Uczy, bawi, wychowuje

Jutro 1 grudnia, a więc ostatni dzień, aby rozpocząć zabawę z Kalendarzem Adwentowym. Oczywiście pod warunkiem, że w domu są małe dzieci.
Mój syn juz dawno z tego wyrósł, a w wieku przedszkolnym co roku kupowałam mu Kalendarz Adwentowy. Jest ich teraz wszedzie pełno i nie są drogie, więc warto. Szczególnie, gdy weżmie się pod uwagę wszystkie możłiwości do wykorzystania. Sprawdziłam doświadczalnie – pozwala w prosty sposób nauczyć dziecko liczenia. A także rozpoznawania cyfr – na zasadzie: poszukaj takiego samego znaczka. W pewien sposób też wychowuje, gdyż rozkłada przyjemność na kolejne dni oczekiwania na Boże Narodzenie. W żadnym wypadku nie pozwalajmy dzieciom wyjeść wszystkich czekoladek od razu! 
Najfajniejsze są takie kalendarze, gdy w poszczególnych okienkach nie są proste kostki czekolady, a małe figurki np. saneczki, krasnal, piłka itp.itd. Ja od razu nawiazywałam do tematu i rozmawialiśmy np. o tym, że jak spadnie śnieg – to pójdziemy na sanki lub – spróbujmy policzyć ile piłek znajdziemy w domu.
Może brzmi to nieco infantylnie, ale więzi buduje się w dużej części na drobiazgach, własnie w takich codziennych wspólnych przeżyciach.
Naprawdę polecam. Koszt nieduży, a odpowiednio celebrowane wspólne przeżycia – bezcenne. I nie zapłaci się za nie żadną kartą, VISA też nie pomoże.

Proste bankowanie na co dzień

Gdybym miała wielkie pieniadze – to pewnie szukałabym jakiegoś doradcy finansowego, który doradziłby mi, co z nimi zrobić. Nie mam, więc ten problem mam z głowy. W dzisiejszych czasach jednak trudno nie mieć konta w banku i to niezależnie od wysokości wpływów i tego, że w danym miesiącu i tak wszystko co mamy – wydamy. Jak jednak chociażby opłacić rachunki? Biegać na pocztę? Na mojej zawsze są kolejki.
Mam konto w banku Millennium. Z pewnością są banki, które mają lepszą ofertę dla klientów, ale przyzwyczaiłam się. Z mojego punktu widzenia podoba mi się szeroko rozbudowana sieć placówek. Wprawdzie nie pamiętam kiedy ostatnio byłam w banku, ale możliwość mam. Kontem zarządzam przez internet, czasami telefonicznie. Teoretycznie jest też możliwość zlecania przelewów przez bankomat, kiedyś z tego korzystałam, ostatnio już nie. W tym roku warunki nieco się pogorszyły. Zrezygnowano ze współpracy z Euronetem, który ma dość dużą sieć bankomatów. Poza tym konto podstawowe jest nieprocentowane. Wprawdzie jednym kliknięciem można środki przenieść na konto oszczędnościowe, ale tylko pierwszy przelew w odwrotnym kierunku jest bezpłatny. To zniechęca, gdyż nawet jeśli jest to skala 1 grosza miesięcznie, ale lubię mieć swiadomość, że coś mi tam bardzo powolutku rośnie. Przelewy robię przez internet, w prosty sposób mogę je zaprogramować z góry na jakie konto, jaka kwota i jakiego dnia ma zostać przelana. To wygodne. Nie wiem jakie są kryteria aktywności internetowej, ale bank uznał, że jestem aktywna i nie pobiera mi żadnych opłat za prowadzenie konta. Korzystam też z karty kredytowej i tez mam ją bezpłatnie, ale tu zasady są jasne. Wiem dokładnie jaką sumę w ciagu roku muszę uzbierać płatnościami kartą, aby nie pobrano opłaty rocznej. Też się wyrabiam, więc te koszty mi odpadają.
Ostatnio odkryłam jeszcze jeden minus tego banku. Kiedyś tam do swojego konta dołączyłam konto syna – taka oferta dla nastolatków, nazywało się to “konto Bajer”. Gdy syn skończył 18 lat – przekształcono je w konto Student. Zasilam je co miesiąc, z konta schodzi też polecenie zapłaty za telefon komórkowy, więc jest aktywne i nie ma żadnych przekroczeń. Latem tego roku byliśmy oboje w oddziale i spytaliśmy czy i jaką ofertę bank ma dla studentów i okazało się, ze nie ma nic. Nie chodziło nam o żaden kredyt studencki na preferencyjych warunkach, ale np. kartę kredytową czy limit debetowy. Pamiętając, ze na początku roku akademickiego przedstawiciele różnych banków biegali po uczelni i od ręki wprost wciskali studentom karty i konta – wydaje mi się to dziwne. Rozumiem kryzys, ale innym się opłaca, a Millennium nie?

