Warzywa na cenzurowanym

Medialne doniesienia z Niemiec, ale i innych krajów Europy brzmią niepokojąco: na rynku pojawiły się trujące warzywa. Zmarło już 10 osób, ponad 1000 jest chorych. Najbardziej podejrzane są ogórki z Hiszpani, ale wcale nie mamy pewności, czy tylko one. Sądząc z lakonicznych wypowiedzi naszych ekspertów – nasz rynek wcale też nie musi być bezpieczny.
Tak naprawdę – to czasy, gdy wchodząc do osiedlowego warzywniaka z importu mogliśmy kupić co najwyżej banany czy cytrusy, minęły bezpowrotnie. Może jednak warto zacząć się zastanawiać nad pochodzeniem towarów, które stawiamy na nasze stoły? W końcu zdrowie jest wartością najwyższą.
Tym razem padło na warzywa i to takie, które zjadamy na surowo. W efekcie odżywiając się zdrowo – możemy nabawić się poważnego zatrucia.

Podejrzewam, że za chwilę na stoiskach warzywnych w sklepach pojawią się duże i widoczne kartki z informacją w stylu “produkt krajowy”. Czy to jednak na pewno daje nam gwarancję bezpieczeństwa, czy to tylko taka moda marketingowa? Co pewien czas jakiś produkt trafia na celownik i na półkach czy chłodniach pojawia się informacja w stylu “polska wołowina z Podlasia” czy “zdrowa wieprzowina z polskich hodowli”. Gdy pojawiły się u nas przypadki ptasiej grypy – można było dokładnie zapoznać się nawet ze świadectwami weterynaryjnymi. W czasach BSE – na opakowaniach żelatyny widoczne były duże napisy “wieprzowa”. Zniknęły, gdy zaczęły chorować świnie.

Może czasami może lepiej nie wiedzieć co jemy? Choć wcale przez to nie jesteśmy bezpieczni. Czy nie warto więc wyrobić w sobie po prostu nawyku zarówno sprawdzania pochodzenia i składu spożywanych przez nas produktów, jak i także dokładnego mycia warzyw i owoców?
Mimo wszystko jednak jakoś straciłam apetyt na ogórki. Po sałatę może wybiorę się do siostry? Podejrzliwie patrzę na pomidory w lodóce – podobno sa spod Grudziądza. Tylko co zrobić z truskawkami? Umycie ich w wodzie o temperaturze 60 stopni jakoś mało mi się kojarzy z świeżością truskawek. Niezależnie od tego, czy są polskie czy pochodzą z innego kraju.

O której godzinie bank chodzi spać?

W połowie lat dziewiećdziesiątych ubiegłego wieku byłam dumną posiadaczką konta osobistego w banku PKO BP. Miałam książeczkę czekową i właśnie czekami płaciłam zarówno za zakupy w sklepach (oczywiście tylko nielicznych, w spożywczaku na podwórku nie dało się). O kartę do bankomatu nie występowałam, gdyż jedyny znany mi wówczas bankomat PKO BP znajdował się pośrodku sali kasowej jednego z oddziałów banku i był dostępny tylko w jego godzinach pracy. No i oczywiście ponieważ nie był podłączony do sieci – można było wypłacić pieniadze, stanu konta nie dało się już sprawdzić.

