naszych polskich podwykonawców firmy Covec. Kto im zapłaci za wykonane prace? Ostatnie obietnice mówią o tym, że w ciągu 2 tygodni mają dostać swoje pieniądze, ale jak będzie naprawdę?  Składanie pozwów gdzieś przed chińskimi sądami może być trudne nawet dla większych firm, dla tych mniejszych – praktycznie niemożliwe. 
Sama rozkręcam swoją firmę i potrafię sobie wyobrazić co można poczuć jak za swoją pracę nie otrzymuje się wynagrodzenia. Przecież ani ZUS ani fiskus nie przyjmie usprawiedliwienia, że Covec nie zapłacił. Skąd wziąć pieniądze? Co z zrobić z pracownikami i jak opłacić wszystkie rachunki? Wielka inwestycja państwowa z pewnością wydawała się doskonałym, pewnym interesem. Takim, że warto było nawet wziąć kredyt w banku i dokupić jakieś brakujące narzędzia czy materiały. I co teraz?

Wolę sobie nie wyobrażać, co ja sama zrobiłabym w takiej sytuacji. Na szczęście informatyczny profil firmy nie wymaga zakupu żadnych materiałów, ale wcale nie mam gwarancji, że kiedyś też nie trafię na niesolidnego kontrahenta. Lub takiego, którego zleceniodawca się takim okazał. Łańcuszek wzajemnych powiązań może być tu znacznie dłuższy. Pracownicy firmy budowlanej śiągnięci pod Łódź byli przecież gdzieś zakwaterowani, gdzieś się stołowali. Na swoje należności czeka z pewnością dużo więcej firm niż może się to wydawać na pierwszy rzut oka.
Czy można się ubezpieczyć od ryzyka biznesowego? Od zatorów płatniczych?

Kibic to też konsument

Na 9 czerwca od dawna zaplanowany był mecz piłkarski Polska – Francja. Początkowo przewidywano go jako uroczyste otwarcie gdańskiego stadionu PGE Arena, ale prace się przeciągnęły. Mecz odbył się w końcu w Warszawie. Przegraliśmy.
W tym wszystkim zainteresował mnie jeden aspekt. Media podały wczoraj, że na stadionie był komplet – wszystkie bilety wykupione. Czytałam analizy, że przyczyną tego był nasz wcześniejszy sukces w meczu z Argentyną i nadzieje związane z kadrą. A ja sama zastanawiam się – jak wielki wpływ na wysoką frekwencję miał też sukces bojkotu konsumenckiego kibiców. 
Jeszcze miesiąc temu PZPN, w ramach “cudownego” pomysłu na walkę ze stadionowymi kibolami chciał wprowadzić bardzo wysokie ceny biletów na ten mecz. Wywołało to głośną reakcję kibiców i nawoływania do zbojkotowania meczu:
Uzasadniony bojkot
Efekt? Wprawdzie nikt głośno się do tego nie przyznał, ale wraz z przeniesieniem meczu do Warszawy, ceny biletów zostały jednak znacznie obniżone. Bojkot konsumencki kibiców odniósł sukces. Wprawdzie i tak nie wybierałam się na ten mecz, ale popieram takie akcje. Konsument ma swoje prawa i potrafi z nich korzystać.  A w końcu każdy kibic to też konsument.

Od dziś pracujemy na własne konto

Dziś, 7 czerwca obchodzimy Dzień Wolności Podatkowej. Symbolicznie oznacza to, że wszystko co do tej pory zarobiliśmy – musimy oddać jako daninę państwu. Od dziś zaczynamy pracować na własne konto.  
W ubiegłym roku Dzień Wolnosci Podatkowej przypadł 16 dni później – 23 czerwca:
Dzień Wolności Podatkowej 2010
Skoro mniej płacimy państwu – to może powinniśmy się cieszyć? Ja mam wątpliwości, chyba można na to patrzeć w tak prosty sposób. Skoro podatki nie zostały zmniejszone, a VAT wzrósł to mniejsze obciążenie oznacza to, że mniej zarabiamy. To już nie jest powód do radości.
Poza tym – mniejsze wpływy do budżetu też nie wpływają korzystnie na naszą dziurę budżetową. Niezależnie od tego, kto wygra wybory parlamentarne będzie musiał się zmagać z kruchymi finansami państwa i zacznie szukać oszczędności w naszych kieszeniach. Póki co – to fiskus nie waha się przed opodatkowaniem nawet akcji charytatywnych:
Koniec z bezpłatnymi poradami prawnymi?
Swego czasu głośna była sprawa pewnego piekarza, którego fiskus gnębił za rozdawanie chleba. Owszem, pamiętam, że  oprócz tego znacznie zaniżał swoje dochody i głównie dlatego zbankrutował, ale zasada płacenia podatków również od dobrego serca funkcjonowała całkiem nieźle. Podobno miało już jej nie być?

Mimo wszystko – życzę nam wszystkim płacenia wysokich podatków – od bardzo wysokich zarobków 🙂

Młotkiem po telewizorze

Dobry miesiąc temu zaczął mi się psuć telewizor. Nie padł nagle, po prostu obraz z każdym dniem coraz bardziej tracił kolory. W końcu została tylko zieleń i gdzieniegdzie trochę czerwieni. Poza tym – obraz był ostry i wyraźny, od biedy jakoś dawało się oglądać. Inna sprawa, że bez telewizora też można żyć, choć ja bardzo nie lubię ograniczeń. Telewizor mogę mieć wyłączony, ale dlatego, że chcę, a nie dlatego, że muszę. Naprawiać się go nie opłacało, swoje lata już miał, a koszty jego naprawy byłyby zdecydowanie zbyt wysokie. Powoli zaczęłam się przymierzać do kupienia nowego.
Wybraliśmy się do sklepu Euro RTV AGD – jakoś największe zaufanie w tym zakresie mam właśnie do tej sieci. Wybór modelu, marki i producenta scedowałam na osobiste dziecko. Kupiliśmy taki:
Panasonic TX-P42G20E
Uzgodniliśmy termin dostarczenia do domu, odbioru starego telewizora i posłuchaliśmy o najnowszym hicie ubezpieczeniowym. Nie chodzi w nim o przedłużenie gwarancji producenta, ale o ubezpieczenie od uszkodzeń mechanicznych. Teoretycznie oczywiście przypadkowych, na skutek nieszcześliwych wypadków. W praktyce – podobno nagminne jest zgłaszanie się klientów na króko przed upływem terminu ubezpieczenia (3 lata) ze sprzętem zmasakrowanym wyrażnie przy użyciu młotka czy tego typu narzędzi. Naprawa okazuje się nieopłacalna i po tygodniu odbierają nowy sprzęt.
Słuchając o tym uświadomiłam sobie, że mam już podobne ubezpieczenie. Wykupiłam je w styczniu wraz z laptopem. Tam dodatkową opcją jest także odzyskanie danych z uszkodzonego dysku. W przypadku laptopa jednak wydawało mi się to logiczne – nie stoi w domu na półce, zdarza mi się go przenosić i ryzyko przypadkowgo upadku istnieje. Na pewno nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby zniszczyć go celowo i w ten sposób wymienić sobie sprzęt na nowy.
Może jestem frajerką i nie umiem wykorzystywać okazji? Ale z młotkiem do telewizora? …