Finanse i bankowosć to dziedziny dalekie od moich zainteresowań i wyuczonej wiedzy. Staram się więc korzystać z podpowiedzi innych, którzy znaja sie na tyym lepiej. Często oglądam w telewizji program “Portfel“, w któym łopatolicznie tłumaczy się różne gwiazdki i haczyki, także te pisane drobnym druczkiem. A wczoraj znalazłam w sieci stronę Alert finansowy – zapowiada sie ciekawie. Fiannsowany ze środków UE portal finansowo-informacyjny dotyczący finansów osobistych. Zapowiada się ciekawie.

Co na obiad czyli nie marnujmy jedzenia

Często zdarza mi się zadawać pytanie: co ugotować na obiad? Kuchnia nie jest miejscem, w którym chętnie przebywam, realizuję się i osiągam satysfakcję, ale póki co – jeszcze nikogo nie otrułam. To też sukces, prawda?
Obiad jadamy najczęściej ok. osiemnastej. I codziennie mam dylemat – co ugotować, aby było zdrowiej niż to co jada mój syn w stołówce na uczelni czy w pobliskim Macdonaldzie. A ponieważ moje finanse są bardzo ograniczone – to musi to być jeszcze tanio. Pomysłów szukam przede wszystkim w lodówce – sprawdzam co tam jest. I gdy znajdzie się np. trochę pieczarek czy kawałek sera – kombinuję, co dołożyć, żeby wyszło coś jadalnego. Może tosty? Nie lubię, gdy marnuje się jedzenie. Jednocześnie jednak data przydatności do spożycia jest dla mnie święta. Wszystkie “podejrzane” artykuły spożywcze wyrzucam od razu. Choć podobno lepiej się pochorować niz  ma się zmarnować – to ja wolę nie narażać swojego zdrowia.
Dziś piątek. Wprawdzie mam w zamrażalniku pangę, ale znalazlam w lodówce także  kawałek  sera, który jakoś mi nie pasuje. Zamiast go wyrzucać – zetrę na wiórki, zapiekę z makaronem (plus majeranek i śmietana) , do tego sadzone jajka i mam obiad. Ryba będzie innego dnia.
Jakoś trzeba sobie radzić. Szczególnie na niecały miesiąc przed świętami zawsze generującymi dodatkowe wydatki.

Czy stać nas na przerwę na lunch?