Od tamtego czasu wiele sie zmieniło, również w dziedzinie bankowości. Przymajmniej tak mogłoby się wydawać.
Od pewnego czasu zaskakuje mnie system bankowości internetowej Millennium. Wspomnienia wracają. Pierwszy raz zdarzyło się to w marcu tego roku:
Co bank robi w niedzielę?
Wydawało mi się jednak, że to jakaś jednorazowa wpadka, ale ostatnio doszłam do wniosku, że tren nie tylko się utrzymuje, ale również pogłębia. W ostatnię środę, o godz.21.20 usiadłam przed komputerem, żeby zdefiniować kilka przelewów z datą realizacji na dzień następny. I okazalo się, że nic z tego. Owszem, przelew przygotowałam, nawet dostałam przesłany SMS-em kod autoryzacyjny. Zaraz potem jednak okazało się, że w póżnych godzinach nocnych (!) wyslanie przelewu nie jest możliwe. Najlepiej nacisnąć przycisk Anuluj, albo nacisnąć OK, żeby spróbować wysłać przelew następnego dnia do godz.12.00. Do tego czasu żadne szczegóły transakcji nie będą widoczne w systemie.
Zaryzykowałam i nacisnęłąm OK. I faktycznie – ani śladu, stan środków też się nie zmienił. Następnego dnia po zalogowaniu czekał na mnie radosny komunikat systemu – udało się, przelew został zrealizowany.  

Mam jakieś dziwne wrażenie, że w Millennium zaczyna dziać się coś dziwnego. Co ciekawe – bank ten chwali się,  że system ten w 2010 po raz kolejny został uznany za najlepszą bankowość internetową dla klientów indywidualnych. Czy w tym roku też liczą na nagrodę?
Moje skojarzenia uparcie trafiają na piękny bankomat dostępny tylko w godzinach pracy banku.  

Winni zawsze są inni?

Poprzednia moja notka opisywała problemy z odnalezieniem pieniędzy w banku Millennium:
Czarna dziura międzybankowa
Udało mi nawet zainteresować sprawą media (podziękowania dla Macieja Samcika oraz dziewczyn z wyborcza.biz)
Pieniądze się w końcu znalazły i tak jak podejrzewalam – od początku maja były w Millennium. W piątek pod wieczór dostałam maila z TFI Millennium. Pieniądze były,ale nie można było ich zaksiegować, gdyż nie dotarł kwestionariusz transferowy i jest to wyłączna wina PTE TP SA.
Być może byłoby to wiarygodne, gdyby nie fakt, że do mnie jakoś ten kwestionariusz dotarł i trzymajac go w rękach – wydzwaniałam i odwiedzałam oddział. W dodatku, ponieważ PTE mnie uprzedziło, że jest to ważny dokument, (proponowali, że mogą go dodatkowo wysłać do Millennium np. faksem), w swoich rozmowach podkreślałam ten aspekt. W odpowiedzi słyszałam tylko “proszę czekać”. A swoim mailu TFI poinformowało mnie jeszcze, ze sami z siebie rozpoczęli interwencję – tylko, że było to po  2 dniach od mojej interwencji.

Od soboty widzę już te środki na swoim koncie IKE. Cieszę się, że w końcu wszystko się wyjaśniło, ale jako klientka Millennium czuję się zawiedziona. Tym bardziej, że to już druga “żółta kartka”.
Każdemu mogą się zdarzyć błędy i potknięcia, nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. Czasem jednak trzeba się umieć przyznać do własnych błędów – to budzi większy szacunek niż uparte zwalanie winy na innych.