Ostatnio w mediach trafiłam na dyskusję czy warto wprowadzać u nas przerwę na lunch? Standardowy dzień pracy przerywamy na godzinę, udajemy się do stołówki, baru, KFC, MacDonalda itp., zjadamy posiłek i wracamy do pracy. Na plus z pewnością możemy zaliczyć to, że w pracy nie siedzimy głodni i nie myślimy o tym ile jeszcze czasu do pójścia do domu i obiadu. Bardzo poważnym minusem jest natomiast to, że wyjdziemy z pracy o godzinę później. Ja pracuję w godiznach 8.00-16.00, wszystkie soboty i niedziele – wolne. Zero kontaktów z kilentami (ścisłe zapleczenie techniczne) i tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, w jakich godzinach wykonuję swoją pracę. Bardzo nie chciałabym jednak wracać do domu godzinę później. Tym bardziej, że jestem typem skowronka i wieczorami moja aktywność drastycznie spada.
Niezależnie od tego, że tak naprawdę – to wcale nie potrzebuję tej przerwy. I tak jej nie wykorzystam. Codziennie wydawać 20 zł na lunch?W ciągu miesiąca uzbiera się ok.400 zł i to tylko na mnie. A życie pokazuje, ze mój osobisty syn posiłki w uczelnianej stołówce czy zlokalizowanym po sąsiedzku Macdonaldzie traktuje tylko jako przekąski i wracajac do domu – szuka obiadu. Może student potrzebuje więcej? I fastfoodowe jedzenie to tylko dodatek? W każdym razie – “normalny” obiad musi w domu być. O oszczędnościach nie ma więc mowy, a wprost przeciwnie.
Trudno, muszą mi wystarczyć przyniesione z domu kanapki. Praktycznie nie korzystam też z usług biegającej po moim budynku usług firmy cateringowej. Ich bułka kajzerka kosztuje 2,50 zł. Moja, przyniesiona z domu – 50 gr. A awaryjnie zawsze mam w zapasie jakieś wafle ryżowe.

Jednym słowem – jestem przeciw przerwie na lunch. Szkoda mi czasu i pieniędzy.

Ile kosztuje (nie)życzliwość?

Czy opłaca się być życzliwym? Czy można w ogóle wymiernie to ocenić? Przeliczyć na złotówki bycie miłym? Czy prawdziwa szczera życzliwość nie jest niejako z definicji bezinteresowna?
Swego czasu głośna medialnie była sprawa sprzedawców Empiku, którzy do płacących kartą klientów zwracali się po imieniu.  Może w założeniach wyglądało to nawet sympatycznie, gdy zamiast zdawkowej formy bezosobowej słyszymy np. pani Kasiu, to pani paragon, zapraszamy ponownie. W praktyce jednak zdecydowanie się nie sprawdziło. Może anonimowość tłumu ma jednak swoje zalety? Nie każdy lubi być z tego tłumu wywoływany po imieniu? Poza tym jednak wyczuwało się sztuczność takiej sytuacji i wcale nie wywoływało wrażenia, że obsługa jest życzliwa i uprzejma.
A może to ja jestem zbyt podejrzliwa? Dwa lata temu kupowałam nową pralkę. Idąc do sklepu byłam przygotowana – byłąm w kilku sklepach, szukałam w internecie, na forach dyskusyjnych – wiedziałam dokładnie jaki model i w jakiej cenie chcę kupić. Mimo, że byłam zdecydowana i poprosiłam o dokładnie taką, obsługująca mnie ekspedientka skoncentrowała się na zachwalaniu pralki zupełnie innej firmy, wyraźnie próbując zmienić moją decyzję. Dlaczego? Nie wiem do dziś i jedyne co przychodzi mi do głowy – to jakaś dodatkowa premia/prowizja od sprzedaży tamtej firmy. A może się mylę? Była bardzo miła i może wynikało to po prostu z życzliwości? Problem w tym, że ja jestem inżynier, a to oznacza, że przede wszystkim patrzę na parametry techniczne i funkcjonalność użyteczną dla mnie. A na gruncie takich konkretów – sprzedawczyni nie wykazała się znajomością tematu i chyba nie bardzo nawet wiedziała, gdzie poszukać informacji. Decyzji nie zmieniłam, kupiłam tę pralkę, po którą przyszłam. Może więc uprzejmością chciała ukryć brak swoich kompetencji?

A czy brak fachowych kompetencji można maskować dla odmiany nieżyczliwością? Życie pokazuje, że tak. Ostatnio dwukrotnie wpadkę zaliczyli pracownicy Eurobanku. Nagłośnione w mediach rozmowy z klientami pokazały, że na pytanie: Co jeszcze możemy dla Ciebie zrobić? – najlepszą odpowiedzią jest : zniknąć mi z oczu i telefonu na zawsze! Cóż, tak to już jest, ze jeden niezadowolony klient jest znacznie głośniejszy i nośniejszy w przekazie niż 10 zadowolonych. Marketingowo – straszny samobój. Z pewnością okaże się długotrwały i kosztowny w skutkach. A przecież stanowczość wcale nie wyklucza życzliwości. Czy na pewno zestresowanie i wdeptanie w ziemię jest lepsze niz zyczliwe podsuwanie różnych rozwiązań wyjścia z trudnej sytuacji?
Niezależnie od tego, że w życiu wszystko do nas wraca, a nigdy nie wiadomo, kiedy my sami będziemy potrzebować czyjejś życzliwości.

Życzliwość nic nie kosztuje, a może sprawić, że czyjeś życie będzie łatwiejsze. W ciężkich czasach ludzie powinni być w stosunku do siebie przyjaźni, życzliwi i nawzajem sobie pomagać. Brzmi banalnie? Oczywiście. Problem w tym, że ten banał jest ciągle aktualny.

Jakąś wadę muszę mieć czyli jak rzucić palenie?

Co roku trzeci czwartek listopada obchodzony jest jako Światowy Dzień Rzucania Palenia. Czy to dobry moment na zrobienie rachunku sumienia? Dla mnie tak, gdyż niestety ten nałóg jest także moim smutnym udziałem. Najgorsze jest to, że zdroworosądkowe argumenty mało mnie motywują. Wiem, że palenie jest szkodliwe, ale ja po prostu to lubię…
Powaznym problemem robi się już jednak kwestia finansowania – coraz droższe papierosy stanowią coraz poważniejszą pozycję w budżecie. Zapowiedzi na przyszły rok są jeszcze bardziej dołujące, więc czas najwyższy coś z tym zrobić. Tylko co? 

Zawsze najbardziej chce mi się palić wtedy, gdy nie mogę lub gdy właśnie skończyły mi się papierosy. Nie nastawiam się więc na mocne postanowienia typu od jutra, od poniedziałku czy od nowego roku – definitywnie rzucam palenie. Spróbuję metodą małych kroczków – mam nadzieję, ze przyniesie efekty przynajmniej w znacznym ograniczeniu nałogu. A moje małe kroczki to przede wszystkim reżim w trzymaniu papierosów “nie pod ręką”. Chodzi mi o wytępienie odruchu sięgania po papierosa. Od teraz każdy papieros musi być przemyślany i palony z namysłem, a nie odruchowo w stylu – dzwoni telefon, rozmawiam i palę. Jako kolejny krok – to odraczanie o 5, 10, 15 minut itd. Ciekawe co mi z tego wyjdzie?

A może ktoś ma lepszy sposób?  

Ogólnopolski Dzień bez Długów

Dzień 17 listopada to pierwszy Ogólnopolski Dzień bez Długów. Data niejako symboliczna – poświęcony oszczedzaniu październik już za nami, a przed nami generujący zawsze dodatkowe koszty grudzień. Akcja stanowi fragment większej kampanii propagującej odpowiedzialne zadłużanie. Więcej na ten temat można poczytać tu:

Nasze długi

A tak zwyczajnie i po ludzku – kredyty są dla ludzi i czasami warto z nich korzystać. Czasami nie ma innego wyjścia i trzeba. Róbmy to jednak mądrze i odpowiedzialnie, gdyż niebezpieczeństwo nadmiernego zadłużenia się jest bardzo duże. Statystyki pokazują, że uległo mu sporo osób.
Ja sama też, z różnych powodów i niekoniecznie tylko własnej winy – spłacam zaszłości, marząc o wyjściu w końcu na prostą. Swiatełko w tunelu widzę – mam tylko nadzieję, że mnie nie rozjedzie. W każdym razie – do kredytów mam głęboki uraz.
Warto o tym pamiętać w szale przedświątecznych zakupów i licznych superokazji. Kupuje się łatwo, na kredyt szczególnie. Kiedy jednak wszystko to w styczniu podliczymy – skończy się kacem psychicznym. I jakąś tam część naszego dnia pracy poświęcać będziemy na spłacanie tego, co wcześniej pożyczyliśmy. I oby za rok, w kolejnym Dniu bez Długów nie był nam potrzebny
Poradnik Dłużnika

Żeby wygrać – trzeba grać?

Żeby  wygrać – trzeba grać, wiadomo. Żeby przegrać – nie potrzeba nic więcej. Tylko szanse zdecydowanie większe i krańcowo odmienny efekt końcowy.
Ostatnio dużo się mówi i pisze o hazardzie, również w aspekcie uzależnienia i jego skutków.  Normalny, zwyczajny człowiek uważa, że jego to nie dotyczy? Jaki hazard? Jakie uzależnienie? I pewnie w większości przypadków jest to prawda, ale czy to oznacza, że problemu w ogóle nie ma? Jak często wysyłamy SMS-y na różnego rodzaju konkursy? A gry liczbowe typu Lotto? Nawet nieduże, ale regularne stawki generują wysokie koszty…

Dwa lata temu, przez cały 2007 rok wspólnie z dwiema koleżankami w pracy grałyśmy w Duzego Lotka. Za każdym razem, gdy była kumulacja wysyłałyśmy kupon z 3 zakładami. Metody stosowałyśmy różne: na chybił trafił, nasze szczęsłiwe liczby, napisany programik komputerowy losujący liczby. Przez rok miałyśmy tylko 2 czy 3 “trójki” – czyli byłyśmy sporo na minusie. Ile? Cóż, nie wiemy, gdyż nie liczyłyśmy. W każdym razie w ubiegłym roku zastosowałyśmy metodę zupełnie inną. Za każdym razem, gdy była kumulacja – wrzucałyśmy po 2zł do podręcznej skarbonki. Wysyłałyśmy kupon tylko wtedy, gdy kumulacja przekraczała 20 milionów – zdarzyło się to tylko kilka razy. Z efektem zerowym. Za to pod koniec roku, pod choinkę otworzyłyśmy skarbonkę – było tam prawie 400zł. Tyle wydałybyśmy, gdybyśmy grały. W tym roku już w ogóle dałyśmy sobie spokój. 
Ten przykład obrazuje wyraźnie, że nawet przy małych stawkach – można sporo przegrać. A co się dzieje, gdy próbując zwiększyć swoje szanse zaczynamy wysyłać więcej kuponów? Moze zacząć robić się groźnie, szczególnie w sytuacji, gdy zaczyna brakować pieniędzy.

Może więc, chcąc zachować pełną kontrolę również nad naszymi słabostkami i chęcia kuszenia losu, aby się do nas usmiechnął – zacząć po prostu liczyć? Nawet grając okazyjnie, od czasu do czasu, po prostu zapisywać: ile wydajemy i ile ewentualnie wygrywamy. Bacznie obserwujmy bilans takiego rozliczenia – może być niezłym zimnym prysznicem.

Planowanie świątecznych prezentów

Świąteczne prezenty w listopadzie? Przecież to absurd. Listopad to listopad, w przedświąteczny nastrój wpadamy dopiero w grudniu. Też drażnią mnie adwentowe kalendarze, które widziałam w Lidlu już w październiku. Jadąc w Zaduszki do pracy – na widok wielkiej świątecznej reklamy przy jednej z głównych ulic Gdańska – poczułam niesmak. Czym innym jednak podśpiewywanie kolęd, a czym innym planowanie najbliższych tygodni.