Czarna dziura międzybankowa

Co można zrobić widząc, że pieniądze wpadły do czarnej dziury i nikt nie jest w stanie ich zlokalizować? Kwota niemała (kilkadziesiat tysięcy) i od prawie 2 tygodni nie wiadomo gdzie się podziały. I powoli brakuje mi pomysłów, gdzie jeszcze mogę interweniować.
W firmie, w której pracowałam do połowy ubiegłego roku, byłam także członkiem Pracowniczego Programu Emerytalnego. Pracodawca co miesiąc odprowadzał tam jakiś procent mojej pensji, sama też dokładałam po 50zł miesięcznie. Zarządzajacy tymi środkami fundusz pieniadze inwestował, co roku dostawałam informację ile środków mi przybyło i ile urosło. Po odejściu z firmy pieniadze pozostały i dalej były inwestowane, ale nie przybywała już żadna dodatkowa składka. Postanowiłam coś z tym zrobić i w kwietniu tego roku założyłam konto IKE w banku Millennium, a następnie u byłego pracodawcy złożyłam wniosek o dokonanie opłaty transferowej. Kilka dni temu otrzymałam list, w którym moje dawne PTE poinformowało mnie, że taki transfer został dokonany. Ponieważ nadal nie widziałam tych pieniędzy na swoim koncie – zaczęłam wydzwaniać i ich szukać. Fundusz Emerytalny potwierdził, że środki zostały przekazane, a kwestionariusz rozliczenia i informacja o przekazaniu środków (kwestionariusz informacyjny członka PPE) wysłana także do Millennium. Millennium w kwestii pisma się nie wypowiada, a pieniędzy nie ma i mam czekać. Tyle dowiedziałam się przez telefon. Dziś wybrałam się więc do oddziału i dalej wyjaśniałam sprawę, dodatkowo pokazując oryginały wszystkich dokumentów. Pani się przejęła, zaczęła wydzwaniać, a efekt końcowy był taki, że mam czekać. Na pytanie na co i jak długo – nie potrafiła mi odpowiedzieć. Owszem, skserowała dokumenty, poweidziała, że bankową pocztą prześle je dalej, będzie monitorowała sprawę i zadzwoni do mnie, ale wyraźnie odebrałam to jako działania pozorne. Też nie wie – gdzie są moje pieniądze…

Gdzie teraz mam ich szukać? Zeskanowałam komplet dokumentów i przesłałam jako załącznik mailem zaadresowanym zarówno do PTE TP SA, jak i Millennium TFI. Opisałam całą sprawę i poprosiłam o wuyjaśnienie i odpowiedź – gdzie są te pieniądze. Póki co – zero odpowiedzi. Wysłałam także maila do Macieja Samcika w GW – bez odzewu. Kiedyś wystarczyło wspomniec o nim, aby reakcja banku było natychmiastowa:
Potęga czwartej władzy
Klątwa czarnej dziury? Wyliczyłam, ze przy stopie wzrostu 5% (aktualny standard IKE) – dziennie tracę 12zł od moich środków. Kto na nich zarabia?
Powoli nie mam już pomysłów co mogę zrobić dalej?

Jak to się kiedyś PKO reklamowało

PKO BP to firma z tradycjami, wiadomo. Wiele burz dziejowych przetrwał. Trzeba jednak przyznać, że zawsze dbała o reklamę, próbując w różny sposób zdobyć klientów.
Jak pisze Maciej Samcik, ostatnia kampania reklamowa z Szymonem Majewskim wywołała jednak różne mieszane reakcje:
Szymon Majewski działa na klientów PKO BP jak płachta na byka
Ja postanowiłam sprawdzić, jak to wyglądało w dawnych czasach. Sięgnęłam do rocznika “Przewodnika Katolickiego” z 1930 roku. Od czerwca w każdym numerze znalazłam reklamę PKO BP. Czy warto siegnąc do źródeł? Mam wątpliwości.

Tu kilka przykładów, z zachowaniem oryginalnej pisowni:

Nadmiar rąk do pracy
Na świecie jest cokolwiek ciasno. Trudno jest o warsztat pracy, o zajęcie, o chleb. Wszystkie kraje mają tysiace bezrobotnych. Uczuwa się nadmiar rąk.
   Kilka jest powodów. Przedewszystkiem postęp techniczny. Maszyna wypiera i zastępuje człowieka.
   Następnie … kobieta. Zastępowała mężczyznę podczas wojny, nauczyłą sie pracy pozadomowej, wciagnęła się do niej, zasmakowała w pewnej samodzielności, no i teraz wyprzeć się nie da. Kobieta więc wystapiła jako nowy element konkurencyjny na rynku pracy.
   I wreszcie – trzeci powód.
   Śmiertelność w krajach cywilizowanych zmniejsza się. Przedłuża się przeciętny okres życia, a przeto przedłuża się przeciętny okres pracy człowieka. Pracujemy za długo, pracujemy do ostatniego tchu, nie pozwalamy sobei na wczesną emeryturę.
Wycofujmyż się wcześniej z kieratu pracy zarobkowej, zażyjmy kilku lat zasłużonego odpoczynku… Doróbmyz się domku pod miastem z włąsnym ogródkiem… No i maleńka renta należy nam się na stare lata, na beztroskie dożywanie życia.
   To jest osiągalne dla człowieka pracy. Trzeba zabezpieczyć sobie kapitał na starość droga ubezpieczenia życiowego w P.K.O. Opłacajac po kilkanaście czy kilkadziesiąt złotych miesiecznie na polisę ubezpieczeniową – po latach 20, 25-ciu – będziemy mieli miłą, pogodną, beztroską i uśmiechniętą starość.  

 

Przestroga
Zanim wydasz złotówkę, obejrzyj ją bacznie
I pożegnaj na zawsze; nie ujrzysz jej więcej…
Kto się w porę spostrzeże i osczędzać zacznie –
Ten, składając w P.K.O. dojdzie do tysięcy.  

 

Kredyt i gotówka
Chcesz kupować na kredyt? Niepraktyczna gra to.
Będzie gnębił Cię weksel z niespłaconą ratą… 
Gdy nie chcesz ciagłych długów przechodzić tortury,
Zbieraj fundusz w P.K.O. – płać gotówką z góry!

 

Elektroniczna faktura

Elektroniczna faktura to produkt ostatnio bardzo promowany, głównie przez operatorów telekomunikacyjnych. Chętnie zgadzamy się na nią, szczególnie w świetle argumentów ekologicznych. Jeżeli dodatkowo korzystamy z bankowości internetowej i przelewy robimy drogą elektroniczną – sam papierek faktury nie jest nam do niczego potrzebny. Przynajmniej teoretycznie.
Każdy, kto korzysta ulgi na internet z ulgi na internet w rozliczeniu podatkowym, musi liczyć się z tym, że będzie sprawdzony przez fiskusa. Wówczas problemem może być pokazanie faktury udowadniającej nasze prawo do tej ulgi. Dla osób prowadzących działalność gospodarczą – taki papierowy wydruk jest także potrzebny. Oczywiście, mając PDF można w każdej chwili wydrukować fakturę, ale wówczas to my sami ponosimy koszty papieru i zużywamy toner. Argument ekologiczny mało więc tu pasuje, bardziej wygląda to na to, że wystawca faktury swoje koszty przerzuca na nas. Jeśli sami się na to zgodziliśmy – to jeszcze pół biedy. Są jednak tacy operatorzy, którzy w ogóle nie dają prawa wyboru. Takim dostawcą usług jest UPC. Zasada działania jest prosta – każdy kto w pakiecie usług ma internet, od razu i z automatu przechodzi na system elektronicznej faktury. I często robi się problem. Mam sąsiadkę, która wprawdzie z internetu korzysta, ale drukarki nie ma, podobnie jak konta w banku (tym bardziej elektronicznego). Jak ma zapłacić rachunek? Ciekawe, ile osób jest w podobnej sytuacji? 

Ja sama ostatnio, idąc na kontrolę do Urzędu Skarbowego musiałam ściagać i drukować (!) oryginały (a nie elektroniczne kopie obrazu) faktur UPC. Może warto pomyśleć o tym już teraz? Nawet jeżeli nie wydrukujemy ich teraz – to niech sobie spokojnie leżą zapisane na dysku. Kto wie, kiedy mogą być potrzebne? Na szczęście nie uległam licznym namowom mojego operatora komórkowego i rachunki za telefon dostaję drogą tradycyjną.
A następną notkę poświęcę właśnie temu – jak ściagnac elektroniczną fakturę UPC.

%d