Prezenty powinny mieć charakter indywidualny, dopasowany do konkretnej osoby, a nie taśmowy. Oznacza to, że musimy poświęcić im trochę czasu, nie tylko pieniędzy. Niezależnie od faktu, że jestem idealistką i uważam, że nie pieniądze są tu najistotniejsze. A jeśli w dodatku środki są też mocno ograniczone, to alternatywą może być zakup taniego Uniwersalnego Zestawu Podarunkowego nr 1 lub 3 ….
Teraz jednak jeszcze mamy szansę na nieco twórczej inwencji. Siadamy i robimy listę osób, którym zamierzamy kupić prezent. Przy każdym dopisujemy orientacyjny krąg poszukiwań: ciekawa ksiażka (ale taka, która na pewno spodoba się obdarowanemu), album lub ramka do zdjęć, płyta lub film (też idealnie dopasowana) itp. Zasada obowiązuje także w stosunku do dzieci. Kilka lat temu moi siostrzeńcy (wówczas w przedszkolu) uwielbiali Kubusia Puchatka, a więc nawet kupując im lizaki – starałam się wyszukać z tym właśnie motywem. Bycie dobra ciocią zobowiązuje, a radość dzieci była bezcenna 🙂
Ostatnia kolumna przy każdej pozycji to planowana kwota, jaką chcemy przeznaczyć na prezent. Na końcu musimy ją podsumować i sprawdzić, czy stać nas na to. Jeśli nie – obcinamy poszczególne kwoty. Warto zostawić listę na później. Będzie mozna odhaczać poszczególne pozycje. I korygować rachunki. 
Najbliższe wolne popołudnie przeznaczamy na wypad po sklepach. Jeszcze da się to zrobić na spokojnie – do przedświątecznej gorączki zakupowej jeszcze trochę czasu. Rozglądamy się i patrzymy na ceny. Być może od razu trafimy na coś fantastycznego – wtedy możemy kupić. Nie musimy tego jednak robić na siłę. Za tydzień czy dwa, moze w innym centrum handlowym – powtórzymy operację. Naszym atutem jest spokój wynikajacy z rezerwy czasowej.

Gdy jednak weźmiemy się za to 3 dni przed świętami – czas stanie się naszym wrogiem. I kupimy prezenty na zasadzie “nie mogę wyjść z tego sklepu czegoś nie kupując”, obiecujac sobie, że następnym razem nie popełnimy tego błędu.

A na koniec mała, drobna uwaga: podobno prezent powinien być dopasowany do osoby, ale niepraktyczny tzn. taki, na które samemu żal wydać pieniądze. Za to gdy się to coś dostanie w prezencie ….

Dzień wolny od handlu

Tak na wszelki wypadek, dla tych najbardziej zabieganych. Jutro, 11 listopada to dzień wolny również od handlu. Mogą byc problemy z kupnem np.chleba – na stacjach benzynowych raczej trudno go dostać. O moich sposobach na przechowywanie świeżego chleba pisałam tu:
Świeże pieczywo na wyciągnięcie ręki
Jeśli ktoś ma lodówkę opróżnioną do cna – musi zrobić zakupy jeszcze dziś. Niektóre sieci handlowe pracują dziś dłużej. Wiem, ze robi to “Real”, ale z pewnością nie jest wyjątkiem. Niestety, kolejek się nie uniknie.
Ja zapomniałam o drożdżach (kupię je po pracy w sklepie osiedlowym). Na świąteczny obiad planuję udziec z indyka z kluchami na parze. Bardziej patriotyczna byłaby gęś, ale moja wątroba też ma swoje prawa 🙂    

%d